Lektura tej książki była dla mnie przyjemnością. Od dłuższego czasu znam bowiem treść oryginalnego wydania, o którym mam dobre zdanie. Nie znaczy to jednak, że mamy tu do czynienia z podręcznikiem bezbłędnym, a co więcej – należałoby się zastanowić, czy biegacze są w stanie wyciągnąć korzyści z wprowadzenia jego założeń w życie. Z tym pytaniem przystąpiłem do lektury polskiego tłumaczenia Complete Calisthenics Ashleya Kalyma. Zobaczcie, co z tego wynikło.
Zacznijmy od wyliczenia błędów czy wad, które można dostrzec w polskiej wersji podręcznika Kalyma. Nie dlatego jednak, że są na tyle poważne, by należało je stale brać pod uwagę podczas lektury, ale wręcz przeciwnie – nie powinny one kłaść się cieniem na reszcie treści, która naprawdę dobrze się broni. Przejdźmy więc przez te wady szybko i ruszmy dalej:
1) Rozdział poświęcony diecie. W zasadzie powinien być w całości usunięty w książki. Ma się nijak do założeń treningu kalistenicznego, jest bardzo jednostronny i – to trzeba niestety przyznać szczerze i bez owijania – pokazuje, że autor nie ma pojęcia o tej tematyce. Powiela jedynie mity stworzone przez promotorów diet „paleo”, które były wyjątkowo modne w okresie powstawania oryginalnego wydania książki. Polecam te kilka stron po prostu ominąć – zyskacie na tym trochę czasu, który będzie można poświęcić na zgłębianie ćwiczeń.
2) Błędy w tłumaczeniu i w tekście. Nie wyłapałem ich na szczęście zbyt wiele i większość to zwykłe literówki, ale zdarzają się i takie kwiatki, jak ten ze strony 52, gdzie zamiast czegoś w stylu „Mobilizowanie odcinka lędźwiowego kręgosłupa” (w oryginale „Spine foam rolling”), otrzymujemy „Rozciąganie pierścienia rotatorów”, które ma się nijak do opisywanego i prezentowanego ćwiczenia.
3) Błędy wynikające ze zmian redakcyjnych. Mam na myśli przypadek, który również wyłapałem przy okazji omawiania pompek, choć chodziło o tzw. pompki łucznika (strona 84). Opis tego ćwiczenia sugeruje, że opanowawszy pompki jednorącz, z pompkami łucznika nie będziemy mieli problemu. Rzecz jednak w tym, że pompki jednorącz są dużo trudniejszym ćwiczeniem i całkowicie racjonalnie znalazły swoje miejsce na znacznie dalszych stronach rozdziału. Skąd zatem ten brak logiki? Z pomocą przyszła mi treść oryginalnej książki, gdzie pompki jednorącz faktycznie opisywane są w ramach rozdziału wcześniej, niż pompki łucznika. Doszło więc najpewniej do tego, że redaktor czy konsultant trzeźwo ocenił poziom trudności ćwiczeń i przesunął pompki łucznika do przodu, ale nie zmienił treści opisu.
4) Nieścisłości w wyjaśnieniach. Tu ponownie posłużę się przykładem z rozdziału poświęconego pompkom. Tym razem chodzi jednak o pompki wąskie, gdzie zarówno w tłumaczeniu, jak i w oryginale powiedziane jest, że pompki te mocniej angażują tricepsy dlatego, że podczas ich wykonywania łokcie znajdują się blisko ciała (s. 81). W rzeczywistości pompki te faktycznie mocniej angażują mięśnie tricepsów, ale dzieje się tak dlatego, że pozycja dłoni wymusza większe zgięcie w łokciach, a więc większe rozciągnięcie prostowników ramienia – tricepsów. To ten zwiększony zakres ruchu przekłada się na zwiększone zaangażowanie tej grupy mięśniowej, a nie to, że łokcie są bliżej czy dalej od ciała.
5) Ogólnikowy rozdział o planowaniu treningów. Ostatnia część książki także nie powala. Mamy tam znowu do czynienia z nieścisłością, bo autor sugeruje wykorzystanie metody SMART do ustalania celów treningowych, po czym pokazuje, że sam z niej nie korzysta (s. 309). Zalecenia dot. liczby wykonywanych serii i powtórzeń ćwiczeń także się nie bronią, stanowiąc jedynie powielenie powszechnych mitów o tym, że „5 powtórzeń to siła, a 15 to wytrzymałość”. W rzeczywistości na efekty treningów siłowych wpływa znacznie więcej zmiennych, niż liczba serii i powtórzeń.
