Było już 366 maratonów w rok i dzień, oraz 365 pełnych ironmanów w 12 miesięcy. Teraz pierwszy człowiek w historii skompletował tzw. „Iron Century” czyli przez 100 dni pokonał codziennie dystans połowy Ironmana. Co więcej była to świeżo upieczona mama, 36 – letnia Debbie Hazelden.
Poprawić rekord
Poprzedni najlepszy wynik ustanowiony przez mężczyznę wynosił 30 dni. Debbie i jej mąż John, również zapalony triathlonista, planowali jego poprawę od 18 miesięcy. W międzyczasie Debbie zaszła w ciążę i co oczywiste w pewnym momencie nie mogła już trenować tak ciężko. Jednak nie chciała rezygnować z marzenia. To wyglądało na dość szalone, ale zdecydowała się na podjęcie wyzwania. Chciała też przy okazji pokazać ludziom, że można przesuwać granice możliwości nawet w tak trudnych warunkach i niesprzyjającym czasie.
Wyczyn
Rozpoczęli w parku Księcia Alfreda w Sydney 28 stycznia. Tam Debbie przepłynęła pierwsze 1,9 kilometra, przejechała 90 km rowerem i przebiegła półmaraton. Powtarzała to codziennie przez 94 dni. Na ostatnie 6 zaplanowali coś specjalnego.
Najtrudniejsze były dla niej kontuzje, choroby i deszcz. Najpierw złapała chorobę od Rydera – niespełna rocznego synka. Docierając do połowy dystansu złapała kontuzję stopy, która męczyła ją przez tydzień. Od 60 dnia czuła się świetnie i pokonywała dystans bez bólu. Ale wtedy zaczęły się deszcze. Te mocno dały się we znaki Australijce. Po tygodniu opadów zrobiło się sucho, ale wtedy temperatura wzrosła do 40 stopni Celsjusza. Warunki były naprawdę trudne i zróżnicowane.
Wisienka na torcie
Na ostatni tydzień para triathlonistów zaplanowała coś dla odmiany. Pojechali kamperem do Port Macquire i tam Debbie pokonała dystans połowy dystansu długiego pięciokrotnie. Następnie zrobiła to, co planowała od wielu miesięcy. Na finał wystartowała w zawodach IRONMAN Australia. I tu uwaga – nie w połówce, ale na pełnym dystansie. Ze śmiechem przyznaje, że tym razem nie udało jej się zastosować taperowania. Najbardziej w tym ostatnim dniu bała się rywalizacji. Jest zawodniczką, która nie umie odpuszczać, a biorąc pod uwagę ogromne zmęczenie, nadmierną rywalizację, trzymanie się najlepszych za wszelką cenę oraz szachowanie siłami – to wszystko mogło spowodować, że nie dotarłaby do mety.
Ale jej ciało znów ją zaskoczyło. Podczas finałowego wyścigu czuła się świetnie. Ukończyła dystans w niesamowitym, jak na te okoliczności, czasie: 11 godzin i 16 minut. Zajęła 18 miejsce wśród kobiet, czwarte w swojej kategorii wiekowej. Zrobiła to po pokonaniu 11 tysięcy 412 kilometrów w sto dni. Niebywałe.
Mentalnie czy fizycznie
Debbie już po wyczynie często była pytana czy trudniej było jej znieść wyczerpanie fizyczne czy jednak umysłowe. Stwierdziła, że po kilkudziesięciu dniach jej ciało zaczęło się przyzwyczajać. Pokonanie połowy dystansu długiego nie było już dla niej takie trudne. Robiła to jakby na autopilocie. Z czasem jej tempo zaczynało rosnąć. Fizycznie zniosła to dobrze, wszystko jak zwykle było w głowie.
„W tak wyczerpujących wyczynach trzeba używać wrodzonej inteligencji i prowadzić ciągłą konwersację pomiędzy ciałem, umysłem i emocjami. Jeśli uda się nad tym wszystkim zapanować, to pokonamy każdą przeszkodę” – mówi Debbie
Można, ale po co?
Przy okazji takich wyczynów często pojawiają się głosy krytyków, że można pobijać wszelkie tego typu rekordy, tylko po co? Tutaj dodatkowo szokujące dla wielu może być, że Debbie chwilę wcześniej urodziła dziecko i zamiast opiekować się malcem, spędzała sporą część dnia na aktywnościach fizycznych. No cóż – nikomu nie można zabronić realizacji swoich marzeń.
Patrząc na tego typu wyczyny z typowo sportowego punktu widzenia często można dojść do wniosku, że nie mają żadnego sensu. Pokonywanie maratonów czy ironmanów przez okrągły rok odbywało się rzeczywiście w takim tempie, że uczestnicy pielgrzymki mogliby powiedzieć, iż pokonali 7 maratonów w tydzień.
Ale w przypadku Debbie Hazelden nie ma mowy o żółwim tempie. Średnie tętno na rowerze to 110 , podczas biegu 125 . Zbytnio się nie obijała, no a na końcu pokazała pełnie możliwości na dystansie długim. 11:16 nie rzuca na kolana, ale to wynik przyzwoity nie uwzględniając zmęczenia, a po tylu dniach aktywności świetny. Dla porównania – najszybsza na Mistrzostwach Polski na dystansie długim w 2015 roku Magdalena Kemnitz miała czas 11.04. Dla mnie Debbie Hazelden jest bohaterką, każdy może ją ocenić jak chce. Nie krytykujmy – pozwólmy innym spełniać ich marzenia, jak i sobie. A możliwości? Tu pewnie jeszcze nie jeden raz będziemy zaskakiwani wynikami innych.