Każdy z nas doświadczył go na własnej skórze. Pierwszy raz prawdopodobnie podczas sprawdzianu na wychowaniu fizycznym lub zawodach szkolnych. Zjawisko martwego punktu nie tylko towarzyszy początkującym biegaczom, ale również starym wygom.
Co to jest biegowy „martwy punkt”?
Jest to zjawisko fizjologiczne, które polega na nagłym obniżeniu wydolności biegacza podczas trwania wysiłku. Nigdy nie ma tak, że „martwy punkt” spada na biegacza jak grom z jasnego nieba. Zawsze jest tak, że to biegacz na własne życzenie szybciutko dobiega do „martwego punktu”. Droga do tego niechlubnego stanu fizjologicznego jest bardzo krótka. Wystarczy tyko za szybko pobiec początek zawodów, aby na pozostałej części dystansu przeżywać morderczą katorgę.
„Martwy punkt” działa jak trucizna – powoli dobija biegacza
Pierwsze widoczne symptomy (nawet dla kibica) to:
- spadek prędkości biegu,
- drętwienie nóg,
- zaburzenie koordynacji ramion i nóg,
- spłycenie i zwiększenie częstotliwości oddechu,
- nerwowe oglądanie się za siebie,
- grymas męki na twarzy,
- myśli demotywujące.
Za tymi wszystkimi zmianami stoi za szybki początek biegu, którym biegacz znacznie przekroczył swój IAT (individual anaerobic threshold – indywidualny próg przemian beztlenowych) co doprowadziło do szybkiego i znacznego nagromadzenia się w organizmie kwasu mlekowego oraz do zwiększenia jonów wodoru H+, które są bezpośrednią przyczyną zmęczenia organizmu. Przekroczenie zakwaszenia powyżej 5-6 mmol/l powoduje szybki wzrost stężenia kwasu mlekowego w mięśniach. Za punkt kulminacyjny pojawienia się „martwego punktu” uważa się wartości rzędu 10-12 mmol/l (dane dla zawodników biegających na zawodach dystanse dłuższe niż 2000 m).
Gwoździem do trumny jest zbyt mało intensywna rozgrzewka, czy też jej brak. Biegacze startujący na tzw. żywca (czyli bez rozgrzewki) przy szybkim początku w mgnieniu oka osiągają „martwy punkt”. Prawdopodobnie większość joggerów po pierwszym razie doznania „martwego punktu” wyciągnęło konstruktywne wnioski z cierpienia na trasie. Jednak są też tacy, którzy nagminnie popełniają ten błąd. Może po prostu chcą mieć swoje pięć minut na czele stawki, bądź lubują w sadomasochistycznych cierpieniach podczas biegu.
Pamiętajmy, że w życiu jak i na trasie biegu – najważniejsze jest to, nie jak zaczynamy, ale jak kończymy!
Poniżej przedstawiam tabelę obrazującą uśredniony moment pojawienia się „martwego punktu”. Oczywiście im biegacz bardziej wytrenowany tym skutki za szybkiego początku biegu mogą nastąpić nieco później.
W następnym artykule omówię „drugi oddech”- sporadycznie występujące zjawisko po „martwym punkcie”.