Jeżeli do tej pory uważałam, że w bieganiu najważniejsze jest bieganie – w tym dniu moja pewność została zachwiana. Jeżeli do tej pory uważałam, że minimum nie idzie w parze z maksimum – w tym dniu wszystko się poprzewracało. Dosłownie każda sekunda poznawania była nową i pełną ciekawości. Przyszło, strzeliło w moje serce i już było pozamiatane.
To była wesołość dziecka połączona z serią autentycznych podskoków oraz uśmiechów, które otworzyły mi całą twarz, a z której ust wydobywała się melodia piskliwych samogłosek. Najbardziej szczera radość z otrzymanego prezentu. Znalazłam cukierki. Tylko dwa…dwa najbardziej sympatyczne i smaczne cuksy, które kiedykolwiek przyszło mi widzieć.
Euforia podobna do tej, która towarzyszyła mi, gdy otwierałam metalowe pudełko schowane w szafce kuchennej u mojej babci, a w środku którego mieniły się kolorowe landrynki (z tą różnicą, że tam najlepszymi były białe) albo ta gdy pochłaniałam kolorowe gumy kulki (tylko te się za szybko wyżuwały).
Tu – Buty WR10BP2 Firmy New Balance uśmiechnęły się i spojrzały na mnie swoimi wielobarwnymi oczami. Nieśmiało leżały i się nie ruszały, jakby bały się reakcji. Zupełnie niepotrzebnie, bo zatrzepotały, mrugnęły i kupiły mnie w sekundzie.
Obserwując zmieniającą się modę na bieganie, nie tylko w podejściu do rosnącej popularności tego sportu, ale przede wszystkim na rozwój w gałęziach sprzętowo-odzieżowych, zauważa się podążanie w kierunku tzw. fajności, „ugadżetowienia”, kombinacji i „wymyślunku”. Kiedyś było „po prostu”, po matczynemu, szaro i w temacie. Dziś wszystko wabi swoją technologią, rysunkiem, specjalnym wykonaniem i zdaje się mówić – weź mnie, a staniesz się księżniczką szos.
Czy to źle? A skądże! Wybór jest tak ogromny, że każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie, a kolejne serie danych modeli pozwalają na uszczęśliwienie niejednego biegacza. Świat się zmienia, to i branża sportowa szuka nowych dróg pozyskiwania klientów. Jest to dla mnie zupełnie zrozumiałe, jeżeli tylko zachowana zostaje równowaga pomiędzy wyglądem, a jakością i przeznaczeniem.
Moja tegoroczna, sportowa garderoba bardzo mnie zaskoczyła, ponieważ sezon jak obiecałam trwam w różowych skarpetach kompresyjnych. Teraz do kompletu doszły WR10BP2. Wesoło, bo nigdy nie miałam takich kolorów w swojej szafie. Tak myślę, że to i dobrze. Na co dzień, gdy jestem po prostu kobietą, a nie biegaczką – nie odważyłabym się na ubranie jaskrawo-malinowych, meshowych spodni, do tego zielono-pistacjowej, piankowej bluzki plus niebieskiej marynarki z siateczki ze słonecznymi, gumowymi wstawkami – czyli barw i materiałów moich nowych butów.
Na pobieganie natomiast mogłabym już się zastanowić i to wcale nie dlatego, aby się lansować i pokazać jaka to ze mnie nowoczesna babka. Biegając jakoś łatwiej poszaleć i spuścić więzy stereotypowych ograniczeń. Tu wolno jakby więcej, a ponieważ sport to pasja i entuzjazm, to dlaczego by nie puścić wodzy fantazji. Koniec końców i tak zmęczenie treningowe będzie takie samo, ale chociaż motywacja w trakcie pokonywania swoich granic będzie silniejsza, a w trudnych momentach spuszczenie strudzonego wzroku i wbicie go w ziemię, zatrzyma się na kosmicznych New Balance’ach i może buzia się uśmiechnie. Chociaż nie wyobrażam sobie mężczyzny w takich kolorkach, to jednak kobietom jest w nich do twarzy.
New Balance WR10BP2 prócz pozytywnej pierwszej reakcji, trochę mnie przestraszyły. Nie są to bowiem typowe buty do biegania, które amortyzowałyby mój każdy krok i otulały stopę rodzicielską opieką. Zaliczają się one do serii „biegania naturalnego”, z którym nie miałam do tej pory do czynienia. Piękne jest to, że po nastu latach biegania odkrywają się przede mną tak nowe odnogi tego sportu i mam szansę doświadczać różnych jego twarzy. To jest fascynujące.
