Spis treści
Lubię czytać książki o bieganiu. Zazwyczaj są ładnie wydane, kolorowe, zawierają dużo zdjęć, rzadko kiedy trafia się mały i nijaki format A5, a teksty rozmieszczone są w kolumnach ułatwiając tym samym czytanie. “Metoda Pose. Bieganie techniką dr. Romanova” wyłamuje się z tego schematu. Wygląda jak naprawdę tani poradnik sprzed dwudziestu lat, z którego raczej nic ciekawego i nowoczesnego się nie dowiesz. Czy to właśnie dlatego ukuło się powiedzenie, żeby nie oceniać książki po okładce? Bo okładka jest średnio urodziwa, miałam jednak nadzieję, że chociaż treść mnie miło zaskoczy.
Czy dr Romanov obiecuje efekt miliona rzęs?
Na samym początku, jeszcze zanim pojawia się strona tytułowa książki, można przeczytać rekomendacje dla Romanova i jego metody. Takie jak: “Zacząłem stosować jego metody nauczania […] z fantastycznym skutkiem”; “Metoda ta wprowadziła do mojego biegania kilka dobroczynnych zmian. Nie dręczą mnie już żadne bóle i jestem w stanie trenować bez urazów”; “moja częstotliwość stawiania kroków wzrosła, a moje stopy mniej czasu są na ziemi”; “poprawiła się zarówno efektywność moich biegów, jak i ogólna siła mojego organizmu”; “udało mi się zredukować swój czas w sprincie na 100 m o kilkanaście procent”.
Czytam i czytam, a te rekomendacje się nie tylko nie kończą, co stają coraz bardziej zuchwałe: “Nicholas uczy ludzi, jak prawidłowo biegać i uprawiać swoją dziedzinę sportu. Tylko on dysponuje taką znajomością biomechaniki, że potrafi rozłożyć poszczególne ruchy na podstawowe składniki, by umożliwić sportowcom najwydajniejsze funkcjonowanie na najwyższym poziomie”; “Nicholas ma wyjątkowa wiedzę na temat ćwiczeń […] tak że żaden ze spotkanych przeze mnie lekarzy, fizjoterapeutów i trenerów ani też żadna książka nie są w stanie mu dorównać”. Czy to nie wygląda czasem jak reklama maskary, która obiecuje wydłużenie, pogrubienie, podkręcenie, uniesienie i efekt miliona rzęs, a w której modelka i tak ma sztuczne rzęsy?
Przez ten wstęp podeszłam do książki dość sceptycznie, ale nie oszukujmy się – nawet jeśli reklama maskary kłamie, to i tak ją kupię, bo jednak chciałabym mieć dłuższe rzęsy. Tak jak pewnie każdy z nas chciałby biegać szybciej i bez kontuzji, co obiecuje dr Romanov, jeśli tylko zastosujemy jego metodę. Dlatego z wielką ciekawością przystąpiłam do lektury książki, bo przecież nie ma nic lepszego, niż dostać kilka porad i wdrożyć je w życie. Też byście tak chcieli, prawda? Świetnie! Tylko że “Metoda POSE” jest jak wykład na temat składu chemicznego tuszu do rzęs z rozpiską na pojedyncze pierwiastki: czytam i czytam i nadal nie wiem, jak biegać lepiej i bez kontuzji. Co zresztą dobitnie podsumowuje sam autor na stronie 159 książki (czyli prawie w połowie!) w rozdziale 25 (a rozdziałów jest 40!), mówiąc “oto jesteś mniej więcej w połowie książki na temat biegania, a jeszcze nie zająłeś się tym, co lubisz robić najbardziej: nie wyszedłeś pobiegać”. Tymczasem czy naprawdę potrzebna jest mi wiedza odnośnie znajdujących się w maskarze związków chemicznych w sytuacji, gdy chcę tylko pomalować sobie rzęsy?
Z jaką kadencją biegałby Einstein?
Dla ścisłości, jestem bardzo ciekawską osobą. Chcę wiedzieć dużo, a najlepiej wszystko. Lubię rozumieć, co stoi za czym i skąd wszystko się wzięło, a także po co muszę robić to, czy tamto. Tak również w treningu biegowym lubię wiedzieć, jaki efekt ma wywołać dane ćwiczenie, i jak je wykonać prawidłowo. Ale ta książka wyjątkowo mnie zmęczyła.
