Kobiety lubią zaskakiwać. Może nie wszyscy się z tym zgodzą, ale zmienność i nieprzewidywalność to nasza zaleta. Tak właśnie… zaleta! Gdyby wszystko było takie oczywiste i bez niespodzianek, byłoby nudno. Zdecydowanie wolę opcję urozmaiconą choćby drobnymi fajerwerkami. Mogłabym nawet połączyć ten fakt ze sportem, który jest równie nieprzewidywalny, co kobieta. Dopóki walka trwa czy to na boisku, czy na bieżni, nic nie jest wiadome. Łącząc kobietę ze sportem, wychodzi nam piękny duet. Mieszanka wybuchowa. Idąc tym torem, chcę wam przedstawić kobietę, która zaskoczyła nie tylko środowisko sportowe, ale i cały świat! O kim mowa?
Stanisława Walasiewicz, polska lekkoatletka, która biła rekordy na krótkich dystansach. Nie miała sobie równych. Uważana była za jedną z najlepszych polskich sportsmenek okresu międzywojennego. W przeciągu całej kariery sportowej poprawiła rekordy światowe (na dystansach od 50m do 200m) aż 14 razy! W latach 1933-1946 była 24-krotną mistrzynią Polski oraz 54-krotną rekordzistką Polski. Biła rekordy nie tylko w bieganiu, ale i w skoku w dal, skoku w dal z miejsca, rzucie oszczepem, 3-boju i 5-boju.
Ta kobieta to fenomen. Urodzona w 1911 roku w miejscowości Wierzchownia (woj. kujawsko-pomorskie). Gdy miała 3 miesiące, jej rodzice wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Tam ze względu na kłopoty z przetłumaczeniem jej danych osobowych, zmieniła je na Stella Walsh. Dorastała i była wychowywana, jak każda dziewczynka. Już jako nastolatka miała mnóstwo energii i talentu. Zawstydzała nawet starszych kolegów z boiska. W szkole także była najlepsza. Nauczyciele zgłosili ją zatem na zawody lekkoatletyczne dla juniorów, które zapoczątkowały w niej pasję. Odtąd miała jeden cel. Być coraz lepszą. Do działań inspirowała ją Halina Konopacka, która była pierwszą polską złotą medalistką olimpijską.
Polka bardzo chciała wziąć udział w Igrzyskach Olimpijskich (1928), ale niestety nie udało się. Warunkiem było posiadanie amerykańskiego obywatelstwa, którego nie miała. Pozostały jej występy reprezentując barwy swojego kraju.
Postanowiła wrócić do Polski i tu trenowała w drużynach Sokół-Grażyna (1929-1934) oraz Warszawianka (1935-1939). Biła kolejne rekordy i zapisywała się w historii polskiej lekkoatletyki.
W roku 1932 w Los Angeles odbywały się igrzyska, które były jej marzeniem. Amerykańska federacja lekkoatletyczna wiedząc, że Walsh zwycięży, zaproponowali jej obywatelstwo. Ta jednak je odrzuciła i reprezentowała na igrzyskach Polskę. Jednak, by było to możliwe, musiała dostać pracę niezwiązaną ze sportem. Otrzymała etat w polskim konsulacie w Nowym Jorku i z powodzeniem mogła przystąpić do zawodów. Amerykańska federacja chcąca ją zwabić, dobrze przewidywała wyniki, ponieważ zawodniczka zdobyła złoty medal bijąc tym samym rekord świata na 100m.
Jej największe sukcesy to:
- 3 medale w Igrzyskach olimpijskich,
- 8 medali w Światowych Igrzyskach Kobiet,
- 6 medali w Mistrzostwach Europy,
- 5 medali w Akademickich Mistrzostwach Świata.
Po latach postanowiła wrócić do Stanów. Nie mając wciąż obywatelstwa, startowała w olimpiadach i niejednokrotnie wygrywała je. Dopiero po ślubie oficjalnie nadano jej amerykańskie obywatelstwo. Po zakończeniu kariery trenowała innych zawodników i rozwijała się jako działaczka polonijna współpracując z Polskim Komitetem Olimpijskim.
Wszystko wygląda pięknie i wydawałoby się, że nie będzie już żadnego zaskoczenia. Choć tak naprawdę jej wygrane przestały zaskakiwać i stały się rutyną. To było oczywiste, jak to, że po kolejnym dniu znowu jest dzień. Gdzie zatem te obiecane fajerwerki?
Pojawiły się w dniu, który zmienił wszystko.
4 grudnia 1980 roku. Stanisława Walasiewicz oczekiwała przyjazdu polskich koszykarek. Chcąc odpowiednio przywitać drużynę, jak przystało na działaczkę polonijną, przygotowywała okolicznościowe medale. Bardzo chciała, by wstążki były w barwach biało – czerwonych. Niestety takich nie miała. Udała się zatem do centrum handlowego, z którego już nie wróciła. Zły czas i miejsce to jedyne usprawiedliwienie tej sytuacji. W momencie, w którym wchodziła do sklepu, był napad rabunkowy. Kiedy otworzyła drzwi, prosto na nią wybiegł mężczyzna z bronią i strzelił do Polki.
W związku z tym, że nie była to śmierć naturalna, należało wykonać sekcję zwłok. Badania przerosły najśmielsze oczekiwania. Otóż patolog, wykonujący zabieg, wykazał, że Stanisława Walasiewicz posiadała zarówno żeńskie, jak i męskie narządy płciowe. Te drugie, co prawda nie były w pełni rozwinięte, jednak zawartość chromosomu Y w jej organizmie mógł mieć wpływ na znakomite osiągnięcia sportowe. Medycyna określa takie przypadki jako Zespół Morrisa, czyli zespół niewrażliwości na androgeny. Mówiąc bardziej po ludzku: dana osoba ma obecne w sobie chromosomy X i Y. Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ponieważ tak, jak w przypadku Walasiewicz, osoba taka, pod względem fenotypu, jest kobietą. Ma wykształcone piersi, wygląda jak kobieta i czuje się kobietą. Takie osoby nie mogą mieć dzieci i faktycznie, nigdzie informacji o posiadaniu potomstwa nie ma. W jej przypadku narządy (jądra) były ukryte wewnątrz ciała, stąd nie musiała budzić wątpliwości ani swoich, ani męża.
Informacja ta zszokowała całe środowisko sportowe. Okrzyknięto ją oszustką i wszystkie jej osiągnięcia uznano za niesłuszne. Oficjalne słowa w tej sprawie nie padły ani z ust Światowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznej, ani z ust Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Otóż akt urodzenia wyraźnie sugeruje, że urodziła się jako kobieta. Ogrom całego zamieszania na zawsze przyćmił osiągnięcia sprinterki i każdy wspomina już tylko kwestię płci.
Choć tego nie planowała, zaskoczyła wszystkich. Jakby nie było, uważam, że warto przywrócić jej pamięć. Nie jako skandalicznej postaci, lecz jako wspaniałej sportsmenki, która wpisała w kartę historii mnóstwo świetnych wyników, rekordów i zasłużonych medali.
Bibliografia:
- SportoweFakty.pl
- Eurosport.onet.pl
- Endokrynologia wysiłku fizycznego, Wrocław, 2010