Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci i choć określenie “trąci” nie kojarzy się na pierwszy rzut oka bardzo atrakcyjnie, to w tym przypadku znaczenie tego słowa ma wielką, wręcz złotą wartość.
Biegające pokolenia czyli to, w jaki sposób dzieci obserwują świat i dokonują swojej własnej analizy – jaką drogą na życie warto pójść. Podstawowych czynności, jak chodzenie, mówienie jesteśmy w stanie nauczyć się prawie sami, no z lekką pomocą osób dorosłych, jednak to dopiero najbliżsi są prawdziwym skarbem i swoim zachowaniem dają nam przykład co jest dobre, a co złe. Z nimi spędzamy najważniejszy czas naszego życia, czas budujący nasz szkielet zachowań, które później dyskretnie wypływają na powierzchnię. Celowo we wstępie nie używam słów Mama czy Tata, choć to zapewne najczęstsza linia pomocy, jednak dla wielu dzieci to Dziadkowie, Wujkowie czy Osoby nas wychowujące, stają się wzorem godnym naśladowania.
Miałam wielkie szczęście urodzić się w rodzinie, gdzie sport był pasją, która w całości przesiąkała życie codzienne. Samo poznanie moich rodziców zadziało się na obozie sportowym, gdzie Tata trenował górskie podbiegi. Życie zrealizowało swój plan i kilka lat później już całą rodziną wybieraliśmy się na wakacje w góry. Jako mały człowiek przyglądałam się uważnie swoim rodzicom i robiłam to co oni, bo komu miałam zaufać, jak nie tym, którzy byli ze mną na co dzień, którzy okazywali mi swoje zainteresowanie i prowadzili za rękę. Na początku oczywiście nie zdawałam sobie z tego sprawy, jak wielki skarb zostanie mi przekazany. Rzeczy działy się dookoła mnie i były tak bardzo naturalne, że maszerowałam dzielnie z górki, pod górkę podskakując żwawo, jechałam przez całą Polskę z północy na południe, na tylnym siedzeniu malucha, które akurat na czas wycieczki zamieniało się w wielkie łóżko, a i bawiłam z innymi dziećmi na stadionie leśnym, nie myśląc nawet o tym, że za kilka lat będę podążała dokładnie tą samą ścieżką. Po prostu.
Czy imponowało mi to wówczas? Szczerze? Tak, dumna byłam z Taty, bo był silny, dzielny, był po prostu prawdziwym mężczyzną, ale jako dziecko to właśnie na takie cechy zwracałam uwagę, a chyba nie za bardzo kojarzyłam, że jest to związane bezpośrednio ze sportem. Gdyby mój Tata był piekarzem czy stolarzem, a zachował ten sam zestaw mocnych cech, zapewne równie mocno by mnie fascynował.
Warto także wspomnieć o Mamie, bo często skupiamy się na sportowcach, a zapominamy o tej drugiej połówce, która musi z takim sportowcem żyć, a niejednokrotnie nie jest to łatwy orzech do zgryzienia. Trzeba pokochać zarówno osobę, jak i jego pasję – zestaw nierozłączalny, pakiet On i Sport. Treningi, obozy, wyjazdy, starty, to dla kobiety, która nie współdzieli pasji partnera – czas jej ukradziony. Wielkim wyzwaniem i wiele pracy wymaga odpowiednie poukładanie priorytetów, ale gdy mamy szczęście dzielić radość i wzajemnie się wspierać – wówczas wygraliśmy wszystko. Moja mama dzielną kobietą jest. Cierpliwie czekała na powroty, medale, proporczyki, przypinki, kryształowe wazony czy zestawy filiżanek. Wiernie jeździła na zawody i głośno kibicowała. Ze spokojem zajmowała się wychowywaniem dzieci, aby po powrocie męża z treningu móc zabrać go na spacer. Tata znał jednak te ww. priorytety i myślę mógłby postawić znak równości między bieganiem, a rodziną, a to i tak dawało zawsze wynik na plus. Samorealizacja była kluczem do przekazania swojego szczęścia na osoby, które kochał.
Czasy mojego dzieciństwa, a okres świetności sportowej mojego Taty, były usiane nie łatwą drogą dla osoby czynnie uprawiającej sport. Pamiętam jak wyciskał w sokowirówce sok z pomarańczy i mieszał go z grejpfrutowym, bo nie było dostępu do izotoników. Nie pogardził także i Ptysiem. Pamiętam, jak brał kąpiele solankowe z soli kuchennej. Cieszył się jak dziecko, gdy udało mu się załatwić nowe buty do biegania, bo zazwyczaj zaszywał stare, które akurat mu pękły czy się rozerwały. Adidasy były na wagę złota, dlatego też były oczkiem w głowie i były dopieszczane, czyszczone i zadbane. W sklepach nie było wyboru, ktoś, skądś sprowadził i nawet gdy po maratonie schodziły paznokcie, bo rozmiar buta był na styk, nie miało to większego znaczenia. Biegał zawsze i od zawsze. Dni codzienne i święta, wyjazdy i urlopy. Mobilizował się do wczesnego wstawania, realizował swój cel, a potem mógł poświęcić się rodzinie.
