W obecnym zaganianym świecie mamy pełen wachlarz sportów, które miałyby nam pomóc w utrzymaniu swego ciała i umysłu w pełnym zdrowiu. Mając na uwadze, że przybywa mi lat sięgam, jak chyba każda kobieta, po różne sposoby na zatrzymanie czasu. Prawie od roku regularnie uczestniczę w zajęciach jogi, która pomaga nie tylko uelastycznić ciało, ale i rozum. Tam usłyszałam całe mnóstwo mądrych słów, które pomogły mi przezwyciężyć wiele trudności w życiu codziennym.
I jak tu nie mieć przeświadczenia, że aktywność fizyczna wpływa na zmianę podejścia do wielu spraw, czasami pozornie wcale ze sobą nie powiązanych. Walka z codziennymi problemami i odnoszone sukcesy z kolei popchnęły mnie do stawiania sobie różnorodnych celów, których osiąganie sprawia mi wiele satysfakcji i napędza do nowych wyzwań. Jednym z nich jest moje bieganie. Dla wielu może się to wydawać śmieszne – bo cóż to za wyzwanie iść i pobiegać. Pozornie nic. Jednak wymaga przede wszystkim chęci – najważniejsze znaleźć sposób na to, żeby wyjść z domu. Moja mama często powtarza słowa: Jak się nie chce, to gorzej, jakby się nie umiało. Także śmiało mogę bieganie nazwać wyzwaniem. Tym bardziej, że zawsze szczerze nienawidziłam tego sportu, choć zmuszano mnie do niego w szkole wystawiając do sztafety. Kiedy kończyłam bieg zziajana i z bolącym gardłem, przyrzekałam sobie, że nigdy więcej. Ale kobieta, jak wiadomo, zmienną jest.
Zabrałam się do dzieła. W erze technologii i komputerów zajrzałam do Internetu, aby wybrać odpowiedni plan treningowy. Wiedziałam, że jeśli ruszę truchtem w park bez żadnego przygotowania, to po 5 minutach wrócę zirytowana i pełna niechęci. Znów wiedziona przekonaniem, że można wszystko, to tylko kwestia czasu, postanowiłam rozłożyć ćwiczenia na dłuższy czas. Na stronie www.treningbiegacza.pl znalazłam wiele porad, jak zacząć przygodę z bieganiem i plan treningowy, który postanowiłam wdrożyć – „od zera do 60 minut ciągłego biegu”. I zaczęło się!
Nie jest ważne dla mnie, jaki dystans pokonam i czy jestem szybka. Przyjęłam zasadę – niczego nie oczekuj – więc nie zakładam zawrotnego tempa mojego rozwoju. Cel to przebiec godzinę bez odpoczynku i chcieć więcej.
Na pewnym etapie mojej przygody stwierdziłam, że stare, rozklekotane buty, tylko z nazwy sportowe, to nie jest dobry pomysł dla moich nóg. Nasilały się też bóle łydek i kolan. Tradycyjnie więc już zajrzałam na moją ulubioną stronę www.treningbiegacza.pl i przeczytałam kilka porad dotyczących tego, jak dobrać buty do biegania. Wyszła ze mnie totalna dyletantka. W butach do biegania się nie chodzi??! A mój plan był taki, że jednym zakupem załatwię wszystko. Ale do rzeczy. Po naukach przeszłam do oferty rynkowej. Po wielu dniach poszukiwań, bo propozycji jest multum, wybrałam Nike Lunarglide +3. Kosztowało mnie to 359 zł, co wcale nie jest kosmiczna sumą przy cenach innych modeli. Sama nie wierzyłam, że kupuję takie buty, które będą mi służyły tylko do biegania. Z drugiej strony, skoro wydaję sporą jak dla mnie kasę , to raczej nie pozwolę na to, żeby buty stały w kącie.
Mężczyźni uważają, że kobiety kupują coś ze względu na kolor. Zapytaj kobietę jakim autem ktoś przyjechał, a usłyszysz czerwonym. Prawdą jest, że ten element odgrywa ważną rolę, ale to nie znaczy, że nie zwracamy uwagi na funkcjonalność i wygodę. Wrażenie estetyczne to doznanie przodujące, no cóż – taka konstrukcja mózgu. Nie bardzo dziwi takie zdanie o paniach, skoro potrafią założyć buty na kilkucentymetrowych obcasach i przemierzyć w nich wiele kilometrów, przetańczyć całą noc, a nawet kierować autem – więc jak ktoś da nam wiarę, że komfort jest ważny? Powiem szczerze, że nie wiedziałam, co znaczy słowo komfort w odniesieniu do butów sportowych, dopóki nie założyłam moich Nike. CZAD! Pierwsze wrażenie było fantastyczne. Nigdy wcześniej nie miałam na nogach tak lekkich, wygodnych i dopasowanych butów. Z radości postanowiłam nie ściągać ich z nóg i przechodziłam w nich po domu jakąś godzinę. I jakiż zawód! Stopy bardzo mi zdrętwiały. Stwierdziłam, że to z powodu szerokości moich kończyn. Rozsznurowałam maksymalnie buty i kolejnego dnia udałam się na trening. Lekkość buta i dopasowanie to niewątpliwe atuty. Pomimo licznych kałuż i błota nie czułam zimna ani, mającej się w moim przekonaniu przedostawać do butów, wody. Jedyny mankament to uczucie ściśnięcia śródstopia i niestety po około 20 minutach moje stopy ścierpły. Nie zniechęcona absolutnie, bo przecież każde nowe buty muszą się dopasować, biegałam i biegam w nich nadal. Przy wyższej temperaturze ciepło jest bardzo odczuwalne i nadal nie ustępuje uczucie zdrętwienia po półgodzinnym treningu. Natomiast buty świetnie utrzymują stabilność moich nóg, a że biegam po parku, po bardzo nierównym terenie, pozwala to na pewno ustrzec się ewentualnych kontuzji. Podeszwa świetnie amortyzuje, co odciąża moje nogi. Wkładając buty mam wrażenie, że dotykają one dokładnie moich stóp, jakby ściśle je oplatały, co daje uczucie, jakby biegło się bez butów. Niestety, do momentu, aż stopy nie zdrętwieją. Jeśli miałabym wydać jakąś ocenę amatorki, to w skali 1 do 6 przyznałabym 4. Na pewno są to moje najwygodniejsze i nawiasem mówiąc najdroższe buty i na pewno wystarczająco dobre do mojego biegania. Sprawdzają się w terenie i dają mi poczucie bezpieczeństwa i komfortu.
Podsumowując, moja przygoda z bieganiem trwa, a buty Nike Lunarglide +3 są jej nieodłącznym elementem. To najlepsza inwestycja, jaką poczyniłam w ostatnim czasie, mimo że nie chodzi się w tych butach. 😉