Spis treści
Być biegaczem to brzmi dumnie. Gdy zaczynamy trenować, wówczas rodzi się pasja, która zmienia nas w prawdziwych maniaków tej dyscypliny. Ekstra, chciałoby się rzec, pod warunkiem, że to jeszcze pasja, a nie obsesja, która małymi kroczkami zmienia nas z biegacza w totalnego świra. Uwaga – PSYCHO RUNNERS nadbiegają!
Wielka pasja z wielkim ryzykiem
Bieganie jest wyjątkową dyscypliną sportu. Mało która aktywność fizyczna bowiem tak silnie oddziałuje zarówno na fizyczność człowieka jak i jego psychikę. Widać to doskonale gdy ktoś zaczyna trenować, zmienia się jego wygląd, sposób myślenia i patrzenia na pewne sprawy. Czasami to co kiedyś wydawało mu się absurdalne (np. wyjście na 20km bieg w deszczu) teraz jest dla niego elementem jego codzienności. Zaczyna się w pewnym stopniu nowe życie, życie w sportowej pasji. Codzienne treningi, wyjazdy na zawody, uważne wertowanie magazynów biegowych, portali i blogów. To wszystko jest bardzo pozytywnym zjawiskiem, jednak niesie ze sobą pewne utajone ryzyko. Bieganie potrafi bardzo silnie uzależnić, wiemy o tym wszyscy, jednak jest to stąpanie po bardzo cienkiej linii, która oddziela pasję od pewnego rodzaju manii czy wręcz psychozy. Można wierzyć lub nie, ale spośród wielotysięcznej rzeszy sympatycznych i fajnych biegaczy można spotkać osoby, które zaczynają popadać lub już dawno popadły w skrajność. Trudno tutaj jednoznacznie scharakteryzować tę grupę, nie sposób też wrzucić ich do jednego worka, gdyż jej członkami są zarówno osoby młode, które niedawno rozpoczęły swoją przygodę z bieganiem jak i starsi zawodnicy, weterani biegający już kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat.
Pasjonaci – ,,psychopaci”
Łatwo ich poznać po specyficznym zachowaniu i nastawieniu wobec osób nie trenujących biegania. Zazwyczaj startują w niemal każdy weekend, bez względu na aktualną formę czy rodzaj zawodów. Po prostu muszą gdzieś pobiec i tyle! Najbardziej oczywiście kochają maratony, które są dla nich synonimem najlepszego dystansu jaki można pokonać. Słynne są u nich złośliwe stwierdzenia typu: jeśli nie biegłeś maratonu to nie jesteś biegaczem/biegaczką albo po co jedziesz na drugi koniec Polski żeby pobiec w biegu tylko na 15km skoro mógłbyś w tym czasie ,,łyknąć” maraton gdzieś bliżej. Te stwierdzenia dobitnie wskazują na to, że osoby te nie rozumieją do końca idei biegania i nielogicznie odnoszą wszystkie dystanse do maratonu. Owszem maraton to rzeczywiście dystans magiczny i dający najwięcej przeżyć, ale pomimo jego wielkiej popularności jest przecież gros osób, które nie startują w nich, bo są jeszcze nieprzygotowani lub po prostu trenują pod inne dystanse. Maratońscy maniacy nie uznają jednak w tej kwestii kompromisu. Z moich obserwacji wynika również fakt, że tacy ludzie mają zazwyczaj bardzo zakłócone i negatywne relacje z rodziną. Gdy pomyślałem teraz o 10 takich osobach, to 9 z nich na zawody nigdy nie przyjechało z kimś z rodziny, nawet gdy odbywały się w tym samym mieście, ba, nawet na tym samym osiedlu. To świadczy o dużym egocentryzmie tychże zawodników i negatywnym odbiorze ich pasji przez resztę rodziny czy znajomych. I szczerze to nie dziwię się temu chociaż sam jestem biegaczem. W głowie cały czas mam obraz pewnego wiekowego już pana, który biega maratony od bodajże 20 lat i nieustannie wszystkich do tego zachęca w sposób niezwykle natarczywy. Wygłasza mowy do policjantów obstawiających biegi, krzyczy do wolontariuszy podających gąbki, że też powinni biegać maratony (choć jak wiadomo tacy wolontariusze to zazwyczaj kilkunastoletnia młodzież), także w swojej rodzinie wmawia wszystkim, że nikt nie pozna prawdziwego życia jak nie pobiegnie maratonu. On ma ich na koncie