Czy ten dziwny zbieg okoliczności to ironia losu, a może znak od życia, że bieganie jest w moim życiu wszechobecne? Nawet kiedy czytam…
Dosłownie wziąłem sobie do serca słowa Willa Smitha, że „Bieganie i czytanie to klucz do życia”. Każda przeczytana książka to kolejny klucz do drzwi, prowadzących po sznurku do sukcesu. Przynajmniej tak to sobie tłumaczę. Jeszcze parę lat temu czytanie nie zaliczało się do moich ulubionych form spędzania wolnego czasu. Teraz spędzam z książką każdą wolną chwilę, tym bardziej, że takich chwil w ciągu całego dnia jest mnóstwo. Zamiast siedzieć w pociągu, jak gąbka przyssana do siedzenia i bezproduktywnie gapić się w krajobraz, który znam na pamięć, czytam. W metrze czytam, na nudnym wykładzie romansuję z książką. Podobno czytanie jest seksy, mam nadzieję, że i w moim przypadku celuloza dodaje mi powabu. Z czytaniem jest jak z bieganiem – początkowo człowiek ma w głowie głęboko zakorzenione nieprzyjemne skojarzenia ze szkoły, by w końcu przekonać się do codziennego tupania i finalnie uczynić bieganie sposobem na życie.
Zaklinacz eteru też biega…
Całkiem przypadkowo trafiłem na autobiografię Marka Niedźwieckiego, prezentera radiowej Trójki, człowieka, który na punkcie muzyki ma kompletnego świra. Jego nieśmiertelna lista przebojów niezmiennie od wielu lat, wiedzie prym w eterze i cieszy się popularnością nie tylko wśród słuchaczy Trójki. Nie spodziewałem się, że w jego książce, odnajdę pierwiastek biegania. Ponownie życie mnie zaskoczyło niczym hiszpańska inkwizycja, w słynnym skeczu Monthy Pythona… Cytuję:
W dzieciństwie grałem w siatkówkę (byłem całkiem niezłym blokującym), uprawiałem też lekkoatletykę. Jednak po ośmiogodzinnym marszu ze Śnieżki na Szrenicę przeklinałem w myślach na czym świat stoi i konałem ze zmęczenia. Są jednak tacy, którzy pokonują ten dystans sprintem. Rekord trasy: 3 godziny 28 minut. Podziwiam zawodników, którym udaje się przebiec ze Śnieżki na Szrenicę i z powrotem.
Lubię obserwować zmagania sportowców i ich rywalizację, wzruszenie towarzyszące zwycięstwu i ból dotykający przegranych. Dlatego jak tylko mogę, wybieram się na Maraton Karkonoski. Ostatnio też byłem. Aura kapryśna, Andrzej Zalewski powiedziałby zapewne: “Przygotujmy się na dynamiczne warunki pogodowe”. Jeden z zawodników pyta mnie:
– Panie Marku, biegnie pan z nami?
– Tak, do schroniska Pod Łabskim Szczytem. Po kiełbaskę i piwo.
Cytowany fragment pochodzi z książki Marka Niedźwieckiego pt. “Nie wierzę w życie pozaradiowe”, wydawnictwa AGORA SA.
Bardzo lubię Listę Przebojów radiowej Trójki i głos Pana Marka, pomyśleć, że jeszcze kiedyś forma prowadzenia tego programu kompletnie mi nie odpowiadała. Wtedy słuchałem ESKI… Kiedy przypomnę sobie, że w jeszcze kilka lat nie lubiłem jeść warzyw, pukam się delikatnie w czółko i zastanawiam się, czym kierowały się moje kubki smakowe. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać, w każdym razie czas zasuwa, robię rzeczy, o których nie śniłem jeszcze jakiś czas temu. Jedno pozostaje niezmienne – bieganie. Kobiety odchodzą, mięśnie i wydolność pozostaje w świetnym, nienaruszonym stanie. Oby jak najdłużej.
Im bliżej końca, tym większa pustka
Jego książki w Polsce sprzedają się niczym karp w święta, z jedną różnicą, że popyt na jego pióro trwa cały rok na całym świecie. Przyznam się, że to jeden z moich ulubionych autorów. W jego powieściach najgorszy jest moment, kiedy powoli zmierzasz do końca. Nigdy wcześniej po skończeniu książki, nie miałem w sobie takiego żalu i pustki, jak po przeczytaniu “Norvegian Wood”. O tym, że dla Murkamiego bieganie to szalenie ważny element życia i nawet napisał o bieganiu książkę, dowiedziałem się po przeczytaniu 3/4 jego dzieł. Gdybyście wtedy mogli zobaczyć moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że mój ulubiony pisarz podziela moją pasję… O moim książkowym mentorze nie będę się ponownie rozwodził. Zainteresowani na pewno czytali mój tekst pt. “Systematyczność jest odpowiedzią. Haruki Murakami o bieganiu“.
Jak pies do jeża
Pamiętam jak dzisiaj, kiedy zabierałem się do lektury książki pt. “Spóźnienie kochankowie”, Williama Whartona. Nie mogłem przełknąć faktu, że trzymam w ręku książkę o miłości, że ja twardy i bez uczuć samiec, mam czytać jakieś romansidło… Po przeczytaniu dwóch rozdziałów ponownie uświadomiłem sobie, że czasami moje myślenie jest bardziej prymitywne niż proces myślowy huby na drzewie. Niewiarygodne, że w takiej maleńkiej objętości jest tyle treści, tyle bogactwa. Co innego tani harlekin, którym można co najwyżej rozpalić w piecu, a co innego powieść na poziomie. Bohater książki Jack, amerykański biznesmen, porzuca świat interesów, aby z powrotem odkryć sens życia, malując ulice Paryża i żyjąc jak kloszard. Spotkanie z Mirabelle, niewidomą 70-letnią kobietą, odmienia całe jego los. W trakcie swojego rynsztokowego życia, Jack codziennie biega ulicami Paryża, dbając o swoją formę i oczekując życiowej odpowiedzi, w którą stronę iść, aby podążać w zgodzie z czasem i własnymi przekonaniami. Gdzie nie spojrzę wszędzie to bieganie… Nawet w książce o miłości. To nie może być dzieło przypadku.