Buty to temat bez dna – producenci do tego stopnia wbili nam do głów slogany o wyjątkowości sportowego obuwia, że początkujący biegacze traktują je jak remedium na każde zło, gdy w tym samym czasie zaawansowani i średniozaawansowani zawodnicy przekrzykują się w głoszeniu sceptycznych haseł co do ich działania. Która grupa ma rację? Jak to zwykle bywa, każdy ma jej trochę. Buty na pewno nie zrobią treningu za nas i nie wyleczą nas z kontuzji, nie są też jednak zbędnym gadżetem. Gdy do ich zakupu podejdziemy racjonalnie, na pewno uda nam się wybrać zadowalający model, który niekoniecznie wyskubie nas z całej wypłaty. Musimy tylko wiedzieć o paru podstawowych kwestiach.
Zacznijmy jednak od kilku uwag dotyczących samych sklepów sportowych. Jakiś czas temu pisałem o zaletach zakupów w sklepach specjalistycznych, na co odezwało się wielu sceptyków, którzy wytykali mi jednostronne podejście. Niektórzy z nich trafili na sprzedawców zupełnie nieznających się na temacie, ale doskonale wykorzystujących wszystkie techniki (czyt. sztuczki) służące efektywnej sprzedaży. Większość narzekała jednak na ceny – stanowczo za wysokie w porównaniu do ich wyobrażeń czy propozycji z internetu.
Nie zamierzam oczywiście tłumaczyć się za tych, którzy bez doświadczenia treningowego i elementarnej wiedzy, rzucają w sklepach pseudo-mądrościami jako „doradcy klienta”. Gdy odwrócimy tę sytuację to znajdziemy łatwe rozwiązanie tego problemu – jeżeli to nabywcy przyjdą do sklepu z odpowiednią wiedzą, to nawet niespecjalnie rozgarnięty sprzedawca nie zrobi im krzywdy. Co najwyżej się ośmieszy. Trzeba jednak coś wiedzieć zarówno o butach biegowych jako takich, ale także, a może nawet przede wszystkim, – o swoim ciele. I tu przychodzimy Wam z pomocą.
Większość z poniższych problemów i ich rozwiązań wziąłem z własnego doświadczenia jako pracownika sklepów sportowych, nabywcy i oczywiście biegacza. W tych trzech perspektywach mam na pewno świadomość, z czym kupujący mają problemy i jakim brakiem wiedzy potrafią wykazać się sprzedawcy.
Co zatem możemy zrobić by wyrównać szanse początkujących biegaczy w starciu z ekspertami od marketingu?
- Najpierw zacznij biegać, potem kup buty
To dość paradoksalna rada, ale jej wprowadzenie znacząco powiększa naszą świadomość przy doborze butów w sklepie. Zastanówcie się: w jaki sposób mamy porównać kilka rzuconych nam pod nogi modeli, skoro nie mamy pojęcia jak buty czy nasze stopy w ogóle zachowują się w trakcie biegu? Tego z kolei nie będziemy wiedzieli, jeżeli ulegniemy presji biegania wyłącznie w „butach do biegania”, bo „inne zrobią nam krzywdę” i prosto z fotela wybierzemy się do sklepu.
Podczas kilku treningów w zwykłych adidasach czy „halówkach” będziemy w stanie stwierdzić, czy potrzebujemy dużo szerszej cholewki, większego poziomu amortyzacji, bardzo czy nieznacznie przewiewnych butów, jak duży luz z przodu będzie dla nas odpowiedni itd. Nie mając ani odrobiny doświadczenia czy samoświadomości dajemy sprzedawcy pełne pole do popisu. Niewykluczone zatem, że wyjdziemy ze sklepu z produktem, który aktualnie jest promowany lub akurat był z niego odpowiedni rozmiar.
Własne tenisówki polecam także zabrać na pierwsze zakupy i wykorzystać jako bazę do porównań. Pokazywanie sprzedawcom podeszwy i próby wróżenia z niej pronacji czy supinacji możemy śmiało odpuścić, ale już naprzemienne sprawdzanie butów „zwykłych” i „biegowych” by przekonać się, na co rzeczywiście wydajemy pieniądze – to rozwiązanie bardzo sensowne.
