Był ciepły majowy poranek w lubelskim gimnazjum numer 11 trwała właśnie lekcja wychowania fizycznego podczas, której uczniowie drugiej klasy mieli sprawdzian na 1000m.
Jednym z tych uczniów byłem ja. Biegaliśmy po żwirowej bieżni, wszyscy na żywca no chyba, że za trening można uznać granie w piłkę przez długie godziny na osiedlowym podwórku. Byłem pierwszy z nową życiówką 3:18, poprawiłem się o prawie 20 sekund. Nie czułem że biegnę szybciej niż zwykle po prostu pobiegłem żeby wygrać. Po zajęciach nauczyciel zaproponował mi start w najbliższych zawodach na dystansie 1000m za 3 dni…
Oczywiście że się zgodziłem, zawsze lubiłem reprezentować szkołę na różnego rodzaju zawodach w szkole podstawowej. Nadszedł dzień zawodów, była jedna seria, biegło powyżej 20 osób. Po strzale startera zaczęło się, pierwszy raz biegłem po tartanie, noga sama szła do przodu. Po 500 metrach wysforowała się już czołówka, w której biegłem. Nie czułem na ile biegłem, chciałem dać z siebie wszystko. Ukończyłem bieg na 3 miejscu! Pół godziny po biegu dochodziłem do siebie, miałem wrażenie że rozerwie mi głowę. Na dekoracji przekonałem się jednak że warto było, czas na dyplomie 2:58… myślałem, że to jakieś żarty. Tydzień później na czwartku lekkoatletycznym pobiegłem w samotnym biegu 2:57 jednak to nie żarty, to są fakty. Zgłosiłem się do trenera czy przypadkiem nie chciałby trenować takiego słabeusza. Ku mojemu zdziwieniu trener przyjął mnie z otwartymi ramionami. Tak zaczeła się moja przygoda z bieganie która trwa do dziś. Mając 14 lat chciało by się trenować dniami i nocami tylko po to żeby wygrywać kolejne zawody, zostawiać coraz to lepszych zawodników za plecami oraz po to żeby pokazać że potrafi się coś dobrze robić. Początki trenowania to treningi 3-4 razy w tygodniu. Nic wielkiego, trochę spokojnego biegania oraz dużo gimnastyki i ćwiczeń ogólnorozwojowych. Czasem jakiś sprawdzian żeby sprawdzić do czego ma się predyspozycję. Przebiec 60m poniżej 8 sekund to nie był dla mnie problem. Gorzej jeżeli chodzi o bieg ciągły czy jakieś odcinki. Ciężko… Na sprawdzianie na 200m pobiegłem około 27 sekund. Trener postanowił, że na makroregionalnych eliminacjach do Mistrzostw Polski Młodzików pobiegnę 600m. Ten bieg to była farsa, pierwszy raz biegłem tak krótko i szybko. Po 400m byłem bodaj przedostatni. Ostatecznie ukończyłem bieg na 5 miejscu z czasem 1:33. Tak sobie biegałem, ciężko to nazwać specjalistycznym treningiem, 20-30min truchtania, dużo gimnastyki oraz przebieżki to był główny składnik mojego treningu. Często pytałem trenera czego ten trening jest taki lekki, trener na to odpowiadał bardzo prostym powiedzeniem “po co wystawiać armatę na wróbla, jak procą można osiągnąć ten sam efekt”. O dziwo z takiego lekkiego treningu był postęp. Jednak dopiero podczas sztafetowych biegów przełajowych przekonałem się co lubię tak na prawdę. Przełaje to jest to! W eliminacjach w Lublinie wygrałem na pierwszej zmianie i to nie o krok, lecz to były długie metry. Moja szkoła wygrała i pojechaliśmy na eliminacje wojewódzkie. Znowu biegałem na pierwszej zmianie i zostawiłem za plecami wszystkich przeciwników, co prawda moja szkoła nie wygrała, ale zajęła najlepsze miejsce w historii do którego dołożyłem swoją cegiełkę. W zimie na słynnej w Lubelskim hali przy ulicy Wojciechowskiej odbywały się halowe mistrzostwa województwa młodzików. Biegłem tam na 500 metrów. Dłuższe bieg wyglądały tam specyficznie ponieważ co 120 metrów był ostry zakręt o 180 stopni, więc trzeba było się rozpędzać od nowa. Dodatkową motywacją do szybszego biegania było to, że biegł tam mój rywal ze szkoły z bardzo dobrą życiówką na 1000m. Wygrałem ten bieg o włos, dosłownie rzutem na taśmę, byłem tak spięty że bezwładnie runąłem jak długi na linie mety. Czas 1:14 oraz nowy rekord hali… Po roku treningu ustanowiłem nowy rekord szkoły na “kilosa” – 2:49. Wtedy też wyklarował się rozkład treningów, który siedzi w mojej głowię do dziś:
- Poniedziałek – Drugi zakres, odcinki 8 minutowe lub 20 minut biegu ciągłego.
- Wtorek – krótkie rozbieganie lub wolne
- Środa – krótkie rozbieganie + długie przebieżki
- Czwartek – wolne
- Piątek – “długie” rozbieganie – wtedy to było w okolicach 70 minut.
- Sobota – tempo, na początku odcinki biegane na czas, a nie na metry – minutówki, trzy minutówki. Z czasem zmieniło się to na 500m oraz 1000m.
- Niedziela – wolne.
Trening prosty jak budowa cepa, ale zamierzony efekt przynosił. A frajda z biegania była, jest i będzie. Zaraziłem się tym na całe życie.