Daniel Stroinski to człowiek niezwykle skromny i pełen pasji, ultras z powołania. Od 2013 pojawia się nieprzerwanie na podium najcięższych i najdłuższych biegów w Polsce. Nie są mu też obce biegi na orientację, z przeszkodami, czy wielodniowe ultra, gdzie każdy z zawodników sam planuje sobie trasę. Jednym z ostatnich ultra wyzwań jest BUT Challenge, który ukończył jako pierwszy (z dwóch osób!) 8 godzin przez limitem! Jednym słowem, facet nie do pokonania!
Rozmawiam z Danielem podczas jego przerwy w pracy. Dowiaduję się, że jest informatykiem, który pracuje na pełen etat. Daje mi to do myślenia – gdzie w tym wszystkim czas na ultra? Jak to się stało, że w sercu Ślązaka pojawiła się miłość do górskich ultra? Zapraszam do ultra ciekawej rozmowy z Danielem Stroinskim.
Marta Dębska: Kiedy bieganie pojawiło się w Twoim życiu?
Daniel Stroinski: Wiesz co, może to nie było stricte bieganie, ale aktywność fizyczna była ze mną od małego. Jak to dzieciak, uwielbiałem grać w piłkę, zwłaszcza na pomocy. To wtedy właśnie zacząłem kręcić kilometry, ale w tym przypadku – na boisku. Takie faktyczne bieganie zaczęło się po 2012, gdy wróciłem z Anglii i doszedłem do wniosku, że chętnie spróbowałbym biegania “na własny rachunek”, a nie w ramach uprawiania dyscypliny drużynowej. Z tygodnia na tydzień zacząłem więcej biegać, po 10-15km i tak jakoś się wkręciłem…
Jeżeli chodzi o początek mojej przygody z biegami górskimi, to był to trochę przypadek. Otóż, moja koleżanka namówiła mnie do wzięcia udziału w pierwszym górskim biegu. Niespecjalnie byłem przygotowany do imprezy tego typu i przyznam, że bardzo cierpiałem fizycznie – nie miałem pojęcia, z czym to się je. Cierpiałem, ale bardzo mi się podobało i dlatego też, od 2013 skupiłem się na przygotowaniach do biegów ultra w klimacie górskim.
MD: W którym momencie poczułeś, że ultra to Twoja para kaloszy?
DS: Od małego lubiłem rywalizować. Gdy zacząłem biegać w górach i pojawiły się pierwsze biegi – Bieg Katorżnika, Bieg szlakiem wygasłych wulkanów itd. bardzo zależało mi na tym, aby realizować spokojnie swoje założenia. Planem było danie z siebie wszystko, aby walczyć o jak najlepsze miejsce. Wiesz, jestem bardzo niepokorny i uparty. Z urodzenia jestem Ślązakiem, ale mam góralską krew. Jak sobie coś postanowię, to nie ma zmiłuj. Wiadomo, że na samym początku ciału trudno jest podążać za tym, co pojawi się w głowie i sercu. Cierpliwości… wszystko jest do zrobienia.
MD: Czym jest dla Ciebie wygrana w biegu? Zwycięstwem, rekordem trasy?
DS: Podam Ci przykład. W tym roku założyłem sobie, że pokonam 3 najdłuższe biegi górskie w Polsce: Bieg Kreta, Bieg 7 Szczytów i BUT Challenge. Wygraną dla mnie jest ukończenie tych wszystkich biegów w jak najlepszym czasie. Często jest cierpienie podczas i po biegu, ale wiesz … jest zadanie do wykonania i tyle. Dla mnie zwycięstwo to dobiegnięcie do mety i zdobycie najwyższego możliwego miejsca.
MD: Każdy bieg ultra to inna bajka. Podziel się z nami swoimi wrażeniami z Biegu 7 Szczytów i Biegu Kreta. Hardkor ponad miarę?
DS: Paradoksalnie, Bieg 7 Szczytów dał mi najbardziej popalić. Wydawałoby się, że jest “najlżejszym” wyzwaniem tego roku ze względu na trasę biegu, organizację punktów odżywczych co 20-25km (co wiązało się z mniejszym ciężarem w plecaku) i samym czasem trwania – zajęło mi to 35 godzin. Jednak, po B7S czułem się naprawdę tragicznie. Wiązało się to z prostym błędem natury “nie-biegowej”. Otóż, poszedłem do podologa kilka dni przed biegiem i skóra wciąż była nieprzygotowana do takiego wysiłku. W związku z opadami deszczu i sporą wilgotnością, zaczęły mi się pojawiać na stopach odparzenia, pęcherze i jeszcze nie wiadomo co… Masakra!
