Mało kto wie tyle o górach i w ogóle bieganiu po górach, co ona. Magdalena Derezińska-Osiecka jest m.in wicemistrzynią świata w skialpinizmie, młodzieżową mistrzynią Polski w biegach górskich. Oprócz tego jest alpinistką, przewodnikiem tatrzańskim, już niebawem zdobędzie tytuł doktora filozofii na Uniwersytecie Jagielońskim. Jej tata Roman Dereziński, narciarz alpejski, jest olimpijczykiem z 1976 z Innsbrucku. Obecnie Magda prócz bycia studiowania, trenowania, spełnia się w roli mamy i realizuje bardzo ciekawy projekt dedykowany biegającym paniom – Tatra Running. Z tą niezwykle utytułowaną i barwną postacią rozmawiał Mateusz Jasiński.
Jest Pani wicemistrzynią świata w skialpinizmie. To dyscyplina nieco egotyczna, jak na nasze polskie warunki. Gdzie zazwyczaj przygotowała się Pani do sezonu i czy w naszym klimacie można mówić o trening tzw. pełną gębą? Czy jest to drogi sport?
Tak, niewątpliwie skialpinizm to wciąż dyscyplina egzotyczna i niszowa w naszym kraju. W Europie najpopularniejsza jest w krajach alpejskich, to właśnie tam odbywa się najwięcej zawodów i to tam można codziennie obserwować setki ludzi, podchodzących pod górę na nartach. W Polsce z roku na rok to się zmienia, jest coraz więcej turystów narciarskich, jednak wciąż znacznie mniej niż narciarzy-zjazdowców. To po prostu bardzo ciężka dyscyplina, nawet jeśli traktować ją rekreacyjnie. W polskich warunkach można “pełną gębą” trenować, ale trzeba mieszkać w górach lub blisko nich. Mój trening zawsze był zdominowany biegowo, na nartach trenowałam w weekendy i święta. To mi wystarczało, bo jestem dobrą narciarką i nie musiałam szczególnie zjazdów trenować. Do trenowania pełną gębą trzeba też mieć trochę pieniędzy, albo przynajmniej hojnych sponsorów;-). Do skialpinizmu nie wystarczą dobre buty, tak jak do biegania, oprócz nich trzeba zainwestować w narty, kijki, wiązania, porządny i lekki plecak, no i przynajmniej w parę fok (czyli pasów, które przyklejone pod nartę umożliwiają podchodzenie pod górę).
Zaliczyła Pani epizod startując na bieżni, pod skrzydłami bardzo cenionego fachowca w Polsce pana Marka Jakubowskiego (trener Marek Jakubowski wychował wielu mistrzów Polski i reprezentantów kraju na dystansach od średnich po maraton – przyp. red). Jak Pani wspomina tamten okres? Co szczególnego Pani zapamięta z treningów z panem Markiem?
Hm… Uśmiecham się na samą myśl o trenerze i tamtych czasach. Czuję, że miałam dużo szczęścia, że poznałam pana Marka i jego zawodników. Dzięki temu otarłam się o profesjonalnych biegaczy i mogłam z nimi trenować, mimo że sama nigdy profesjonalną biegaczką nie byłam. Trener to wspaniały i wrażliwy człowiek, byłam dla niego zawsze “Magda-góralka”; wiedział, że celem mojego biegania jest skialpinizm i góry. Trenując u “Jakubka” nie ma taryfy ulgowej, jest to bardzo wymagający trener. Jego treningi są ciężkie, ale ten, kto je przetrwa i komu wystarczy motywacji, talentu, “zaciśniętego zęba” – ma sukces gwarantowany. Myślę, że tak jest np. teraz w przypadku świetnej Iwony Lewandowskiej czy Ani Jakubczak.
Załóżmy, że jestem przeciętnym tuptaczem-biegaczem, trenuję w miarę regularnie, startuję w biegach ulicznych. Dlaczego powinienem spróbować biegania po górach?
