Spis treści
Test platformy wibracyjnej PowerBoard 3.0 zbiegł się z niemożnością podejmowania regularnego treningu spowodowanego… drugim atakiem coronavirusa. Niestety. Całe zimowe przygotowania do wiosennego Poznań półmaratonu poszły w piach, ale jak to mówią “kto wie, co jest dla nas dobre, a co złe”.
Background
Platformę PowerBoard 3.0 testuję od dobrych dwóch miesięcy. Początkowo miałem zupełnie inny pomysł na ten test, ale jak to w życiu bywa… my sobie, życie sobie. Trzeba się do tego dostosować.
Niemniej jednak, zanim przejdę do wyzwania i zawieszonego wysoko w górze pytania – na ile dzięki tej platformie będę w stanie utrzymać formę bez biegania, podzielę się wrażeniami z jej użytkowania w szczycie przygotowań do startu sezonu. Takim właśnie miał być Poznań Półmaraton.
Standardowy tygodniowy kilometraż, jaki osiągam, to około 60-80 kilometrów. Bardzo rzadko przekraczam tę granicę. I póki co to się sprawdza.
Pierwszy kontakt z PowerBoard 3.0
To było bardzo dziwne uczucie. Im szerzej rozstawione nogi, tym większa fala targająca ciałem. Jednocześnie uczucie bycia pod wpływem i trudności ze złapaniem pionu oraz rozlewający się po ciele relaks. Do niego jeszcze wrócę, ale przed tym zadam ci pytanie.
Czy próbowałeś kiedyś zdiagnozować w swoim ciele najsłabsze ogniwo? Chodzi mi o mięsień, który wydaje ci się, że potrzebuje wzmocnienia, pracuje nieefektywnie, szybciej zaczyna omdlewać lub się męczyć? To bardzo trudne, bo operujemy grupami mięśniowymi, a nie ich pojedynczymi ogniwami. Stąd też bez bardzo dobrej znajomości anatomii i biomechaniki oraz doświadczenia, ciężko jest taki mięsień namierzyć.
I tu w sukurs przychodzi platforma PowerBoard 3.0. Wiem, wiem, jak to brzmi. Reklama dźwignią handlu. Otóż nie. Nic z tego nie mam. I z każdym partnerem sprzętowym mamy podpisaną umowę, że bez względu na wyrażaną opinię na temat testowanego sprzętu, nie mają wpływu na końcowy werdykt.
Kontynuując.
Podczas treningu na platformie nie za bardzo masz wpływ na to, który mięsień się kurczy, a który jest w danej chwili rozluźniony. To w zasadzie niemożliwe do uzyskania w przypadku takiego treningu, ponieważ skurcz i rozluźnienie następują jeden po drugim. Tym szybciej, im większą częstotliwość pracy maszyny ustawisz (możliwych jest 100 poziomów).
Już od w zasadzie poziomu 5 czuć, co w ciele nie gra. U mnie to była prawa strona dołu pleców. Uczucie jakby ktoś delikatnie ciągnął za dolną część mięśnia lędźwiowego mniejszego. Pewnie u każdej osoby, to będzie inny mięsień, ale coby nie powiedzieć, dzięki systematycznym treningom na platformie, uzyskasz zdecydowanie lepszy balans mięśniowy. To, co było napięte, zluzuje, a to, co było za słabe względem swojego antagonisty, wzmocni się. To pierwsze odczucie.
Drugie, które stosowałem przez cały czas użytkowania platformy, to funkcja regeneracyjna. Stanie 15 minut dziennie, nawet tuż po bardzo mocnym treningu niebywale przyspiesza regenerację. To takie delikatne trzepanie – od 5 do 10 levelu sprawia cuda dla zmęczonych mięśni. Choć nie tylko, bo gdy posiedzę kilka godzin przy biurku, pisząc, zapominając o całym świecie i wstaniu choćby na chwilę, o ruchu najczęściej przypomina mi ból ciągnących dwójek. Ten dobiega spod pośladka. To zawsze sygnał, że siedzenia na dziś dość! I ponownie. 15 minut na platformie, 5-10 level i cały dyskomfort zupełnie znika.
Czas na wyzwanie
Tak jak wspomniałem na wstępie, dopadł mnie covid. Ponownie. 4 dni w wyrze bez ruchu, biegunka, mulenie, spanie po 16h na dobę. Od piątego dnia antybiotyk i leki. Dziś mija siódmy dzień od zrobienia ostatniego treningu. Lekarz zabronił biegać. Zresztą rozsądek podpowiada, że to byłoby głupotą. Płuca zawalone, uporczywy kaszel ciągle utrudnia oddychanie. Pomyślałem, że jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby spożytkować ten czas odrobinę inaczej.