- Pierwsze kontuzje nie muszą wynikać ze złego doboru obuwia
A to właśnie buty najczęściej się o nie oskarża i producenci doskonale wykorzystują ten fakt. To woda na młyn kolejnych sprzedaży, a gdy po pół roku czy pełnym sezonie biegania usprawnimy oraz wzmocnimy nasz aparat ruchu i zbiegnie się to z zakupem nowych butów, to zyskamy wrażenie, że kupiliśmy cudowny lek na kontuzje.
Tymczasem początkowe bóle i problemy najczęściej wynikają z rzucenia się na głęboką wodę treningów po wielu latach mocno ograniczonej aktywności. Nasze stopy, łydki, kolana, biodra i inne części ciała potrzebują sporo czasu zanim przyzwyczają się do nowych bodźców i okres ten często opłacamy mniej lub bardziej dokuczliwymi kontuzjami. Buty mogą, ale nie muszą grać tu zupełnie roli – to nasze ciało jest problemem. Warto zatem od początku zadbać o usprawnianie swojego organizmu. To silne, elastyczne mięśnie i przygotowanie motoryczne są jedyną pewną tarczą przeciw kontuzjom.
Podobną logikę należy zastosować gdy ból pojawia się po sezonie czy dwóch systematycznego biegania i zaliczamy się do grona lekko doświadczonych biegaczy – nagle ujawniająca się kontuzja nie musi oznaczać, że „but nam się wyklepał” i trzeba kupić nowy. Powodów mogą być setki i obuwie nie musi być niczemu winne. Zanim udamy się do sklepu, powinniśmy porządnie przeanalizować swoje treningi i spróbować „poza zakupowych” metod poprawy sytuacji. Pomocne mogą okazać się np. ćwiczenia wzmacniające, o których pisaliśmy już wielokrotnie.
- Pronacja, supinacja i wszystkie niedomówienia dotyczące techniki
Tu zaczyna się prawdziwa zabawa i to co napiszę może niektórych mocno zdziwić. Pewnie wiecie, że ruch naszego ciała w biegu jest bardzo skomplikowany i zakwalifikowanie nas do poręcznych kategorii „pronator”, „neutralny”, „supinator” to potężne uproszczenie, a rzeczywistość może i tak rozczarować. To jednak nic – ważniejsze jest to, że wszystkie maszyny i metody, które sprzedawcy stosują przy „badaniu” i określaniu „rodzaju stopy” to często kilka magicznych sztuczek, których zadaniem jest oczarowanie klienta niesamowitą wiedzą sprzedawcy i współczesnymi możliwościami doboru obuwia. Patrząc na chłodno – w mojej opinii, jest to po prostu wróżenie z fusów i wymyślanie teorii do konkretnego przypadku.
Należy przy tym wspomnieć o niewielkiej sensowności dokonywania szczegółowej analizy ruchu naszych stóp w każdej płaszczyźnie, nacisków na piętę czy śródstopie itp. Ostatecznie wyboru i tak dokonamy spośród kilku modeli butów, których producenci nie uwzględniają przecież jednostkowych przypadków klientów. Buty oczywiście w pewnym stopniu się od siebie różnią, ale ich wachlarz jest ograniczony i najczęściej znaczenie mają dwie sprawy – czy kostki znacząco opadają nam do wewnątrz podczas przetaczania stopy i jak dużej amortyzacji poszukujemy. Efektywność systemów stabilizacji, to już temat na inny artykuł, a cała reszta doboru powinna skupiać się na maksymalnym komforcie, który klient wyczuwa mierząc i sprawdzając kolejne pary obuwia.
