Spis treści
Całkiem niedawno prezentowałem Ci możliwości pierwszego naszego partnera medycznego fizjo4life.pl z Warszawy. Dziś z kolei na tapetę bierzemy fizjoterapiaisport.pl – czyli odwiedzamy byłego kadrowicza szczypiornistów Tomasza Garbacewicza. Czym zaskoczy nas Tomek?
Pozwól, że przypomnę, czym jest partnerstwo medyczne
Akcja partnerstwa medycznego ma na celu nawiązanie współpracy z 25-30 specjalistycznymi gabinetami fizjoterapeutycznymi z całej Polski i pokazanie ich biegaczom. Zależy nam na tym, aby liczne pytania dotyczące kontuzji, które do nas docierają, mogłby być wsparte wskazaniem właściwych ćwiczeń i artykułów, a także doradztwem w kwestii odpowiedniego gabinetu fizjoterapeutycznego, bo i o takich fizjoterapeutów najczęściej pytacie.
Chcemy mieć gotową ich listę. W tym celu podróżujemy po całej Polsce, testując gabinety i pracujących tam ludzi, aby uzyskać 100% pewność, że oni faktycznie potrafią pomóc biegaczowi. Tym razem pojechaliśmy do Szczecina, by tam na jego przedmieściach namierzyć niewielki, kameralny gabinet o jakże wymownej nazwie fizjoterapiaisport.pl – gdy tylko zobaczyłem banner i nazwę gabinetu, już wiedziałem, że akurat ten powinien sprawy sportowe w miarę dobrze ogarniać.
Wizyta rozpoczęła się od kurtuazyjnego przywitania, sztywnego dzień dobry i pytania czy ktoś tutaj może mi pomóc, ale bardzo szybko przerodziła się w sielską atmosferę i poznawanie niuansów warsztatu właściciela, tj. Tomka Garbacewicza.
Przed, w trakcie lub tuż po…
Podczas ostatniego live’a z Michałem Dachowskim, kiedy każdy mógł zadać dowolne pytanie dotyczące fizjoterapii, padły znamienne słowa.
“Każdy biegacz jest tuż przed, w trakcie lub tuż po kontuzji”.
Powiem Ci, że nie sposób się z tym nie zgodzić. Znam dosyć sporo biegaczy. Znam takich, którzy biegają bardzo szybko, ale i takich, którzy, wydawać by się mogło, turlają się z nogi na nogę. Nic w tym zresztą złego. Obie te grupy jednak dotykają kontuzje. Choć może tych bardziej doświadczonych mniej, bo popełnili już tyle błędów, że głupotą byłoby “psuć się” z powodu tych samych błędów. Tak więc ta grupa zdecydowanie lepiej przeciwdziała – albo ćwiczeniami, albo jak na przykład ja – regularnymi wizytami u fizjoterapeuty w celu dokonania swego rodzaju “przeglądu”. Jeszcze mnie nic nie boli, ale już czuję, że przydałoby się albo odrobinę rozluźnić, albo dostrzec przykurcze, nad którymi warto popracować. Samemu jednak trudno to zrobić. Taki przegląd wykonuję 2-3 razy do roku. Co mi to daje? Od 10 lat nie miałem takiej kontuzji, która uniemożliwiłaby mi bieganie. Myślę, że to dobry wynik.
Tak właśnie podszedłem do wizyty w fizjoterapiaisport.pl – poddać się przeglądowi, poznać jakieś nowe, fajne ćwiczenia, które pomogą na moje przykurcze (bo tych akurat u mnie nie brakuje).
Na jedno się nastawiłem, ale w trakcie rozpoznania okazało się, że Tomek to nie jest zwykły fizjo od bolących mięśni, czy stawów. Tomasz bowiem pracuje metodą P-DTR, z którą miałem do czynienia kilka lat temu, gdy odczuwałem chroniczny ból achillesów, ale o tym poniżej…
Ciekawe czy to znasz…
Wykonując kolejne nieefektywne sesje rozciągania, które pomimo całej sympatii do nich, powiedzmy sobie to szczerze – frajdy wielkiej nie dają, chciałoby się powiedzieć… WTF? Oddajesz kochanym mięśniom, ścięgnom i stawom każdą wolną minutę, poświęcasz im całą swoją uwagę: wałkując, rolując, ugniatając, ściskając i pieszcząc je bez wytchnienia. A efekt jest taki, że nie powinno boleć, a mimo wszystko boli. Skąd się to bierze, jak sobie z tym poradzić? Czy problem tkwi w niewłaściwej metodzie, czy może zbyt krótkim czasie trwania w ćwiczeniu? Nie. Patrzycie w kompletnie nie tym kierunku, co potrzeba.