Dla wyczynowych biegaczy coroczne zgrupowania górskie to od lat norma. To najlepszy dowód, że bieganie w górach ma sens nawet dla tych biegaczy, którzy docelowo nastawiają się na biegi płaskie. Przeciętny tuptacz-biegacz tym bardziej skorzysta na treningach w górach – nie tyle ze względu na fakt, przebywania na większej wysokości nad poziomem morza, co ze względu na to, że teren górski jest znacznie bardziej wymagający niż płaski. Trenując w terenie górskim, przeciętny biegacz z miasta będzie miał możliwości przede wszystkim zwiększenia siły biegowej, sprawności i koordynacji ruchowej. Bieganie po górach zahartuje go też psychicznie, wzmocni pewność siebie…
Jak mniej więcej wygląda trening do biegów górskich? Czy bardzo odbiega od tego wykonywanego “na dole”?
Ciężko tu o jednoznaczną odpowiedź, bo to często kwestia indywidualnych uwarunkowań. Wydaje mi się, że trening nie odbiega tak bardzo od tego wykonywanego na dole. Dobry, wyczynowy długodystansowiec z powodzeniem mógłby konkurować (i wygrywać) z najlepszymi biegaczami górskimi. W górach ciągle trenować się nie da, a dobrą wydolność można bez problemu wytrenować “na dole”. Bieganie “na dole”, może to zabrzmi paradoksalnie, wydaje mi się podstawą do biegania po górach. Wystarczy przeplatać je ze zwiększoną ilością treningów siłowych, czy po prostu rozbiegań w górach – i to zupełnie wystarczy na biegi górskie.
Bieganie po górach wiąże się z dużymi przeciążeniami stawów i mięśni. Jak przygotować się do biegania po górach, trenując po płaskim terenie?
- Zbudować dużą bazę ogólnej wytrzymałości – robić dużą objętość, czyli biegać dużo kilometrów.
- Oprócz interwałów czy biegów ciągłych, wprowadzić trening siły biegowej – albo podbiegi 100-200 m (w każdym mieście można znaleźć taki podbieg, wystarczy chcieć;-)), albo skipy i wieloskoki.
- Nie do przecenienia jest też wzmacnianie mięśni nóg na siłowni – ale ostrożnie i przy małych obciążeniach, jak najbardziej dynamicznie. Przynajmniej raz w tygodniu. Poza tym obowiązują wszystkie podstawowe zasady treningu biegacza – rozgrzewka, rozciąganie, nawadnianie się… ale o tym zapewne każdy biegacz wie;-).
Biegała Pani w różnych rejonach świata, niejednokrotnie w warunkach skrajne ekstremalnych. Jaka sytuacja z górskich szlaków wyryła się w Pani pamięci najbardziej?
Jako skrajnie ekstremalna wyryła mi się w pamięci pewna wycieczka biegowa w Tatrach na Słowacji, kiedy razem z moim przyjacielem realizowaliśmy spore wyzwanie – zdobyć koronę Tatr, czyli trzy największe szczyty tatrzańskie w jednym dniu. Gerlach (2655 m), Łomnica (2634 m) i Lodowy Szczyt (2627 m). To potężne góry, na które nie prowadzą żadne znakowane szlaki, są od siebie oddalone kilkoma dolinami i około dwoma graniami. Można by to nazwać bieganiem nie tyle górskim,, co taternickim – bo było i trochę wspinania, i biegania, i biegania po skałach… Ruszyliśmy o 4 rano, po ciemku wbiegliśmy na Gerlach, z którego podziwialiśmy wschodzące słońce. Później kawał drogi do Lodowego, cały czas po skałach i graniach, i tak aż do Łomnicy. W sumie przedsięwzięcie zajęło nam ok. 15 godzin. Pamiętam końcowe momenty podejścia na Łomnicę, kiedy już byłam skrajnie zmęczona, a tu jeszcze trzeba było “wykrzesać ” trochę sił w rękach, żeby się wspiąć (i nie puścić skały;-), ciało odmawiało posłuszeństwa, a dodatkowo zmęczone oczy nie patrzyły na nawierzchnię tartanu, tylko na najprawdziwsze urwiska i przepaście Tatr Wysokich. Bardzo dużo mnie to kosztowało psychicznie. Ale udało się i zostaliśmy bodajże pierwszymi, którzy czegoś takiego dokonali w Tatrach.