W czym owa naturalność się przejawia? But ten jest minimalny, bardzo lekki, bo pozbawiony zbędnych wypełniaczy, wspomagaczy i super technologii. Wiem, że na rynku można spotkać jeszcze bardziej zminimalizowane minimusy, jednak WR10BP2 zmierza w ich kierunku.
Różnica pomiędzy wysokością położenia pięty w stosunku do palców wynosi 4mm. Powoduje to, że biegnie się w nich jak w kapciach, a co pociąga za sobą lawinę konsekwencji w postaci innej pracy łydek, nóg – całego ciała.
Wrócę jeszcze na chwilę do uczucia strachu i tego, dlaczego ono się pojawiło. Nasłuchałam się opowieści o trudach przestawienia się na bieganie metodą naturalną, o tym jak to zmienia się biomechanika ruchu i jak to należy stopniowo przenosić się z butów standardowych na te zminimalizowane. Podpowiadano mi, że pierwsze wybiegania powinny być tylko kilkukilometrowe, aby ciało miało szansę zapoznać się z nowym.
Ponieważ informacje te trafiały do mnie od osób doświadczonych, nie pozostało mi nic innego, jak ich posłuchać. Moje pierwsze wyjście w cukierkach było autentycznym wyjściem. Ubrałam je, aby w nich pochodzić i się nimi pocieszyć, ale i z celem zaobserwowania jak pracuje stopa i czy rzeczywiście coś jest w nich takiego innego. Chodzenie za dużo mi nie powiedziało, choć innego było sporo…
Co pierwsze?
Najpierw pojawiła się lekkość i myśl, że to wcale nie są buty do biegania. Kapciowate i ciekawe w swoim kształcie. Ich wewnętrzna wkładka jakby dopasowana tylko do zewnętrznej części stopy, bez podparcia jej łuku. Podeszwa oczywiście szersza, ale wrażenie po nałożeniu i przejściu kilku kroków – dziwne, bo stopa opada na wewnętrzną stronę. Może to konstrukcja mojej stopy sprawia, że mam takie odczucia, ale na pewno nigdy nie miałam takich doświadczeń z innymi butami biegowymi.
Dodatkowo wąska pięta rozszerza się, osiągając swoje apogeum na śródstopiu, które zakończone jest wewnętrzno-skrętnymi palcami. Wszystko jakby kieruje się do środka i od tej strony pozbawione jest szwów, co według informacji producenta ma chronić przed obtarciami.
Co ciekawe, a na marginesie – Firma New Balance oprócz precyzyjnego określania rozmiaru buta, podaje także długość wkładki oraz szerokość części śródstopia w mm. Jest to bardzo korzystne przy zakupie butów, ponieważ jak wiadomo, stopa ma nie tylko wzdłuż, ale i wszerz.
Co drugie?
Bardzo nietypowy język, który zszyty jest z butem po wewnętrznej jego stronie, a pozostaje wolny po zewnętrznej. Zastanawia mnie celowość zastosowania takiej metody. Na pewno but lepiej dopasowuje się dzięki temu do stopy i tworzy z nią całość. A może to także dodatkowa ochrona przed piachem czy kamykami, które miałby szansę dostać się do wnętrza, gdyby nie taka konstrukcja? Na pewno jest to ciekawe rozwiązanie.
W tym miejscu mocują się także sznurowadła, które od wewnętrznej strony przechodzą przez pętelki, a po zewnętrznej przez dziurki. Niesymetryczne miejsca zasznurowania powoduje, że instynktownie robię kokardkę z boku, a nie po środku stopy.
Trzecie?
Jak przystało na papucie – ma w nich być wygodnie i miękko. Wnętrze zostało wyściełane bardzo przyjemnym meshem, który sprawdza się doskonale, nawet gdy ubierzemy minimusy na gołą stopę. Także sznurowadła prócz swojego ładnego, rażącego, malinowego koloru wykonane są z przyjemnej nitki, a która jest solidną, płaską i nie rozwiązującą się w trakcie biegu.
Co czwarte?
Podeszwa. Tu mamy szaleństwo twórcy. Nie wiem, co autor miał na myśli, ale chciałabym go poznać. To musi być niezwykle barwna postać. Stworzyć taki kosmos potrafią tylko nieliczni.