Przez pierwsze kilkanaście stron wprowadzenia, wstępu i przedmowy, a następnie przez część “Początki” dowiedziałam się tylko, skąd wziął się pomysł na metodę POSE, by po 70 stronach przejść wreszcie do wyłożenia, na czym ta metoda ma polegać. Ale nie był to wykład zawierający konkretne informacje przekazane w prosty sposób. Książka bardziej przypomina wyjątkowo długie i nudne szkolenie okraszone od czasu do czasu dziwnymi slajdami, żeby uczestnik nie zasnął w jego trakcie, słysząc po raz kolejny słowo “grawitacja”. Przez następne 90 stron zastanawiałam się, która to jest noga podpierająca stopę, którą mam oderwać od podłoża bezpośrednio pod miednicą i co się stanie, jeśli poza tylną część kadru wypadnie stopa zamachowa. Do tego dochodzi ogromna ilość wyjaśnień z zakresu fizyki, mechaniki i grawitacji oraz nieskończona ilość porównań do różnych przedmiotów, zwierząt czy innych sportów, z czego większość jest nietrafionych, jak np. porównanie do sukcesów Lance’a Armstronga, o których już dziś wiemy przecież, czemu je zawdzięcza.
Zresztą, sprawdźcie sami: “kiedy o tym pomyśleć, to każdy ruch, jaki możemy wokół siebie zaobserwować, może być prosto zdefiniowany jako zmiana podparcia z jednego punktu na kolejny. Samochód toczy się do przodu w miarę, jak zmienia się jego podparcie na każdym z czterech kół z jednego punktu do następnego. Wąż pełznie po ziemi z zaskakującą szybkością, przenosząc podparcie z jednego punktu na kolejny na powierzchni swojego wydłużonego ciała […] To, jak szybko porusza się dany obiekt, zależy całkowicie od tego, jak szybko i wydajnie zmienia on swój punkt podparcia. Co ciekawe idealna zmiana podparcia jest związana z gotowością danego obiektu do upadku. Zastanówmy się nad tym przez moment. Kiedy obiekt jest idealnie zrównoważony, idealnie zwarty i idealnie przygotowany, by ruszyć naprzód, jego ruch rozpoczyna się, gdy tylko zostanie zburzona jego równowaga. Obiekt zaczyna padać, poruszając się naprzód z przyspieszeniem określonym przez grawitację. Tym, co powstrzymuje ciało przed upadkiem, jest zmiana podparcia z jednej nogi na drugą. Szybkość, z jaką dochodzi do tej wymiany i do przywrócenia równowagi, determinuje prędkość, z jaką ciało przemieszcza się w czasie i przestrzeni”. Serio? Przecież ja tylko chciałam dłuższe rzęsy!
Dr Romanov każe nieustannie zastanowić się nad czymś, pomyśleć, wyobrazić, porównuje biegaczy do tenisistów, gepardów, samochodów, rowerów, i to wszystko sprawia, że z prostego i niezwykle ciekawego tematu, jakim jest technika biegowa, dostajemy skomplikowany przekaz nacechowany niepotrzebnymi sformułowaniami i wydumanymi wyjaśnieniami, który naprawdę ciężko jest przetrawić. Dla przykładu – raczej wszyscy wiemy, jakie znaczenie ma wysoka kadencja i krótszy krok, a jeśli nie wiemy, to wystarczy napisać – długi krok sprawia, że biegacz sam siebie hamuje. Czy potrzebne jest tu wytłumaczenie, że “przyspieszenie grawitacyjne ma stałą wartość, ale nasze zdolności do pełnego wykorzystania tego przyciągania zależą od nachylenia ciała i rytmu kroków”? Być może to wyjaśnienie wpłynęłoby na zmianę kadencji u Einsteina, ale mnie osobiście przyprawiło o ból głowy.
Podobnie jak wskazanie, że “błędem jest nadmierne podciąganie stopy mięśniami tylnej strony uda, które następuje, kiedy mięśnie kontynuują podciąganie stopy do góry już po tym, jak zostanie ona poderwana z ziemi”. Że co? “Przypomnij sobie tłoki napędzające twój samochód. Nie wykonują one długich, rozciągniętych w czasie pchnięć i podciągnięć, tylko po prostu “wystrzeliwują” w jednym krótkim momencie. Energia wyzwolona w tym procesie jest wystarczająca, by przemieścić tłok do góry i zagwarantować twojemu samochodowi moc napędową. Podobnie jest w przypadku mięśni z tyłu uda”. Aaaa, tłoki. Ale chyba jednak nadal nie wiem, co autor miał na myśli.
I kiedy próbowałam to wszystko zrozumieć i dojrzeć do tego, że bieganie to poruszanie stopami w celu stworzenia nowego punktu podparcia, kiedy zastanawiałam się, czy pięta stopy podpierającej znajduje się nieznacznie wyżej niż poduszka tej stopy, oraz kiedy wyobrażałam sobie, że mój tułów to kabina samochodu, a mechanizm napędowy pracuje poniżej moich bioder, które pozostają w swoim pędzie naprzód w bezruchu – nagle dr Romanov mówi mi, że najważniejszą regułą metody Pose jest zasada “nicnierobienia”, bo jeśli będę się za bardzo zamartwiać tym, jak biegnę, to mogę paść ofiarą paraliżu decyzyjnego. Jedyne, o czym powinnam pamiętać, to pozycja, padanie i podrywanie. Czyli de facto całe to moje myślenie, rozważanie i wyobrażanie oraz tłoki, grawitacja i noga podpierająca było na nic, bo i tak w trakcie biegu powinnam wyłączyć myślenie i zastanawianie się nad swoim ruchem?