Odmienną sprawą jest traktowanie nadmiernej pronacji i innych problemów motorycznych jak zrządzenia losu. Biegacze często posługują się terminem „jestem pronatorem” jakby stwierdzali „jestem blondynem” czy „mam zielone oczy” – jakby była to sytuacja przyrodzona i nieodwracalna, a tak oczywiście nie jest. Nadmierna pronacja to problem naszego aparatu ruchu i to z nim powinniśmy zrobić porządek zamiast wiecznie uspokajać sumienie butami ze wsparciem (polecam np. ćwiczenia stóp). Takie buty mogą nasz problem jedynie zatuszować czy „zagłuszyć” na jakiś czas, a nie rozwiązać. Co za tym idzie, nie oznacza to, że nasza „wada” się nie pogłębi.
- Kupowanie o różnych porach dnia – kolejne mity
W każdym poradniku niczym mantrę powtarza się by buty biegowe koniecznie kupować późnym popołudniem, a nawet wieczorem, gdy nasze stopy – zmęczone całodzienną pracą – puchną, zmieniając swoje gabaryty. Nie spotkałem jednak biegacza, któremu stopy w ciągu kilku godzin spędzonych w pracy „urosły” o ponad pół centymetra wszerz, a to tyle mniej więcej wynosi różnica pomiędzy sąsiednimi rozmiarami obuwia (nieco precyzyjniejsza rozmiarówka występuje np. w butach startowych). Nie musimy zatem martwić się, gdy na zakupy wybierzemy się o poranku. Dobrze dobrany rozmiar sprawdzi się o każdej porze dnia, zarówno z samego rana, jak i po wieczornym długim wybieganiu. Trzeba tylko ten odpowiedni rozmiar umieć wybrać.
- Komu potrzebne są buty trailowe?
W sklepie – przynajmniej tym specjalistycznym, z rozsądną obsługą – często zostaniemy zapytani o powierzchnie, po których najczęściej biegamy. W dużym uproszczeniu można je podzielić na miasto – asfalt, bruk wszelkiego rodzaju czy parkowe ścieżki oraz teren – lasy, góry, błoto. W obliczu rosnącej popularności biegów w terenie coraz więcej klientów przymierza się do zakupu butów z tej drugiej kategorii i wydaje się to sensowne. W czym więc tkwi problem?
Po odpowiedź zapraszam do punktu pierwszego. Podobnie jak w przypadku debiutu biegowego w ogóle, tak przy debiucie w górach powinniśmy najpierw wybrać się na kilka treningów by stwierdzić: czy taka aktywność nam się podoba i zamierzamy ją kontynuować, jak wygląda okoliczny teren, jak często będę w nim biegał itd. Bez tych informacji znowu skazujemy się na teoretyczne rozwiązania, które może nam podsunąć sprzedawca, a które w praktyce mogą się nie sprawdzić. Jeżeli bowiem nasze bieganie w terenie ograniczy się do kilku wycieczek biegowych w roku (nawet kilkugodzinnych) to kupowanie specjalnych butów możemy w ogóle odpuścić. Podobnie w przypadku ścieżek w miejskich parkach – naprawdę nie potrzebujemy butów z centymetrowym bieżnikiem by w nich trenować.
A najważniejsze – nie bójmy się pytać!
To uniwersalna porada na zakończenie. Nie powinniśmy zrażać do siebie doradców, rzucając w drzwiach pytanie, czy ktoś z obsługi biega, ale już pytanie o to czy dany sprzedawca ma doświadczenie np. w biegach górskich, maratońskich czy na szybkich dyszkach jest jak najbardziej na miejscu (można też zapytać o konkretne imprezy czy treningi by zweryfikować prawdomówność). Poza tym, przy każdym proponowanym modelu obuwia powinniśmy zapytać dlaczego akurat ten produkt jest nam polecany i oczekiwać konkretnych odpowiedzi. A na koniec nie zapominajmy o tym, że buty to buty – nie dajmy sobie zamydlić oczu technologiami, systemami i angielskim nazewnictwem, one mają być przede wszystkim wygodne. Od samego począku powinniśmy poczuć, że trafiliśmy w dziesiątkę. To podstawa.