Chociaż chciałabym rozszyfrować taktykę ułożenia niebieskich i pistacjowych wielokątów, rozgryźć sens liczbowych ich połączeń, wielkości wgłębień i szczelin, to przyznam – jest ciężko. Mogę się domyślać i kombinować. Wykorzystanie technologii Vibram, która zazwyczaj towarzyszy mi w butach trekkingowych, na pewno miało na celu zwiększenie przyczepności, a co za tym idzie bezpieczeństwa biegacza podczas pokonywania kilometrów. Producent zaznacza, iż WR10BP2 to buty na twarde nawierzchnie. Zgadzam się z nim, ponieważ przetestowane na piachu grzęzły w nim razem ze mną, natomiast totalnie nie wyobrażam ich sobie na terenie błotnistym.
Z boku podeszwa wygląda jak skóra i pancerz żółwia, a od spodu przypomina wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne. Podobny układ, tym razem przykrytych siateczką, a połączonych cykloheksanów znajduje się na zewnętrznej stronie buta. Nie wiem czy projektant nie był przypadkiem chemikiem?
Idąc tropem mojej własnej teorii wewnątrz-skrętności tego minimusa – tu miałaby ona sens, ponieważ niebieskie elementy znajdują się głownie na śródstopiu i po zewnętrznej stronie, uwalniając jakby część odśrodkową. Czyżby biegając naturalnie – naturalnym ruchem było przetaczanie stopy bardziej zewnętrzną jej częścią? Na pewno tak duża liczba wielokątów na przednim fragmencie podeszwy to konsekwencja biegania ze śródstopia, które ten but wymusza.
Minimus na trasie
Nasze pierwsze bieganie było całkiem normalnym. Bałam się, nie byłam przekonana, ale się odważyłam. To było bardzo wolne i badawcze kilka kilometrów. O dziwo całkiem niezrozumiałe stało się dla mnie przekonanie, że w minimusach biega się inaczej niż w standardowych butach.
Nasze kolejne wyjście pokazało jednak prawdziwą twarz WR10BP2. Skoro pierwsze starcie nie pozostawiło krwawych ran na placu boju, tym razem odważnie postanowiłam przebiec w nich mocniejszy trening. Wyszło szydło z worka. Po pierwsze szybsze tempo automatycznie i samoistnie przestawiło mój bieg na bieg ze śródstopia. Stało się tak, ponieważ różnica spadku pięta-palce wynosi tylko 4mm i normalne przetaczanie stopy z pięty na palce zdawało się trwać bardzo długo, w porównaniu z tradycyjnymi butami. W innych modelach, w których przychodzi mi biegać, pięta jest wzmocniona i podniesiona, co wymusza wcześniejszy niż palce jej kontakt z podłożem.
Tu bezwiednie stopa pracowała przednią częścią, bo po prostu tak było szybciej, co nie znaczy łatwiej. W ten sposób pokonuję szybkie treningi czy interwały, bo daje to lepsze odbicie. Bieganie w ten sposób wielokilometrowego dystansu, choć satysfakcjonujące w trakcie jego trwania, oddało już kilka godzin później. Moje łydki oznajmiły swoje istnienie. Następny dzień trzeba było rozchodzić spięte mięśnie i tak błyskawicznie wrócił szacunek do biegania naturalnego.
Podsumowanie
Solidność wykonania, konkretne i świadome przeznaczenie producenta, nowoczesny i wesoły wygląd. Doświadczenie godne polecenia, jednak z zaznaczeniem stopniowego wdrażania w nową technikę biegu. Wierzę, że sukcesywne włączanie minimalnych New Balance’ów do menu treningowego zaprocentuje wzmocnieniem odbicia, a to jak wiadomo będzie rzutowało na wzrost prędkości, która tak satysfakcjonuje biegaczy.
Pamiętać należy jednak, że nasze stopy nie są przyzwyczajone do zerowej amortyzacji. Tłukąc kilometry o twardy asfalt, każdy wstrząs przenoszony jest na nasz układ kostno-stawowy, a mięśnie zmuszone są do większej pracy. Powtarzane tysiące razy tąpnięcia, tu praktycznie ze 100% siłą, to ogromne obciążenie dla naszego organizmu. Biegać w WR10BP2 należy się nauczyć od nowa.
Ps. WR10BP2 – co to za nazwa?