Ma Pani bogate korzenie rodzinne jeśli chodzi o sport. Czy rodzice zachęcali Panią do uprawiania sportu od dziecka? Jak to się w ogóle stało, że trafiła pani do sportów górskich?
Rodzice, poprzez swój sportowy tryb życia przekazali mi tą świadomość, że sport jest naturalną częścią życia. Nie jest co jakby “ekstra opcja”, coś uprawiane od święta do święta, dodatkowo. Nauczyli, że sport to nawet nie hobby, tylko coś znacznie więcej – to rzeczywistość codzienna, to tak jak mycie zębów, czy chodzenie do szkoły. Wydaje mi się to kluczowe jeśli chodzi o wprowadzanie dzieci w kulturę fizyczną. Wielu ludzi stara się wepchnąć dzieci w jak najwięcej pozaszkolnych zajęć sportowych, i to dobrze. Tyle że nawet najgrubszy portfel rodzica, zdolny opłacić te zajęcia, nie może równać się z tym, czy dziecko widzi tegoż rodzica wychodzącego na rower, grającego w piłkę, czy biegającego… Przykład i jeszcze raz przykład rodzica – to jest podstawa wychowywania do sportu. Do sportów górskich trafiłam już ze względu na własne zainteresowania górskie, które w pewnym momencie zaczęły we mnie kiełkować. Miałam wtedy 17 lat i zaczęłam odkrywać, że żyjąc w Zakopanem, można przecież uprawiać coś więcej niż tenis, narty, siatkówkę, bieganie, czy pływanie; że za oknem stoi ta majestatyczna, granitowa kraina, która milcząco zaprasza do swojego wnętrza, jakże pięknego, jakże bogatego…
Studiuje Pani filozofię na UJ. Słynny japoński pisarz Haruki Murakami, można powiedzieć, że wprowadził termin “filozofii biegania”. Czy wg pani możemy mówić o czymś takim jak filozofia biegania? Jeśli tak, to czym ona jest?
Myślę, że można mówić o filozofii sportów wytrzymałościowych jako takich, bez zawężania stricte do biegania. Wydaje mi się, że sporty wytrzymałościowe (zwłaszcza te długodystansowe) mają pewien wspólny mianownik, którym jest, jak ja to nazywam, “zaciskanie zębów”. Gimnastyk, czy skoczek narciarski zapewne też “zaciska ząb”, ale robi to przez zaledwie kilkadziesiąt sekund. Czymś zupełnie innym jest biec drugą godzinę, z wyczerpanymi zapasami glikogenu w mięśniach, i musieć jeszcze wtedy przyspieszyć dla dobrego finiszu. Czymś zupełnie innym jest kończyć etap kolarskiego wyścigu, kiedy w nogach setki kilometrów, a jeszcze trzeba przycisnąć na podjeździe pod górę… Zaciskanie zęba to pojemne określenie, zawiera w sobie zarówno odporność na długotrwałą “niewygodę”, ból, zdolność pokonywania własnej słabości, jak i godny szacunku poziom zmotywowania wewnętrznego, które musi być “czynne” minutę za minutą, kwadrans za kwadransem, godzinę za godziną…
Zatem filozofia biegania to filozofia zaciśniętego zęba;-). I wcale nie uważam, że trzeba być zawodnikiem, żeby tego doświadczać i by być do tego zdolnym. Jakże często to właśnie amatorzy i laicy potrafią dać z siebie więcej, niż niejeden wyczynowiec. Zainteresowanych tą tematyką odsyłam do naszego aktualnego bloga Tatrarunning (www.tatrarunning.pl/blog), w którym piszemy coś niecoś o innych aspektach filozofii biegania.