Nie zobaczę, nie uwierzę
Biegacze czasami są jak ten Tomasz niewierny. Nie doświadczą na sobie samym, nie uwierzą, że problem może dotyczyć nich samych… Dlatego posłużmy się przykładami.
Przypadek nr 1
„Pani dziecko ma przykrótkie mięśnie nóg. Przykurczone Achillesy wywołują napięcie do tego stopnia, że pani syn potrafi jedynie chodzić na palcach. Normalne chodzenie, dotykanie piętą ziemi możliwe będzie dopiero po odpowiedniej terapii stretchingowej.” – lekarz do matki.
Przypadek nr 2
„Nastąpiło jednostronne przodopochylenie miednicy, w wyniku czego z jednej strony ma pan mięśnie nadmiernie napięte, a z drugiej nadmiernie rozluźnione. Stąd najprawdopodobniej ból Achillesów” – fizjoterapeuta do biegacza.
Wszystkie powyższe przypadłości łączy jedno. Zła diagnoza. Abstrahując od tego, że były to skrajnie różne przypadki, skrajnie różne problemy – nie spojrzano na problem globalnie, nie spróbowano znaleźć przyczyny. Skupiono się jedynie na skutkach, które fakt faktem w przypadku nr dwa rozwiązało na jakiś czas problem, ale samo nastawienie miednicy nie pozwoliło dotrzeć do sedna zaburzenia, które je wywoływało.
Niestety to nagminne zjawisko. Łapu capu, leczenie po łebkach, chwilowa ulga, wiara w dobre intencje. Bo przecież fizjo nie może się mylić. Też często tak myślałem, ale jak się okazuje nie tylko ja zbytnio wierzę w dobre intencje fizjoterapeuty, bez podjęcia próby podważenia diagnozy, a jak się okazuje, warto to robić.
Czynniki sprawcze
Uważność w życiu jest ogromnie istotna. Dzięki niej jesteśmy w stanie znacznie więcej doświadczać, zauważać, a nawet wystrzegać się złego. Wprawdzie dosyć rzadko udaje się ją zaprząc do pracy na rzecz nas samych, bo mało kto wie, iż:
- chemia,
- uraz,
- jedzenie…
mogą być bezpośrednimi przyczynami tego, iż z dnia na dzień coś nagle zaczyna nas boleć. O ile w przypadku urazu istnieje duże prawdopodobieństwo skojarzenia powiązania przyczynowo-skutkowego, bolącej nogi, tak niekoniecznie od razu powiążemy jej ból z zakupem nowych perfum czy zjedzeniem np. orzechów.
Kosmetyki, dezodoranty, kremy itp. wywołują reakcję łańcuchową. Uwrażliwiają na kolejną chemię, kolejne kosmetyki, co z kolei doprowadza do fałszywej nietolerancji i wrażliwości na jedzenie. Konsekwencje nie są zawsze jednoznaczne. U jednych doprowadza to do dolegliwości bólowych bądź urazów, z kolei u innych wywołuje zmniejszoną wydajność w obrębie koncentracji i pamięci. Z pewnością niejedna osoba zna ten stan z autopsji. Pomimo dość powolnego dnia, sporej dawki odpoczynku, czujecie się niczym koń po westernie?
To zespół zmęczeniowy
Wprowadzenie do ustroju niepożądanej potrawy (niepożądanej z tego względu, iż w organizmie występuje jej nietolerancja), niech to będą wspomniane wcześniej orzechy, doprowadza do tego, że mózg dostaje informację, iż organizm jest w niebezpieczeństwie. Automatyczną jego reakcją jest wysłanie informacji do nadnerczy, aby zaczęły produkować kortyzol, a ten jak wiadomo wytwarzany jest pod wpływem lub w okolicznościach stresu. To tak jakby biegnącemu po leśnej ścieżce biegaczowi nagle na drodze wyrósł spod ziemi olbrzymi niedźwiedź. Potraficie sobie wyobrazić ten momentalny stres, uderzenie krwi do mózgu, wystrzał adrenaliny, spięcie każdego włókna mięśniowego w ciele? W rzeczywistości niebezpiecznej sytuacji nie ma, ale twój mózg o tym nie wie. Orzechy są tym niedźwiedziem. To one zainicjowały cały łańcuch zdarzeń, stawiając do pionu twój organizm, który zaczyna pracować na naprawdę wysokich obrotach, pozbawiając cię absolutnie nad tym kontroli, bo ty po prostu tego nie odczuwasz jak w dosłownej sytuacji z niedźwiedziem. Pół biedy jeśli sporadycznie przegryzasz orzechy. Znacznie gorzej, jeżeli stanowią one podstawę twojej diety, np. musli z orzechami na śniadanie, ciastka z orzechami do kawy i drugiego śniadania lub czekolada z miazgą orzechową do popołudniowej małej czarnej. Do tego od czasu do czasu mars lub snickers, ewentualnie coś, co orzechów nie ma w faktycznym ich stanie, a jedynie ich śladowe ilości.