Do tej pory treningi na PowerBoard 3.0 sprowadzały się głównie do 15-minutowych sesji rozluźniających. A co, jeślibym te sesje wydłużył do 30-60 minut i zaaplikował sobie dużą intensywność skurczy? W sumie nie miałem nic do stracenia, a powracające z każdym dniem siły i energię musiałem jakoś spożytkować.
Plan treningów
- wtorek – rano 15 minut dla rozluźnienia – level 5-10; wieczorem 15 minut każdy program – jest ich 4 — razem 60 minut – aczkolwiek 60 minut dla mnie okazało się za dużo i poprzestawałem na 2×15 minut
- czwartek – rano 15 minut dla rozluźnienia – level 5-10; wieczorem dwa programy po 15 minut
- sobota – j.w.
- niedziela – j.w.
W sumie od ostatniego treningu do startu w połówce w Poznaniu byłem niemal 3 tygodnie bez biegania. Pojechałem tam, bo szkoda mi było imprezy, zapłaconego hotelu i fajnych przeżyć. Nie nastawiałem się na wiele, bo przerwa była zbyt długa. Ruszyłem spokojnie z grupą na łamanie 90 minut, czyli coś koło 4:10-15, ale już po 5km wiedziałem, że tego wyniku to ja dziś nie dowiozę, bo pomimo tego, że nogi działały super, to pikawa już pracowała w czerwonych zakresach. Trzeba było zwolnić.
W Poznaniu było koszmarnie zimno – około 5-7 stopni. Wolniejszy bieg, krótkie spodenki zrobiły swoje. Do 17 kilometra wiozłem wynik na 1:31-1:32, czyli całkiem nieźle, ale złapał mnie od zimna taki ból łydki, że nie mogłem kroku zrobić. Trochę poszedłem, trochę potruchtałem i dotarłem na metę w okolicach 1:34 – strata spora, ale jak na okoliczności patrząc, tragedii nie ma.
Jak działa PowerBoard 3.0?
Wyobraź sobie, że po bardzo trudnej jednostce stajesz i próbujesz rozluźnić całe ciało po prostu trzęsąc nim. Często pewnie tak rozluźniasz nogi po krótkich odcinkach sprintu, gdy padasz na ziemię zmęczony i coby przyspieszyć krążenie i rozkład metabolitów, potrząsasz nogami. To pomaga. Podobnie jest z platformą PowerBoard 3.0 – z tym, że ona to robi za Ciebie. Potrząsa całym ciałem, wprawia je w wibrację. To bardzo relaksujące i przyjemne. No, przynajmniej do pewnego poziomu, bo gdy podbijesz amplitudę do 100, czyli najmocniejszy tryb pracy silnika, to przyjemnie przestaje być, bo ciałem wstrząsa nieustająca fala drgań. Na tyle mocnych, że nawet wibrują struny głosowe i głos masz całkowicie zniekształcony. To pokazuje, jak rozległy jest wpływ drgań na całe ciało i jak głęboko możemy spenetrować mięśnie, aby poddać je z jednej strony napięciu izometrycznemu, stabilizacji, pobudzeniu i odpoczynkowi.
Dla kogo PowerBoard 3.0?
Regeneracja, rehabilitacja i wzmocnienie. Te trzy słowa, dokładnie w tej kolejności, oddają główne nurty zastosowania platformy w treningu. Dla mnie najistotniejszą kwestią jest tu przyspieszenie regeneracji. Rehabilitować nie miałem czego, bo trener tak zarządza planem treningowym, że nie popadam w kontuzje (BTW jeśli szukasz trenera, rzuć okiem tu). A ostatni element wzmocnienie, przy osobie, która biega 60-80 kilometrów na tydzień i dodatkowo od czasu do czasu pomacha kettlami, nie wpływa już tak znacząco. Aczkolwiek to, czego nie mogę platformie odmówić, to obnażenie najsłabszych punktów, wręcz jednostkowe wskazanie, nad czym trzeba popracować.
Na bank PowerBoard 3.0 na lata pozostanie w moim arsenale narzędzi, z których z przyjemnością będę korzystać, bo sposób wykonania, montażu, jakość użytych materiałów są z najwyższej półki i nie wykazują śladów zużycia, pomimo intensywnego korzystania.
Do platformy oprócz instrukcji dołączona jest płyta dvd, na której zawarte są materiały wideo, pokazujące, jak ćwiczyć z użyciem platformy. Znajdziesz tam zatem różne warianty desek, pompek i innych wygibasów, które możesz wykonywać w domu. Trzeba przyznać, że już one same w sobie są dobrym punktem wyjścia do zrobienia formy, a w połączeniu z użyciem platformy masz szansę wskoczyć na wyższy level.
Pozostaje kwestia ceny. No cóż, nikt nie mówił, że będzie tanio.