Czy da się pomalować rzęsy skacząc na jednej nodze?
Ostatecznie, choć z bólem głowy, udało mi się przebrnąć przez technikę przetaczania stóp przy wykorzystaniu grawitacji, i wtedy “Metoda POSE” przechodzi do ważnych dla biegacza kwestii, jak trening siłowy, rozciąganie i ćwiczenia mięśni bioder. I znów mogę to porównać do reklamy maskary, która obiecuje wydłużenie i podkręcenie … ale tylko wtedy, kiedy będziesz malować rzęsy, skacząc na jednej nodze. W autobusie komunikacji miejskiej. Który jedzie po nawierzchni z kostki brukowej. Tego po prostu nie da się wykonać! Albo ostatecznie można, ale na własne ryzyko. Rozumiem skoki i podskoki, jednak skakanie z gryfem czy bieganie z partnerem z nogami połączonymi gumową linką to już lekka przesada. Podobnie jak większość pozycji, w których rozciągamy swoje mięśnie – raczej nie jestem skostniała i rozciągam się regularnie, ale dotknięcie czołem podłogi w przysiadzie tureckim? Myślę, że bezpowrotnie utraciłam tę umiejętność gdzieś około ósmego roku życia!
Na zakończenie dostajemy również listę błędów, które popełniają biegacze, czyli coś w stylu pierwszej części książki, ale na odwrót. Jeśli na pierwszych stronach dowiedziałam się, że nie powinnam upadać na piętę (zgodnie z metodą POSE), to w tej części książki dowiedziałam się, że jeśli upadam na piętę, to jest to błąd (i nie jest to zgodnie z metodą POSE). Także w tej części książki dowiecie się, że “kiedy ciało funkcjonuje w stanie najwyższej wydajności mechanicznej, ogólne zapotrzebowanie na energię potrzebną dla podtrzymania ruchu zostaje zredukowane, a jeszcze większa redukcja następuje w obciążeniu mechanicznym, któremu poddawany jest organizm” – to à propos balansowania rękami, jednak nie wątpię, że udało wam się to samodzielnie wydedukować z tego jakże mądrego zdania.
I oczywiście creme de la creme – czyli ostatni rozdział, w którym dr Romanov przekonuje, że jeśli masz podobne do mojego zdanie na temat metody POSE (czyli nie wdrożysz jego pomysłów w życie), to znaczy, że jesteś śmierdzący leń, bo tylko jeśli podejmiesz się próby zastosowania jego metody i tylko jeśli będziesz ciężko, i długo, bardzo długo pracował w celu jej przyswojenia, spotka cię gratyfikacja.
A czy twoja stopa opada samodzielnie?
Tak, technika biegu jest bardzo istotna, jednak zdaje się, że nie istnieje jedna i wyłącznie właściwa recepta na prawidłową technikę, o czym można się przekonać czytając wiele książek do biegania i oglądając wielu biegaczy. Jest oczywiście pewien wspólny mianownik, który wyznacza określony standard, jednak każdy z nas jest różny, ma inny wzrost, wagę, budowę ciała, przeszłość, nie możemy wszyscy biegać jednakowo. Dr Romanov w książce “Metoda POSE” w pewien sposób wyznacza ten ogólny schemat: wskazuje na określoną kadencję, ułożenie rąk, długość kroku, skutki lądowanie na pięcie, z czym oczywiście należy się zgodzić. Jednakże opakowuje to w tak złożoną i skomplikowaną filozofię, a do tego jeszcze obudowuje wykładem z fizyki i nakazami wizualizacji oraz rozmyślania, że jest to po prostu męczące. Wszystko wydaje się przy tym wykreowane na siłę, skoro co chwila dostajemy kompletnie niezrozumiałe definicje na określenie banalnie prostych rzeczy. Z tych właśnie przyczyn, choć początkowo pełna animuszu, nie podeszłam jednak do ani jednej próby metody POSE. Starałam się co nieco wynieść z tej książki, ale ostatecznie mi się to nie udało. Nie widzę większego sensu w rozważaniu takich niuansów, jak to, czy spycham stopę w dół, czy pozwalam jej samodzielnie opadać.
Mam wrażenie, że dr Romanov chciał zrobić coś wielkiego, jakiś własny produkt, który można sprzedać, (metoda POSE) z czegoś, co po prostu jest dostępne dla każdego bez potrzeby stosowania aż tak głębokiej refleksji z dziedziny fizyki czy mechaniki (technika biegu). Czyli z książką jest więc dokładnie, jak z reklamą maskary – możesz mieć tusz, którym pomalujesz rzęsy. Ale możesz też kupić maskarę, która pogrubia, wydłuża, podkręca, zagęszcza i zapewnia efekt miliona rzęs… którą także po prostu pomalujesz rzęsy.