Zazwyczaj mam ze sobą takie specjalne gąbeczki, które daje mi podolog i używam ich, aby odizolować skórę stopy od skarpetki oraz buta, ale tym razem – całkowicie o nich zapomniałem. Kolejny błąd. Od setnego kilometra zacząłem biec z pięty, aby dać sobie choć trochę ulgi. Przez to, nie był to kompletnie płynny bieg, a golenie miałem tak napięte, że nie mogłem normalnie funkcjonować przez kilka dni po tym biegu. Wiesz, mięśnie pracowały inaczej niż zwykle i dostałem strasznie mocno po tyłku.
Jak widzisz, czasami taka pierdoła jest w stanie zaważyć o biegu. To urok i przekleństwo ultra!
MD: A jak czułeś się po Bieg Kreta? Czy Twoje odczucia były podobne?
DS: Ciekawa sprawa z tym Kretem. Otóż, zrobiłem go w tym roku … dwukrotnie (śmiech)! Byłem zapisany na bieg w 2020, ale ze względu na pandemię, start został przeniesiony na 2021 i wciąż, nie wiedziałem, czy się finalnie odbędzie. Dlatego, postanowiłem, że na własną rękę (wraz ze znajomym, z którym biegaliśmy OCR – biegi z przeszkodami) zrobimy rekonesans trasy. Troszkę czasu zajęło nam zorganizowanie całego wydarzenia i byliśmy gotowi dopiero pod koniec lutego.
Pojawiło się pytanie – biec, czy czekać do kwietnia, aby wziąć udział w faktycznych zawodach? Uznałem, że spróbuję przebiec sam, a jeśli bieg się odbędzie w kwietniu – to też pobiegnę. Szaleństwo, ale .. ja to kocham (śmiech)! Sporo wtedy morsowałem i wydaje mi się, że to przyczyniło się do mojej wytrzymałości oraz odporności.
Co ciekawe, zrobiłem rekonesans trasy bezobjawowo i w miarę przyjemnie, zresztą tak jak samego Kreta. Trasa lekko się różniła ze względu na restrykcję wjazdu do Czech, więc miałem pewne urozmaicenie.
MD: WOW. Czyli tak naprawdę zrobiłeś 2 x Kreta! Niesamowite. A jak to było z BUT Challenge? Kolejne ultra szaleństwo!
DS: BUT Challenge to impreza organizowana przez Ojca Dyrektora, czyli Michała Kołodziejczyka, który wymyślił sobie, że śmiałkowie przebiegną dowolnie zaprojektowaną trasę tak, aby zaliczyć konkretne 26 szczytów w określonej kolejności. Bez przepaków, bez wsparcia. Hardkor.
Do takiego wyzwania trzeba się bardzo dobrze logistycznie przygotować. Spisałem sobie wymagane szczyty i zacząłem projektować trasę tak, aby była jak najbardziej optymalna. Oznacza to, że często decydowałem się ją wydłużyć jeśli zaoszczędziłoby mi to przewyższeń. Ważne też było wiedzieć, gdzie są miasteczka, sklepy, schroniska, czy źródełka wody. Ważnym jest podzielić sobie tak długą trasę na krótkie odcinki “do przełknięcia”, bo inaczej jest to nie do przebiegnięcia.
Finalnie, wyszło ok. 341km i 16 000m przewyższenia.
MD: W jaki sposób dbałeś o nawodnienie i jedzenie?
DS: Na początku biegu miałem przygotowany zestaw 4 posiłków liofilizowanych, kilka bułek z serem, musy owocowe, kilka batonów, kabanosy. Żywność liofilizowana to świetne rozwiązanie, bo oszczędza bardzo dużo czasu – wystarczy wrzątek i gotowe. Jako, że nie było przepaków i punktów, byłem zdany na pomoc od innych ludzi. Miałem z tyłu głowy, że jeśli nie byłoby naprawdę żadnego miejsca do uzupełnienia zapasów, a byłbym głodny – zapukałbym gdzieś do domu i poprosił o wrzątek.
