Nie przepadam za zbyt dużą liczbą gadżetów do biegania. Pierwszego zegarka dorobiłam się dopiero po pierwszym maratonie, nigdy nie biegam z telefonem. Kiedy dostałam propozycję testu czołówki Fenix HL40, przez chwilę zastanawiałam się, gdzie ja w niej w ogóle pobiegnę?
Ale niemal od razu w mojej głowie pojawiła się seria obrazów. Miejsc, których unikam po zmroku, nie dlatego, że są niebezpieczne, ale dlatego, że kiepsko oświetlone. Tym bardziej, że krakowskie chodniki nie należą do najnowszych pod słońcem i miejscami, nawet w okolicy centrum miasta, potrafią wołać o pomstę do nieba. No dobrze, zobaczymy, czy to coś da i nie spadnie mi z głowy za pierwszym zakrętem, pomyślałam. Dostałam zgrabne pudełko, które przyznam szczerze, ciężko było mi rozbroić. Jeśli czołówka jest tak wytrzymała, jak opakowanie, zniszczyć ją będzie można tylko w ogniu Mordoru. Jak Nokię 3310.
Wygoda
Regulacja paska na głowę działa nieco opornie, musiałam dość mocno pociągnąć go, żeby ustawić odpowiednią szerokość, ale nie ma tego złego – przynajmniej trzymał się solidnie i nie poluzował podczas treningu. Pierwszy plus. Drugi plus za sam pasek, dość elastyczny, ale niezbyt luźny, dobrze trzymający się głowy. Tył latarki jest odpowiednio wyprofilowany, więc nic nie uwierała, a wierzcie – jestem dość wrażliwa na wszelkie ukłucia, naciski i niewygody. Robiłam w niej akcenty, robiłam dłuższe wybieganie – nie czułam najmniejszego dyskomfortu. Spokojnie można w ogóle zapomnieć, że biegniemy z jakimś sprzętem na głowie. Choć nie ukrywam, uważam, ze lepiej sprawdziłby się tu silikon.
Światło
Najważniejszy element, więc nie ma na co czekać, tylko opisać je jak najszybciej. Mamy do wyboru aż 7 trybów – od lekkiego światła po mocne, oślepiające. Biegałam przeważnie na 3-4 trybie, ostatni, najsilniejszy, na pewno przydałby się w ciemnym lesie w pochmurną noc. Ale na ciemnej ulicy czy w słabo oświetlonym parku spokojnie wystarcza mniejsze natężenie.
Możemy wybrać także kilka opcji rozproszenia światła. Mocny strumień skupiony bardziej punktowo albo szerszy, bardziej rozproszony. Reguluje się go bardzo intuicyjnie, za pomocą pokrętła, a jasny krąg stopniowo się nam rozszerza. W parku wybrałam opcję szerokiego strumienia – lepiej widzieć, co dzieje się dookoła. Na ulicy wystarczyła mi wąska wiązka.
Ustawić można również kąt padania światła. Głowicę możemy pochylić do przodu 7 razy. Podczas samego biegu nie jest to konieczne, ale jeśli chcemy spojrzeć na zegarek, poprawić sznurówkę – bardzo się przydaje. Oprócz światła ciągłego wybrać można też pulsujące SOS. Do tego trybu mamy osobny przycisk, podobne jak do włączenia najsłabszego światła (producent twierdzi, że do czytania i rzeczywiście, do biegania w ciemności jest zdecydowanie za słabe). To wygodne, bo nie trzeba „przeklikiwać” się przez strumienie światła niepotrzebne podczas treningu.
Obsługa
Czołówkę Fenix włącza się przytrzymując ok. 2 sekundy główny przycisk. Łatwo go wyczuć – obok niego znajduje się tylko jeden, mniejszy, odpowiadający za pulsowanie. Tym samym głównym przyciskiem zmienia się natężenie światła. Ale tu producent przygotował dla nas niespodziankę. Otóż naciskając kolejno główny przycisk, możemy przełączyć czołówkę w 4 trybach mocy. Dopiero niechcący, podczas wyłączenia, przytrzymałam guzik nieco dłużej i… tadam! Pojawił się 5, najmocniejszy tryb. Z jednej strony to trochę niewygodne – w końcu na kilka sekund musimy czołówkę wyłączyć. Z drugiej – nie włączymy najmocniejszego trybu przez przypadek, ryzykując szybszą utratę mocy.
Można też zablokować latarkę, trzymając przez chwilę oba przyciski naraz. Moim zdaniem funkcja niepotrzebna, bo ciężko tu włączyć coś przypadkiem, ale może komuś się przyda.
Zasilanie
Latarka zasilana jest przez micro USB, nie trzeba więc pamiętać o posiadaniu zapasu baterii. Jeden kłopot z głowy mniej, zwłaszcza, jeśli szykuje się ekwipunek na górski szlak. Można podładować w samochodzie, jak człowiek przypomni sobie o niej w ostatniej chwili, w górskim schronisku – i nie trzeba taszczyć ze sobą ładowarki do akumulatorów. Jak dla mnie – plus ogromny.
Jeśli chodzi zaś o czas pracy – na maksymalne 600 lumenów możemy liczyć przez 1 h 20 min biegu, a na 300 lm latarka da radę przez 4,5 godziny. Jeśli nie planujecie nocnego ultramaratonu, wytrzyma dłużej – od 11 do nawet 200 godzin (o ile życie zmusi Was do biegu przy świetle do czytania – w trybie biegowym wytrzyma maksymalnie 50 godzin). Producent umieścił bardzo czytelny wykres na opakowaniu.
Budowa
Nie jest to najlżejsza czołówka świata, ale coś za coś. Waży 130 gramów, więc i tak nie jest źle, a wykonana jest solidnie, z plastiku i aluminium. Producent zapewnia, że latarka Fenix HL40R jest odporna na wstrząsy i wytrzyma upadek z 1 metra. Nie rzucałam nią o ziemię, ale rzeczywiście sprawia wrażenie porządnej.