Jak się okazuje te są niemal wszędzie. Nie jesteśmy jednak tego świadomi, dopóki nie zaczniemy bacznie śledzić etykiet opakowań. Nie zrozum mnie źle. Nie mam nic do orzechów, są niebywale pożyteczne i zdrowe. To jest jedynie mój przykład. U każdego może to być coś zupełnie innego lub może tego po prostu nie być. Dlatego wspominałem o uważności i jej roli w naszym życiu. Zwracajmy uwagę na to, co jemy i jak faktycznie się po tym czujemy.
Dlaczego o tym mówię?
Chroniczny ból achillesów, który odczuwałem przez dwa lata, a którego nie udało mi się pozbyć pomimo kilkunastu odwiedzin u różnego rodzaju fizjoterapeutów, spowodowany był ORZECHAMI. Mam nietolerancję pokarmową, która nie wywoływała niczego więcej, oprócz bólu achillesów. I udało się to dopiero zdiagnozować wspomnianą wcześniej metodą P-DTR. Generalnie, jak miałbym Ci powiedzieć, czym jest PDT-R to w skrócie: twoje ciało to komputer, a układ nerwowy to okablowanie tego komputera. Jedno bez drugiego nie funkcjonuje. I to w tej metodzie jest fascynujące. W moim przypadku wystarczyło “zrestartować” system i następnego dnia bez najmniejszego uczucia bólu achillesów wykonałem trening.
Popatrz szerzej
Jestem pełen podziwu dla fizjoterapeutów. Słowo. Mam bliskie relacje z kilkunastoma i wiem jak wiele czasu i środków muszą poświęcić, aby rozwijać swój warsztat. Taka dodatkowa specjalizacja jak PDT-R to wydatek rzędu kilku tysięcy dolarów, wiele tygodni spędzonych na wykładach i ćwiczeniach i jeszcze więcej na próbach opanowania sygnałów płynących z organizmu badanego pacjenta. Ta droga nigdy się nie kończy i, co pokazuje strona internetowa naszego partnera, jest po prostu konieczne, aby być w czołówce i dostarczać usługi najwyższej jakości:
- terapia manualna
- P-DTR
- terapia powięziowa
- masaż
- kinesiotaping
- spirotiger
- terapia ruchem
- trening
- autoterapia
Osobiście, podczas wizyty, co demonstruję w tym artykule, dowiedziałem się masę nowych informacji na temat metody neurologicznej P-DTR, którą de facto ciężko zrozumieć, gdy patrzy się na nią z boku. Mogę cię jednak zapewnić, że Tomek wie, co robi i można mu w tej materii zaufać.
Na tym jednak moja wizyta się nie skończyła, bo po sesji PDT-R miałem możliwość zdiagnozować swoje przykurcze, poznać szereg ćwiczeń dedykowanych właśnie tym konkretnym przypadłościom, a na koniec 10 minut podmuchać w Spiro Tiger. Przy okazji, gdyby to urządzenie nadal było powszechnie dostępne, sprawiłbym sobie je do prywatnego użytku, bo do Tomka na sesje do Szczecina odrobinę mi za daleko. Zresztą zobacz jak to wyglądało.
Reasumując
Warto było jechać te niemal 400 kilometrów do Szczecina, aby spotkać się z Tomkiem i sprawdzić jego kompetencje. Lubię ludzi, którzy o swoim zawodzie opowiadają z pasją i jakby to była najważniejsza rzecz ze wszystkich ważnych. Nie bez znaczenie jest tutaj również ścisła konotacja fizjoterapii ze słowem sport, a z tym właściciel gabinetu ma wiele wspólnego. Jest byłym kadrowiczem szczypiornistów i sam po zakończeniu zawodowej kariery nadal jest aktywny: pływanie i siłownia. W skrócie można rzec, wie, co w trawie piszczy i od niego na bank nie usłyszysz: przestań biegać, to przestanie boleć.