Pełni Pani w życiu kilka ról, przy czym każda z nich jest niezwykle wymagająca. Mama, doktorantka, wyczynowa zawodniczka, organizatorka obozów i niekiedy dziennikarka (często można znaleźć Pani nazwisko w pismach o bieganiu). Jak właściwie zarządzać czasem? Jak Pani to wszystko ze sobą godzi?
Nie wiem;-). Zostałam przez Opatrzność obdarzona sporymi zasobami energii, zatem godzenie tego wszystkiego nie do końca jest moją zasługą, tak czuję.
Z całą pewnością nie jest mi lekko i czasem męczę się z samą sobą, bo wielu rzeczy najzwyczajniej nie potrafię odpuścić i nie potrafię odpoczywać. Planuję popracować nad tym w tym roku, żeby nie zwariować;-).
Wiem, że organizujesz obozy. Na czym polega idea obozów Tatra Running? Komu są dedykowane i czego może się na nich nauczyć ambitny biegacz amator?
Nasz team jest teamem pasjonatów i wyczynowców zarazem. Każdy ma na koncie czołowe w świecie, albo przynajmniej w Polsce, wyniki. To po trosze taka mieszanka wybuchowa – bo są wśród nas zarówno najlepsi polscy długodystansowcy, jak i przewodnik tatrzański i skialpinistka (;-)), dietetyk-olimpijczyk i fizjoterapeuta-trener kolarstwa… Chcemy, aby nasze obozy dawały “kopa” do dalszego trenowania i wierzymy, ze uda się nam profesjonalnie naszymi kompetencjami podzielić. Naszym założeniem jest to, żeby kompleksowo i w jak najszerszym zakresie przekazać naszym obozowiczom wiedzę na temat trenowania i tego, jak wyrobić w sobie dobre nawyki niezbędne do polepszenia kondycji. Samo trenowanie po prostu nie wystarczy, trzeba się właściwie regenerować i odżywiać. Dlatego nasz team to też dietetyk i fizjoterapeuta , oczywiście każdy z nich jednocześnie sportowiec i pasjonat. Nieodłącznym elementem naszych obozów są także spotkania z mistrzami sportów oraz warsztaty TPN (by uświadamiać naszych biegaczy ekologicznie, w końcu mają biegać na terenie ochrony przyrody).
Dlaczego najbliższy obóz jest dedykowany tylko kobietom, czy stoją za tym jakieś szczególne powody?
Po raz pierwszy w Polsce organizujemy obóz biegowy specjalnie dla kobiet. Wydaje mi się, że kobiety w naszym kraju potrzebują dużo zachęty do uprawiania sportu. Radzą sobie świetnie, widzimy przecież, że coraz więcej kobiet biega i startuje w zawodach. Wciąż jednak są one mniejszością i sport nawet tak egalitarny jak bieganie jest nadal zdominowany przez mężczyzn. A tak wcale być nie musi i nie powinno. W uprawianiu sportu i w ogóle w życiu to kobietom bardziej potrzebne jest poczucie więzi, wspólnotowości, mężczyźni na ogół są bardziej indywidualistyczni. Chcemy zachęcić kobiety do tego, by biegały, chcemy stworzyć okazję do tego, by się spotkały i wymieniły swoimi wrażeniami, motywacjami. Wierzę, że po takim kobiecym obozie uczestniczki będą miały więcej pewności siebie i nie będą wątpiły w to, że mogą dorównywać facetom;-).
Więcej o bohaterce wywiadu i jej projektach przeczytacie na www.tatra-running.pl.