Gdy ja siedziałam nad zadaniami domowymi, Tata skrupulatnie notował swoje treningi w dzienniczku biegowym – szary zeszyt w kratkę, który teraz jest moim talizmanem. Tabelka od linijki i wpisywane długopisem daty, znaczki (których znaczenia do dziś nie jestem w stanie rozszyfrować), kilometry, starty, uwagi, podsumowania. Codzienność. Widzę też wracającego z zimowego treningu Tatę, który stojąc przed lustrem śmiał się na całe mieszkanie, bo wyglądał jak dziadek mróz z brwiami, rzęsami, a głównie wąsami oszronionymi, białymi i sztywnymi.
Kiedy ja zdecydowałam się postawić swój pierwszy krok biegowy – nie pamiętam, aby odbiło się to większym echem. Tak zwyczajnie. Może rozmawialiśmy trochę na ten temat, ale chyba odbierane było to jako coś normalnego, nie zawodowego, ot taka chwila. Nigdy nie czułam presji kontynuowania pasji Taty, nigdy nie byłam do tego zmuszana, nie pamiętam godzinnych rozmów o tym, jakie to bieganie jest ważne. Rozmowy towarzyszyły wspomnieniom czy temu co akurat wydarzało się na bieżąco.
Myślę jednak, że w głębi duszy Tata był ze mnie dumny. Jedyną radą, jaką otrzymałam była technika ruszania rękoma. Tak – jeździliśmy czasami do lasu, aby pobiegać po okolicy, ale wszystko to traktowane było jako czas wspólnie spędzany, a nie czas treningowy. Zero regularności.
Ja także podchodziłam do biegania bardzo luźno, sprawiało mi to przyjemność, biegałam bez zegarka, swoim tempem, po okolicy. Z większymi czy mniejszymi przerwami na wakacje czy zimę. Nigdy nie startowałam w zawodach.
Wszystko się zmieniło kilka lat temu. Wówczas postawiłam sobie za cel przebiegnięcie maratonu, jako wyraz mojej miłości dla Taty i tego jakim był człowiekiem i jak wiele mnie nauczył. Cel, który powstał w moich myślach – czekał na realizację. Zasiałam ziarnko, które nie wiedziałam czy kiedykolwiek wykiełkuje. Nigdy nie kontrolowałam swoich biegów, nie wiedziałam nic na temat planów treningowych, bo nigdy w to nie wnikałam, nigdy nie pomyślałam nawet, że ta wiedza będzie mi do czegokolwiek potrzebna. Biegałam dla samej radości biegania, a nie kontroli i pomiarów. Teraz trochę żałuję, że mając u boku kopalnię wiedzy na ten temat – mojego Tatę – nie dane mi było jej wykorzystać.
Mając swoje postanowienie i zero na ten temat wiedzy – nadal robiłam to samo. Tak mijały kolejne lata, aż w końcu rok temu trafiłam na cudownego człowieka, który powiedział po prostu „zrób to”. Mój strach, obawa czy podołam były nie do opisania. Nie odważyłam się nawet kupić pakietu startowego – otrzymałam go. Mój pierwszy 33 Maraton Warszawski był bardzo zachowawczy, przebiegnięty z balonikiem na czas 04:42:53, ale szczęście jakie mi towarzyszyło było przepiękne. Intencja biegu była tak silna, a czułam, że mam wielkie wsparcie na trasie i wcale nie biegnę sama.
Łyknęłam bakcyla… cudowną pasję i się zaczęło…
W Dębnie tego roku złamałam czwórkę i tu także towarzyszyła mi silna motywacja, bo dokładnie 30 lat temu mój Tata pobił tu swój rekord życiowy 02:16:41, a ja biegnąc dokładnie tą samą trasą czułam wielką siłę i moc.
Dokładnie tak samo było w Krynicy Zdrój na Koral Maratonie, bo w tym mieście moi rodzice się poznali. Przebiegając obok miejsca ich pierwszej randki poczułam jak łzy napływają mi do oczu i opadam z sił. Do mety został mi jednak niecały kilometr i przerobiłam tę energię na moc w nogach i z dumą urwałam kolejne 7 minut.
Rok bo debiucie na 34 Maratonie Warszawskim wbiegłam na Stadion Narodowy z czasem 03:44:00, a kolejnym celem jaki widzę oczami wyobraźni jest złamanie trójki. Dzielnie pracuję, aby powiedzieć sobie – „zrobiłam to!”.
Czy jest mi prościej niż mojemu Tacie? Z jednej strony tak, dookoła dostęp do najnowocześniejszego sprzętu pomiarowego, izotoniki, suplementy diety, niekończący się wybór butów i odzieży, z drugiej jednak strony praca, walka, litry wylanego na treningach potu – tak samo kiedyś, jak i dziś.
Chciałabym bardzo podziękować swoim rodzicom i zwrócić uwagę na to, jak bardzo ważne dla młodego człowieka jest wsparcie i właściwy wzorzec. Jak czas wspólnie spędzany i możliwość podglądania dorosłego życia zakorzenia się w dziecku i odbija w późniejszych latach. Jak dzieci doceniają poświęcane im chwile, choć czasem nie potrafią jeszcze tego nazwać.
Jak skorupka nasiąka, aby mogło wykluć się z niej kolejne pokolenie….