Jak widzicie, nie są to błędy przekreślające ten podręcznik. Ot, kilka stron o diecie do wycięcia i trochę pomniejszych błędów redakcyjnych, które pewnie można wyłapać wszędzie i parę zbyt ogólnych sformułowań czy niepotrzebnych uproszczeń. Pora więc na zalety Kalisteniki oraz odpowiedź na pytanie ze wstępu.
Czy „Siła i Sprawność. Kalistenika” to dobra książka dla biegaczy?
Pozwolę sobie na klasyczne: „to zależy” i od razu przejdę do tłumaczenia. Na pewno ćwiczenia zaprezentowane w tym podręczniku nie sprawią, że będziecie lepiej czy szybciej biegać. Nie taki jest zresztą ich cel. Celem treningu kalistenicznego jest wzmocnienie siły naszych mięśni poprzez wykorzystanie ruchów, w których podstawowym obciążeniem jest ciężar naszego ciała. Nie wzmocnienie wydolności, wytrzymałości czy poprawa techniki biegowej. Co jednak niezmiernie ważne, sam autor zdaje sobie sprawę z tego, że ta forma treningu przenosi uwagę ćwiczących w dużej mierze na te obszary naszego ciała, które znajdują się powyżej bioder (s.18). Nogi nie są w treningu kalistenicznym równie mocno bodźcowane, co tzw. góra ciała.
Dzięki temu treningowi możecie jednak odkryć swoje ciało na nowo i zupełnie inaczej spojrzeć na treningi siłowe. Powszechnie mamy bowiem skłonność do patrzenia na te ostatnie przez pryzmat kulturystyki i ruchów izolowanych, których zadaniem jest maksymalny rozwój wielkości tkanki mięśniowej. „Trening siłowy” czy „trening na siłowni” niemal równa się w społecznym mniemaniu z dbaniem o sylwetkę, nie o siłę, sprawność czy moc. Podręcznik Kalyma stara się ten trend odwrócić – na stronie 75 autor wyraźnie podkreśla, że kalistenika to ćwiczenia ruchów i wzmacnianie całego ciała, a nie rozwój poszczególnych grup mięśniowych.
Taka zmiana perspektywy na pewno przyda się biegaczom, którzy rozumiejąc, że trening siłowy może być wzmacnianiem ruchów, a nie pojedynczych mięśni, będą w stanie znacznie rozsądniej układać swoje siłowe plany uzupełniające czy nawet jednostki siły biegowej.
Co więcej, autor wyraźnie dystansuje się od poglądu, że trening w domu można wykonywać w jakichkolwiek warunkach. Domowe meble to nie najlepszy sprzęt do treningu siłowego, a jego wykorzystanie w najlepszym razie skończy się tym, że zniszczycie swoje krzesła, biurka czy futryny. Sprzęt do kalisteniki jest relatywnie tani, nie zajmuje dużo miejsca i w znaczniej mierze można go wykonać samemu. Musi on być jednak porządnie wykonany, bo jak już zrobimy sobie krzywdę, to na nic zdadzą się nawet najlepsze plany treningowe. Takie zdroworozsądkowe podejście przewija się przez całą książkę i buduje zaufania do autora, który nie kusi nas sztuczkami i słowną fantazją, lecz wizją ciężkiej, ale efektywnej pracy.
Mam zresztą wrażenie, że te części książki, do których mam najwięcej uwag, czyli rozdziały dotyczące diety i planowania treningów, zostały do tego podręcznika włączone, “bo tak się robi”. Autor najwyraźniej ma pojęcie na temat ćwiczeń budujących arsenał treningu kalistenicznego i potrafi zgrabnie te ćwiczenia opisać. Pokazuje sporo wariacji czy progresji podstawowych ruchów i zdaje się, że po tej prezentacji miał ochotę powiedzieć: “bawcie się i rozwijajcie”, a części o jedzeniu i planowaniu zostały tu dorzucone na siłę przed wydawcę oryginału, żeby wywrzeć wrażenie pełnego omówienia tematu.
Jeżeli więc miałbym odpowiedzieć, czy podręcznik Kalyma przyda się biegaczom, to należałoby szczerze stwierdzić, że nie zaczniemy dzięki jego lekturze szybciej biegać, ale z pewnością poznamy szereg świetnych, ogólnorozwojowych ćwiczeń, które być może pchną nasze sportowe ambicje na nieco inne tory. Jeżeli bieganie nie jest jedynym sportem, jaki uprawiamy, kalistenika może okazać się świetną formą treningu uzupełniającego – tylko tyle i aż tyle.