Sportowiec drzemie w każdym z nas. Większości z nas po prostu się nie przedstawił. Niektórzy boją się poznać sportowca w sobie, bo nie chcą odkrywać ciemnych zakątków swojej psychiki. Każdy sportowiec łączy w sobie kombinację nastawienia psychicznego, kilku korzystnych genów i ciężkiej pracy. Bieganie jako sport i styl życia są specjalnym przypadkiem tej kombinacji.
Pomimo niezwykłej prostoty nie ma drugiego równie głębokiego i złożonego sportu na świecie. Pomyśl o tych wszystkich kombinacjach. Na pewno jest chociaż jedna kombinacja dla każdego człowieka na świecie.
Jaki inny sport oferuje taką różnorodność? Na bieżni rozgrywa się zawody od 100 po 10 000 metrów. Na ulicy – od 5 kilometrów po maraton. W Nowym Jorku rozgrywa się co roku bieg po jednomilowej pętli, liczący 3,1 mili (4988 metrów). W biegach przełajowych występuje wszystko – od sprintu na 50 metrów po zawody na 100 mil (160 km). Lokalnie rozgrywa się wyścigi trwające 24 godziny, 48 godzin, 72 godziny albo 6 dni. Są biegi z Badwater w Dolinie Śmierci na szczyt Mt. Whitney. Wyścig etapami na 240 km u podnóża Himalajów, wyścigi transkontynentalne z Los Angeles do Nowego Jorku. Nie wspomniałem jeszcze o sztafetach, adventure racing czy zawodach łączących kilka dyscyplin sportu.
Geny pozwolą ci przebiec tylko pewien fragment biegu. Silna wola i mocne postanowienie mogą okazać się ważniejsze. Te cechy może wykształcić każdy człowiek, docierając do sportowca drzemiącego w sobie. Niestety, niektórzy ludzie chcą odnaleźć w sobie jedynie biegacza. Zaczynają biegać, ponoszą porażkę i nie znajdują w sobie sportowca.
Co to oznacza? Po prostu w USA są dziesiątki tysięcy biegaczy, którzy robią najmniej, jak tylko się da. Nigdy nie dowiadują się, że mogą dać z siebie więcej. Podam przykład. Nie lubię za dużo pisać o maratonie, ale tu dysponuję konkretnymi statystykami, które łatwo precyzyjnie zacytować.
W 1979 roku w USA było 75 000 maratończyków, w 2004 roku było ich ponad 400 000.
W maratonie bostońskim w 1979 roku 24 Amerykanów uzyskało czas poniżej 2:18, w maratonie bostońskim w 2004 roku ani jeden Amerykanin (zero!) nie uzyskał czasu poniżej 2:18.
Jak to możliwe? Jakim sposobem spośród 75 000 poniżej 2:18 zmieściło się 24 zawodników w najsłynniejszym maratonie na świecie w 1979 roku, a w 2004 roku nikt z 400 000 nie osiągnął tego czasu? Można by się spodziewać, że proporcjonalnie do liczby biegających (pomijając fakt, że od niemal 30 lat korzystamy z lepszej diety, lepszych butów do biegania i lepszych metod treningu itd.) na ponad 400 000 maratończyków w kraju powinno się znaleźć 128 tych, którzy osiągną czas poniżej 2:18 w maratonie bostońskim. Dla mnie oznacza to, że mamy w USA dosłownie setki maratończyków na skalę krajową i międzynarodową, którzy snują się ulicami i nie wiedzą, że mogą być najlepsi w kraju lub na świecie, bo nikt ich nie zachęcił albo sami nie umieli się zmotywować, by obudzić w sobie sportowca, trenując mocniej i dłużej.
W świecie prowadzącym coraz bardziej siedzący tryb życia nawet biegacze boją się rozbudzić w sobie sportowca. Zamiast tego podchodzą do biegania niepewnie, idąc po linii najmniejszego oporu (co zaleca wielu). Łączą to z typowo amerykańskim żądaniem natychmiastowej gratyfikacji. Chcą w jeden dzień zostać maratończykiem i móc się tym chwalić. A potem rzucić bieganie i zająć się czymś innym.
Fragment pochodzi z książki „Biegać mądrze” autorstwa Richarda Benyo. Książkę można zamówić na stronie wydawnictwa Inne Spacery.