W tym tygodniu dzielę się z Wami historią biegową z życia wziętą. Przydarzyła się mojemu bliskiemu przyjacielowi. Jest o tym, że oprócz nóg biega także głowa, i że jedno bez drugiego daleko nie zabiegnie…
Do napisania tego artykułu zainspirował mnie e-mail od starego, dobrego przyjaciela. Niedawno wrócił do biegania po przerwie spowodowanej niefortunnym wypadkiem, w którym kontuzjowane zostało jego kolano. Z każdym dniem jest coraz lepiej. Facet nabiera dawnej sprawności oraz pewności siebie. W czasie przerwy świątecznej rozmawialiśmy sporo na temat biegania. Mój przyjaciel postawił sobie za cel, aby przebiec maraton. To bardzo abstrakcyjne zadanie dla kogoś, kto jest po intensywnej rehabilitacji kolana, w dodatku z zerowym doświadczeniem na imprezach biegowych. Dlatego na początek zaproponowałem mu zrobienie małego kroku w kierunku wielkiego celu jakim jest maraton. Przecież każda droga zaczyna się od tego pierwszego kroku!
„Zacznij od biegów na 10 kilometrów,” zachęcałem. W kalendarzu Treningu Biegacza znalazłem cykliczną imprezę pt. Z biegiem zimy, organizowaną w Gliwicach przez klub Pędziwiatr oraz sklepy Decathlon. Jest to jedna z nielicznych możliwości startowych w okresie zimowym w Polsce. Biegi odbywają się co niedzielę na dystansach 2,5 km, 5 km, 7,5 km oraz 10 km (w zależności od przebiegniętych okrążeń na wytyczonej
Ku mojej wielkiej uciesze, na początku stycznia mój przyjaciel podjął wyzwanie i pobiegł w swoim pierwszym oficjalnym biegu na 10 km. Był tak zadowolony z siebie, że zaraz zadzwonił do mnie, aby się pochwalić znakomitym rezultatem i osobistą satysfakcją z osiągnięcia pierwszego celu. W niedzielę później również przebiegł 10 km, mierząc się z ekstremalnymi warunkami pogodowymi. Wtedy jako cel postawił sobie uczestnictwo we wszystkich biegach na 10 km z tej serii.
Po biegu w trzecią niedzielę z rzędu, napisał do mnie niesamowitego e-maila. Za jego zgodą chciałbym podzielić się fragmentami tej wiadomości z czytelnikami Trening Biegacza:
Dzisiaj właśnie doświadczyłem na własnej skórze, jak psychika decyduje o tym czy odnosi się sukces czy ponosi klęskę. W tym tygodniu nie trenowałem zbyt wiele. Byłem podziębiony, coś mnie bolała noga i w ogóle roboty było dużo. Tak od wczoraj gdzieś podświadomie czułem, że w tę niedzielę nie dam rady pobiec całej trasy. Ba! Nawet mi się śniło w nocy, że spotykam koleżankę z podstawówki w pociągu i mówię jej, że nie dam rady pobiec. Ale nic to, wstałem rano, zrobiłem rozgrzewkę i pojechałem na start. Od samego początku biegło mi się źle. W połowie drugiego okrążenia miałem kompletnie dość. Zacząłem sobie tłumaczyć, że nie można tak zawsze cisnąć, że trzeba się oszczędzać, że w następnym tygodniu przebiegnę całość itd. W dodatku miałem odpalonego runkeepera w trybie głośnomówiącym, co mi dodatkowo wrzucał informacje o moim średnim tempie. Jednak zmusiłem się do trzeciego okrążenia. No i tak już sobie powiedziałem, w połowie tego trzeciego okrążenia, czyli na jakimś siódmym kilometrze, że na dzisiaj odpuszczam i robię tylko 7,5 km. Sam byłem zaskoczony, że kończąc trzecie okrążenie, wcale się nie zatrzymałem, tylko jakoś tak impulsywnie zacząłem czwarte. Pomyślałem sobie: „Dawaj, dawaj! Nie bądź mazgaj, jedziesz dalej!” I tak pocisnąłem czwarte okrążenie, którego w ogóle miałem nie biec. Sam fakt, że je zacząłem dodał mi takiej mocy, że nie odpadłem i dałem radę. Ostatnie 200 m nawet ścigałem się z jednym gościem i przegoniłem go tuż przed metą. Myślałem, że się zrzygam, ale po chwili wszystko wróciło do normy, a teraz mam poczucie tak niesamowitej satysfakcji, że nie dałem się sam sobie, tylko pocisnąłem. Wbrew temu co mi cały czas latało w głowie, nie odpuściłem. Czas nie najlepszy, ale czuję się tak jakbym zrobił życiówkę. Bo w pewnym sensie ją zrobiłem. Po dzisiejszym, jestem coraz bardziej przekonany, że bieganie równie mocno ćwiczy ciało co kształtuje charakter.