Wiesz, żeli nie miałem żadnych. Nie lubię ich i uważam, że są mocno przetworzone. Wolę musy, które są naturalne, nie trzeba ich popijać i choć mają mniejsza kalorykę, to czuję się po nich lepiej.
Jedzenia z plecaka wystarczyło mi na pierwsze 70km biegu. Potem, zatrzymywałem się w sklepach i zaopatrywałem się w banany, słodycze, pieczywo… W schroniskach obowiązkowa zupa lub coś ciepłego, herbata, piwo zero…
MD: Miałeś jakieś “jedzeniowe” przygody na trasie?
DS: Żołądkowo czułem się naprawdę dobrze. Miałem za to kilka problemów (przygód?) logistycznych ze względu na długie odcinki, gdzie kompletnie nie mogłem kupić nic do jedzenia. Najbardziej popalić dał mi ten za Rajczą – musiałem zaliczyć ok 60-70km, a infrastruktury turystycznej, czy zwykłego sklepu po prostu nie było. A jak był, to przybiegłem tak późno, że wszystko było zamknięte.
Był taki moment, że o 2 w nocy strasznie zaczęło mi skręcać kiszki. Byłem bardzo głodny i nigdzie nie mogłem odpocząć. Zupełnie nie chciałem już jeść batonów i tego, co mam w plecaku, a oczy same mi się zamykały… Wbiegłem do najbliższej miejscowości i szukałem, gdzie są zapalone światła – liczyłem, że ktoś poczęstuje mnie wrzątkiem i zjem sobie jeden ze swoich posiłków. Chyba ludzie się mnie bali (śmiech), a może po prostu spali, bo dopiero po kilku próbach, drzwi otworzył mi sympatyczny piwkujący pan, który dał mi wrzątek i troszkę potem odżyłem…
MD: Ufff. Kryzys zażegnany… Ale co z tym snem? Byłeś w miarę najedzony, ale zmęczenie pewnie dało się we znaki…
DS: Śmieszna sytuacja. 2 w nocy, ja ledwo żywy. Kolejna noc na nogach, ciągle napieram. Aby się pobudzić przygotowałem sobie szot kawowy, ale on na niewiele się zdał. Pobudziło mnie na jakieś 2 godzinki, a potem kompletnie mnie odcięło. Ponad półtorej godziny szukałem jakiegokolwiek miejsca, aby móc się przespać i nie wychłodzić się. Najlepsza byłaby stacja benzynowa, ale ani widu, ani słychu.
Dotarłem ok 5:30 do kolejnej miejscowości i naprawdę, już nie mogłem wytrzymać ze zmęczenia i zdecydowałem się, że odpocznę chwilę na przystanku. Musiałem ustawić się tak, aby jak najmniej rzucać się w oczy i uchronić się przed pytaniami “czy wszystko OK?”, więc przybrałem niezbyt wygodną pozę na ławeczce, ale miałem szansę chociaż na chwilę odpocząć …
Nałożyłem na siebie wszystkie warstwy ubrań, jakie miałem. Do tego buff, rękawiczki itd. Nastawiłem budzik na 30min, ale po 20min się obudziłem i cały trząsłem się z zimna. Uznałem, że nie ma sensu dłużej tam być i ruszyłem przed siebie. Uśmiechnąłem się do siebie na myśl o tym, co robi “normalny” człowiek o 6 rano w sobotę, a co robię ja… gdzieś pośrodku niczego na przystanku autobusowym (śmiech)!
MD: To była kolejna, trzecia noc, prawda? A jak wyglądał Twój sen lub też jego brak, poprzednich nocy?
DS: Zakładałem, że będę spać godzinkę dziennie i moje pierwsze spanie będzie w schronisku na Krawcowym Wierchu na 160km, a kolejne w Markowych Szczawinach. Najlepiej byłoby pospać w ciągu nocy, aby skrócić czas biegania po ciemku. Oczywiście, plan to jedno – praktyka drugie.
