Dlaczego zacząłem biegać? To trudne pytanie. Trudne dlatego że po prostu nie pamiętam żebym biegać zaczynał. Ja biegałem zawsze. Jeden ze znanych bohaterów filmowych powiedział o sobie „jak gdzieś szedłem, to biegłem”. To słowa dokładnie o moim dzieciństwie.
Najwcześniejsze telewizyjne wspomnienia odgrzebywane w mojej pamięci to „Domowe przedszkole”, „Piłkarska kadra czeka” i „Bieg po zdrowie”. Aczkolwiek zasadę „3x30x130” pamiętam z tych czasów lepiej niż jakąkolwiek bajkę krasnala Hałabały. Bieganie to więc moja miłość od piaskownicy. Tyle że, jak to z sercowymi sprawami bywa, mieliśmy swoje wzloty i upadki. Z początku fascynowałem się nią, ale nie traktowałem jej należycie poważnie. Sami wiecie jak to jest – szczeniakowi łatwo zawrócić w głowie. Musiała więc dzielić miejsce w moim sercu z innymi. Z upływem czasu było tego miejsca coraz mniej.
Niestety, najważniejszy czas do skonkretyzowania naszego związku przespałem. Tego już nie da się odwrócić. Ona nigdy nie będzie tą jedyną. W moim życiu pozostała jej rola metresy. W gruncie rzeczy jednak, nawet gdy odsunąłem ją, zajmując się innymi, ciągle o niej marzyłem. Czytałem, oglądałem, słuchałem z zainteresowaniem co tylko na jej temat mogłem znaleźć. Fascynacja trwała. Zacząłem więc znowu umawiać się z nią. Nieregularnie i sporadycznie. Obiecywałem jej złote góry na pierwszych spotkaniach, później zaniedbując całkowicie. Odchodziłem i wracałem. Trwało to lata.
Półtora roku temu powiedziałem sobie: dosyć! Dorosłem, dojrzałem, muszę te sprawy w końcu należycie poukładać. Wejść albo wyjść, nie stać w drzwiach i nie robić przeciągu. Postanowiłem więc że nasze randki muszą być regularne. Tak ze 3-4 razy w tygodniu. Muszę wiedzieć co u niej słuchać, ona musi widzieć jak dzięki niej się zmieniam. Zaniedbania zbyt mocno cofają to co między nami udaje się wypracować. Póki co dotrzymuję danego zobowiązania. Oczywiście na początku jak zwykle było więcej euforii, spontaniczności i zabawy. Z biegiem czasu relacja okrzepła i spontaniczność ustąpiła miejsce chęci doskonalenia. To nie to, że zabawy zrobiło się w tym wszystkim mniej, po prostu zacząłem czerpać satysfakcję z trochę czego innego. Nie same spotkania dla spotkań, ale i perspektywa którą regularne sesje ze sobą niosą. Ostatnio doceniam zaś wagę przemyśliwania i planowania naszych spotkań. Dzięki temu mogę więcej z nich wynieść. Ustaliliśmy więc nasze cele i potrzeby, rozpisaliśmy grafik spotkań na kilka miesięcy do przodu i określiliśmy słabe punkty naszego związku nad którymi trzeba pracować w pierwszej kolejności. Ot, choćby technika. Zgodzicie się chyba że jej doskonalenie może przynieść wiele korzyści każdemu, nawet tak pokręconemu związkowi.
Dlaczego więc, wracając do tytułowego pytania, zacząłem z nią być? To nieistotne. Istotne jest, co wciąż mnie przy niej trzyma. Przecież nie jest łatwo taką kochankę pogodzić z życiem rodzinnym, zawodowym, innymi pasjami i obowiązkami. Tym bardziej że im więcej od niej chcesz, tym więcej musisz jej dać.
Z początku wydaje ci się że chodzi o same spotkania z nią. Że potrafisz oddzielić to od reszty życia. Wyjdziesz, dostaniesz trochę zabawy i wrócisz. Że masz nad tym kontrolę i niczego więcej nie chcesz zmieniać. Tyle że zabawa z nią szybko przewraca ci w głowie. Czujesz się lepszy, bardziej spełniony, czujesz euforię i chcesz tego więcej. A to kosztuje więcej wysiłku. Już nie tylko spotkania, ale i dieta, by lepiej w ich trakcie się czuć. Nowe zabawki dla zwiększenia przyjemności i efektywności. Nowe ciuchy na spotkania. Ciuchy wygodniejsze, praktyczniejsze, ładniejsze i … droższe. Godziny spędzone na wyszukiwaniu pożytecznych informacji, coraz więcej przygotowań do spotkań, również przygotowań fizycznych. Cóż, każda prawdziwa miłość jest zaborcza.
Moja żona jakoś pogodziła się z obecnością tej trzeciej choć podejrzewam że czasami nie jest jej łatwo. Przed wrześniową imprezą w Warszawie mówiłem jej że to najgorszy okres. Że od października będzie tylko lepiej. Obiecywałem skrócić spotkania, skończyć z tymi najdłuższymi, ograniczyć aktywność. Impreza z kochanką była jednak niesamowita. Było to tak uskrzydlające doświadczenie że natychmiast zacząłem planować następne tego rodzaju. Oczywista, nie w tym roku. Planowanie kolejnych imprez wymaga jednak dużo spokojnego budowania podstaw jesienią i zimą. Z tego powodu obietnic o zmniejszeniu intensywności spotkań żonie nie przypominam. W zasadzie nawet tą intensywność zwiększyłem. Za każdym razem gdy wymykam się wieczorem, czuję lekki wyrzut sumienia…
Dlaczego więc ciągnę to tak jak jest teraz? Czemu uważam że taki układ jest dla wszystkich najlepszy? Otóż, jak większość mężczyzn jestem z natury poligamistą. Jedna miłość w życiu to trochę za mało. Należy sobie naprzemiennie dawkować różne jej rodzaje. Taki system wielopolówkowy dla zwiększenia efektywności. Umiejętne zarządzanie pasjami przeciwdziała znudzeniu i powoduje synergiczne efekty dodatkowe – okazuje się nagle że masz na wszystko więcej siły niż dotąd, że zagospodarowywany czas jest rozciągliwy, że męcząc się w jednym obszarze równocześnie wypoczywasz w innym. I nieważne czy nazwiesz to pasją, miłością czy nałogiem. Bez tego jesteś po prostu niepełny. Jak Jang bez Jin, jak Makepeace bez Dempsey, jak lipaza bez amylazy. Człowiek jest tak skonstruowany, że musi mieć w życiu coś, w czym się spala, coś co go pochłania. Jakąś pasję, jakąś miłość, jakiś nałóg. Musi coś takiego mieć.
Wszystko co może zrobić, to dobrze wybrać.
Pierwsze miejsce w konkursie na najlepszy esej “Dlaczego zacząłem biegać”. Serdecznie gratulujemy! Pan Radosław Żabik wygrywa książkę pt. “Biegać mądrze” wydawnictwa Inne Spacery.