Zdecydowałem się na publikację tej korespondencji, gdyż jest to autentyczne świadectwo przeżyć biegacza. Wielu z Was przechodzi/przechodziło/przejdzie przez trudne chwile na trasie, być może podobne do tych, które mój przyjaciel doświadczył w ostatnią niedzielę. W czasie biegania nie zawsze będą śpiewać skowronki i buzować endorfiny. Czasami uderzy zmęczenie, znudzenie i zwątpienie. Jeśli jednak uda Ci się je przezwyciężyć, czeka na Ciebie olbrzymia satysfakcja z osiągniętego celu.
Korespondencję publikuję również dlatego, że zupełnie intuicyjnie porusza aspekty, które są dla psychologii sportu bardzo istotne: nastawienie, dialog wewnętrzny, determinacja w dążeniu do celu oraz poczucie kontroli nad własnym sukcesem. Jak wynika z e-maila, początkowe nastawienie tego biegacza nie było najlepsze. Najchętniej w ogóle by nie biegł. Jeśli człowiek robi coś oczekując porażki, podświadomie działa na swoją niekorzyść po to, aby jego oczekiwania się spełniły. Na szczęście w tym przypadku głowa okazała się na tyle mocna, że w trakcie wyścigu zniwelowała negatywne nastawienie, które nawiedzało wcześniej. W takich zwrotach sportowcom często pomagają techniki treningu mentalnego, takie jak dialog wewnętrzny albo technika wyobrażeniowa. Tutaj kluczowy okazał się dialog wewnętrzny, czyli rozmowa (czasami debata!) z samym sobą.
Zwróćmy uwagę jak wielka zmiana nastąpiła w tym aspekcie biegu! Negatywny dialog wewnętrzny to ten, w którym mój przyjaciel sam sobie sugerował, żeby się poddać: „nie można tak zawsze cisnąć, trzeba się oszczędzać, w następnym tygodniu przebiegnę całość”. Tłumaczył sobie to racjonalnie i był całkiem przekonujący. Mało brakowało, żeby ten głos zwyciężył w jego głowie. Jednak wtedy dostał jakiś motywacyjny impuls, który pomógł mu przełamać impas i pobiec to ostatnie okrążenie. Nie wiem co to było. On też nie. Gorąca atmosfera przy punkcie kontroli czasu? Świadomość faktu, że zrobiło się już 3/4 trasy i cel jest na wyciągnięcie ręki? Najważniejsze, że w trakcie ostatniego okrążenia jego dialog wewnętrzny zmienił się diametralnie, na plus: „dawaj, dawaj! Nie bądź mazgaj, jedziesz dalej!”. W końcu, świadoma kontrola nad własnym sukcesem, pozwoliła mojemu przyjacielowi cieszyć się z ukończonego biegu. Zwyciężył nad samym sobą, poszerzył swoje biegowe horyzonty. W dodatku czuł się z tym fantastycznie! A przecież mógłby marudzić, że czas daleko od życiówki. Pamiętaj: zawsze Ty, i tylko Ty, decydujesz czym będzie dla Ciebie biegowy sukces, a czym porażka!
Morał jest taki, żeby świadomie skupiać jak największą część swojej uwagi na tych czynnikach, które zawsze będą pod naszą kontrolą. Co zatem robić?
- wypracować sobie pozytywne nastawienie do zawodów i biegania w ogóle,
- prowadzić prawidłowy (pozytywny, motywujący) dialog wewnętrzny,
- posiadać determinację do osiągnięcia mądrze wyznaczonych celów,
- zdefiniować własny sukces w odpowiednich ramach, tak aby mieć z osiąganych biegowych postępów maksymalnie dużo radości i satysfakcji!