LunaRacer są niepozorne, ponieważ kiedy wyjąłem je z pudełka pomyślałem: fajne, lekkie laczki, ale miały być startówki, a to to nie wydaje się być stworzone do szybkiego biegania. Szukałem butów z myślą o startach w połówce i na maratonie, a tymczasem dostałem, fajne bo fajne, ale jednak treningówki… A może jednak pozory mylą?
Już na pierwszych wybieganiach miałem się przekonać, że owszem Lunary nadają się dobrze na treningi, ale potrafią tak niepostrzeżenie podkręcić tempo, że można się mocno zaskoczyć zerkając na Garmina. Ale wszystko po kolei 😉
Model LunarRacer +3 jest przede wszystkim bardzo lekki i trzymając go w rękach ma się wrażenie, jakby był nadmuchany, a na stopach jest praktycznie niewyczuwalny. Waga jednego buta w standardowym rozmiarze lekko przekracza 180 gramów. OK, z jednej strony można powiedzieć, że nie jest to jakiś niewiarygodny wynik – są lekkie, ale tak jak na startówkę przystało. Z drugiej strony jednak warto zwrócić uwagę na fakt, że pod stopami mamy całkiem sporo słoniny – 27 mm pod piętą i 20 mm pod palcami, co, jak łatwo policzyć, daje nam 7-milimetrowy drop.
Dużo to czy nie dużo? Przy wytrenowanej technice taki spadek nie da nam się we znaki, a jednocześnie grubsza podeszwa zapewni komfort na dłuższym dystansie. Za amortyzację odpowiedzialna jest tutaj pianka Lunarlon. Po bardzo pozytywnych doświadczeniach z technologią Zoom w modelu Terra Kiger 2 miałem też spore oczekiwania wobec tego rozwiązania.
But zawdzięcza swoją niską wagę w głównej mierze właśnie owej piance Lunarlon, która posiada odpowiednie właściwości amortyzujące, a jednocześnie jest bardzo lekka. Co ważne, nie jest ona przesadnie „miękka” i daje nam fajne czucie biegu i nie gubimy w niej energii.
Podeszwa zewnętrzna została „ponacinana” wzdłuż i w poprzek, żeby poprawić jej elastyczność. Co prawda nie da się zwinąć Lunarów w naleśnik i spakować do kieszeni, ale pewien stopień sztywności jest konieczny, jeżeli chcemy uzyskać dynamikę w podeszwie. Głównie przednia część podeszwy poddaje się pod naciskiem, co w moim odczuciu wspomaga właśnie dynamiczne wybicie.
Piszę tutaj o dynamice, jednak tego właśnie w LunaRacerach przy pierwszym kontakcie trochę mi brakowało. Miałem wrażenie, że jak na startówki brakuje im sprężystości – szczególnie w porównaniu z takimi petardami jak New Balance Fresh Foam Zante, Adidas Adizero Adios Boost lub Adizero Takumi Sen czy nawet wspomnianymi Terra Kiger. LunaRacery wydawały się trochę kapciowate, a jednak potrafią pokazać pazur.
Moim zdaniem rzecz w tym, że LunaRacer stworzone są z myślą o długim dystansie – połówka i maraton – gdzie perfidna „sprężyna” nie jest konieczna, a nawet lepiej sprawdzą się rozwiązania bardziej subtelne. Niską wagą mogą nadrabiać również na krótszych dystansach, ale według mnie w pełni mogą rozwinąć skrzydła, kiedy tempo trzeba utrzymać przez dłuższy czas.
Nike LunaRacer są również przez to bardzo wszechstronnymi butami. O tyle o ile na przykład a Adiosach ciężko biega mi się długie spokojne wybiegania ponieważ czuję, że muszę trochę walczyć z butami, to w Nike’ach nie mam takiego problemu i komfortowo biegnę również w niższym tempie (za podobnie wszechstronne uważam Zante). Przez to bardzo fajnie biega się w nich różnego typu treningi kombinowane – miksy tempa progowe, maratońskiego i spokojnego.
Podeszwa zewnętrzna posiada również w kilku miejscach wstawki-panele z twardszej gumy, która ma zwiększać jej trwałość, jednak szczerze mówiąc, jest to najsłabszy punkt tego modelu. Sytuacja nie jest może tragiczna i buty nie rozpadają się, ale pomimo tego, że jestem lekki (niespełna 70 kg), a do tego biegam raczej lekko i nie niszczę zbytnio butów, to na podeszwie szybko pojawiły się wyraźne wytarcia.
Cholewka za to trzyma się bardzo dobrze! Wykonana jest ona z bardzo dobrze oddychającej siateczki, a od wewnątrz wykończona została bezszwowo – nic nie uwiera, ani nie obciera. Język również jest zrobiony z miękkiego materiału, a na górze ma jeszcze „poduszeczkę”, więc nawet mocno zawiązane sznurówki nie uciskają podbicia stopy. Język jest również dosyć szeroki i nie przesuwa się.
Jednak najbardziej charakterystyczny element cholewki to oczywiście technologia Flywire, czyli nitki okalające stopę, które w tym modelu zostały wypuszczone na zewnątrz i cała konstrukcja jest widoczna jak na dłoni. Nitki są połączone ze sznurówkami, więc kiedy je zaciągamy, nitki również ciaśniej opinają stopę i tym samym stabilniej ją trzymają. Rozwiązanie to podobało mi się w modelu Free 3.0, podobało mi się w Terra Kiger i podoba mi się również tutaj.
Stopa wewnątrz LunaRacerów czuje się bardzo dobrze. Pięta jest stabilna i nie ucieka, śródstopie tak samo dzięki Flywire, a czubek jest szeroki i pozostawia palcom swobodę. Warto zwrócić jednak uwagę na to, że cholewka nad palcami jest dosyć niska – chyba jak w większości Nike’ów – i chociaż na moich chudych stopach leżą jak ulał, to dla niektórych może być ona zbyt ciasna. Warto więc przed zakupem je przymierzyć albo chociaż wziąć to pod uwagę.
Nike LunaRacer +3 zdecydowanie należy uznać za model udany, aczkolwiek przeznaczony dla biegaczy, którzy będą chcieli podkręcić tempo czy to podczas startów czy na mocniejszych treningach. W tej chwili jest to mocny pretendent do wystartowania na jakiejś połówce albo maratonie, ale konkurencja jest ostra i w szafie czyha jeszcze kilka modeli chętnych do startu. Dobrze byłoby zrobić ich bezpośrednie porównanie, ale to już temat na całkiem inny tekst…