już ponad 100 i jest z tego dumny. Myślę, że taka misja jest z góry skazana na niepowodzenie, bo któż by chciał iść w ślady pasjonata biegania, który popadł w taką paranoję? Podobnie postępuje pewien dość znany w środowisku biegowym maratończyk, który ma na swoim już kilkaset maratonów, biega ich kilkadziesiąt w roku, gdziekolwiek, jakkolwiek byle tylko zaliczyć kolejne. A gdy w ogólnopolskim kalendarzu biegów nie ma żadnego przewidzianego maratonu wówczas organizuje swój własny, w którym czasami biegnie mniej niż 10 osób, na trasie wiodącej gdzieś alejkami parkowymi, bez atestu i bez dokładnego pomiaru czasu. I wtedy zalicza sobie kolejny pokonany maraton, kolejny etap w drodze ku zatraceniu w pasji. Podam jeszcze przykład pewnej starszej pani, która również startuje w niezliczonej ilości biegów. Pani ma około 70 lat i oczywiście słowa uznania, że w tym wieku chce jej się aktywnie spędzać czas, jednak przykro o tym pisać, ale i owa pani dostała delikatnie ujmując fioła na punkcie biegania, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Startuje wszędzie i nigdy nie wiadomo kiedy ją spotkasz, czasami bowiem organizatorzy zmuszeni są wypuścić ją na trasę godzinę wcześniej by mogła ukończyć bieg w limicie. Gdy nie jest to z jakiś powodów możliwe wtedy krzyczy i wyzywa wszystkich dookoła. Podobnie jest również gdy nie ma na zawodach jej kategorii wiekowej, wtedy także potrafi zrobić przedstawienie, marudzić, obrażać, a w skrajnych przypadkach nawet okupować podium do czasu, gdy nie dostanie od organizatorów jakiegoś souveniru. To chore zachowanie jest niestety coraz częściej spotykane w biegowym świecie. Pewien pan zdziwił mnie z kolei swoim nietypowym zachowaniem na trasie maratonu. Gdy tylko widział kibiców podbiegał do nich i wykonując słynny samolocik oraz serię dziwacznych podskoków wykrzykiwał – ludzie ja biegam, jestem wolnością, biegam, jestem powiewem wiatru, jestem ptakiem, biegam, biegnę i biegać będę!!! Sądzę, że owym zachowaniem żadnego z kibiców nie przekonał do rozpoczęcia treningów… Po zawodach chciałem dowiedzieć się czy czasem nie patrzę z byka na osobę upośledzoną psychicznie, od jego znajomych dowiedziałem się jednak, że ów delikwent jest normalny tylko ma specyficzny sposób ekspresji i promocji swojej pasji.
Biegiem po pozew rozwodowy
To taka ciemna strona tej naszej pięknej pasji. Przekonał się o tym mój znajomy, który co prawda nie biega, tylko gra w squasha, ale jego żona zaczęła interesować się bieganiem, a zwłaszcza maratonami. Wkręciła się na dobre, zaczęła przesiadywać na forach internetowych do 2-3 w nocy, biegała czasami o 4 rano przed pracą, a potem nie miała siły odprowadzić dziecka do przedszkola. Zawsze wyglądała dobrze, ważyła 58 kg przy wzroście 170 cm, ale po roku treningów zbiła wagę do 46 kg, co już jest naprawdę poważną niedowagą nawet jak na biegaczkę. Zaczęła całkowicie ignorować swego partnera, zaniedbywać obowiązki rodzinne, których większość musiał przejąć właśnie mąż. Powoli zaczęła zanurzać się w tej pasji, która niepostrzeżenie zmieniła się w obsesję i jedyny cel w życiu. Wkrótce znajomy stracił pracę, wszystko zaczęło się powoli sypać i w końcu cała sprawa zakończyła się rozwodem. A wszystko przez coś, co powinno wręcz związek umacniać, a nie zburzyć…
I ty możesz zostać psycho runnerem
Być może dla wielu z nas te historie brzmią wyjątkowo absurdalnie, są tak dalekie od tego jak my żyjemy i postrzegamy bieganie. Zapewne większość podchodzi do tej pasji z pewnym dystansem, sprytnie wplatając ją w swoje normalne życie. Ja tym artykułem chciałem jednak zwrócić uwagę, że granica pomiędzy pasją, a zatraceniem jest wyjątkowo płynna i warto biegać na tyle uważnie by jej nagle nie przekroczyć.