Na Krawcowym Wierchu miałem być między 20 a 22 – w praktyce byłem dopiero o 3 nad razem. Zanim jednak tam dotarłem, zmęczenie zmogło mnie tak bardzo, że na 6km przed schroniskiem, jedyne czego chciałem to zamknąć oczy chociaż na chwilę. Pierwszy raz w życiu miałem tak, że nie byłem w stanie na niczym skupić wzroku. Obraz mi się rozmazywał, a ja bałem się, że za chwilę się przewrócę. Czułem się jakbym był mocno pod wpływem…
Byłem na szlaku i nie było mowy o jakimś ciepłym miejscu do spania. Uznałem więc, że znajdę coś, co odizoluje mnie od ziemi i choć na chwilę zamknę oczy. Znalazłem mały pieniek, którego użyłem jako warstwy izolacyjnej od podłoża, oparłem się o drzewo (jakbym siedział na krześle) i zamknąłem oczy. Moment i zasnąłem, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z prądu. Po 10 minutach się obudziłem cały zmarznięty, ale ten moment pozwolił mi choć trochę się zregenerować.
Wiesz, ta chwila też uzmysłowiła mi, jaką radość niosą tak proste rzeczy jak zamknięcie oczu na chwilę, gdy dosłownie – nie ma się totalnie nic. Zobacz, że biegi ultra pozwalają nam docenić tak podstawowe rzeczy, poczuć się szczęśliwymi mając absolutne minimum. Uwielbiam za to tę dyscyplinę. Czuję się żywy jak nigdy.
MD: Ale dotarłeś potem do schroniska, prawda? Czy tam też udało Ci się pospać?
DS: Te krótkie 10 minut pozwoliło mi zresetować głowę. Dotarłem w nieco ponad godzinę do schroniska, gdzie spędziłem 3 godziny. Sporo czasu zajmuje “ogarnięcie się” – ściąganie mokrych ubrań, ładowanie elektroniki, jedzenie… W tamtą noc udało mi się przespać 1h45min. Co ciekawe, odkryłem takie otwarte pokoje dostępne dla wszystkich w schronisku – nie trzeba spać na ławce w jadalni. Chociaż przyznam, że bardzo się stresowałem, że zbudzę innych, bo podłoga bardzo skrzypiała, a ja chodziłem tam i z powrotem, aby móc się w całości zorganizować. Po śnie, czułem się jak nowonarodzony. To był piątek, który bardzo dobrze się zaczął. Miałem siłę i chęć do działania.
Kolejne spanie zaliczyłem w Markowych Szczawinach. Byłem tam o wiele szybciej niż zakładałem. Miałem być późnym wieczorem, a dotarłem tam w okolicach 18. Musiałem podjąć męską decyzję, co robić dalej, bo wiedziałam, że zmęczenie mnie zniszczy gdzieś w środku lasu. No, ale… o 18 był hałas w schronisku i trudno było choć na chwilę zamknąć oczy. Zrealizowałem swoją procedurę (jedzenie, ubrania, maści) i chciałem choć na chwilę zamknąć oczy, ale tutaj się z kimś zagadałem, a tam coś jeszcze trzeba było zrobić i w konsekwencji, poleżałem 20 min i ruszyłem dalej. To był błąd. Potem to się na mnie zemściło, gdy o 2 w nocy zmiotło mnie na tym przystanku.
MD: Na zakończenie, opowiesz coś na temat patentów, które sprawdziły i nie sprawdziły się podczas biegu?
DS: Tak jak wspomniałem wcześniej, mam takie gąbki od podologa, którymi obklejam sobie stopy. Gdy czułem, że już coś zaczyna się dziać, to od razu obklejam stopy i przebieram skarpetki. Miałem ze sobą kilka par, takich normalnych i wodoodpornych. Jeśli nie jest wybitnie wilgotno, to decyduje się na te normalne, bo pozwalają stopie oddychać i tak bardzo się nie poci. Tak, czy siak – skończyłem bieg z 3 niewielkimi pęcherzami, które kompletnie nie wpłynęły na jakość tego biegu.
To, co utrudniło mi życie, była koszulka w formie bielizny, która miała mi dawać dodatkową ochronę przed odparzeniami i odprowadzać wilgoć. No niestety, ale wydarzyło się na odwrót. Mimo tego, że testowałam ją na treningach, to po kilku godzinach miałem takie otarcia i tak mi było niekomfortowo, że już nigdy nie założę tego typu bielizny na taki bieg.
MD: Dziękuję Ci za rozmowę! Poczułam chęć rzucenia się w jakieś ultra wyzwanie…
DS: Dzięki również i powodzenia! Pozdrawiam wszystkich Czytelników, cześć!
Marta, świetny wywiad!!! Daniel to jest niesamowity biegacz, w końcu ktoś go namówił na pogawędkę i to opisał, cieszę się, że dla TreningBiegacza 🙂 Brawo!