Jakiś czas temu internet obiegła relacja znanej instagramerki, i w gruncie rzeczy dobrej triathlonistki, która rzewnymi łzami wypłakiwała do kamery oczy, ponieważ nie poszedł jej bieg na 10 km i zeszła z trasy. Wyjaśniła, że reaguje tak emocjonalnie, ponieważ w sport wkłada wiele pracy, a w poście napisała “wybaczcie”. Na drugi dzień znowu płakała i analizowała ostatnie tygodnie swojego życia i szykowała się na serię badań, żeby tylko dowiedzieć się, co poszło nie tak.
Możemy się z niej śmiać, ale bądźmy szczerzy, nie jest ona ani pierwszą, ani ostatnią osobą, która w taki sposób zareagowała na swój nieudany start. Zresztą, jeśli zapytałabym teraz, kto kiedyś zrobił przez to dramę, byłabym pierwszą osobą, która podniesie rękę do góry. Wiem, jak to jest, kiedy celujesz w określony czas na mecie, a w połowie biegu okazuje się, że będzie on o 4 sekundy czy o 4 minuty gorszy. Niektórzy po prostu schodzą z trasy, ponieważ nie są w stanie zwalczyć wewnętrznego głosu, który każe im za każdym razem meldować się na mecie z nowym PB i jeśli go nie będzie, to nie ma sensu biegu kontynuować.
Tylko jak to jest z tymi życiówkami?
Weźmy za przykład niezłego prosa, Arka Gardzielewskiego. Na dystansie półmaratonu ma aż 12 startów odnotowanych przez PZLA od 2009 roku to 2022 roku. Zakładając, że pierwszy jego start to życiówka (1:06:51), drugi start się poprawił, więc znowu życiówka (1:06:12), trzeci start również się poprawił, więc znowu życiówka (1:03:28). Ale kolejne pięć startów było gorsze i przez sześć lat nie poprawił swojego rekordu! Dopiero w 2018 roku urwał z życiówki 11 sekund (1:03:17), a kolejne cztery lata aż do dziś ponownie biega bez nowego PB.
Oczywiście, są to oficjalne starty, a przecież Arek startuje również w biegach ulicznych nie odbywających się pod szyldem PZLA. Mimo wszystko choćby tylko po oficjalnych wynikach widać, że życiówka nawet mistrzom nie przychodzi wraz z każdym startem. Dlaczego więc my, amatorzy, nakładamy na siebie taką presję, aby na każdych zawodach zameldować się z PB, i załamujemy się, kiedy to nie wychodzi?
#1. Twój własny psychopata
Niektórzy z nas mają w środku takiego małego psychopatę (choć Magdalena Ostrowska – Dołęgowska w książce “Mam tak samo, jak ty” nazywa go ładniej, bo sabotażystą), który nieustannie się nad nami znęca. Wiem o tym doskonale, bo sama go w sobie noszę. Ten wewnętrzny głos skrytykuje cię absolutnie za wszystko.
Za zły trening, za to, że ostatnie 400 m z serii dwudziestu powtórzeń wyszło o 2 sekundy za wolno, a za brak treningu to już w ogóle. Zamiast usiąść z rodziną w piątek i obejrzeć dobry film, idziesz pobiegać, bo tak masz w planie treningowym i nawet huragan połączony ze śnieżycą nie zatrzyma cię w domu. Od dwóch dni siedzisz i myślisz, jaką trasę wybrać na sobotę, bo masz zrobić trzy szybkie piątki, a tu kilka kilometrów poza domem jest tylko pod górkę. Kiedy więc tak bardzo sobie nie odpuszczasz przed zawodami, to wiadomo, że na zawodach musi być już pełna petarda. Szybko, mocno, i co najmniej o pięć minut szybciej niż na ostatnich zawodach, które były… miesiąc temu.
Co zrobić z tym psychopatą? Czasami trzeba go po prostu zakneblować.
Nieustanna pogoń za życiówkami, za poprawianiem swoich wyników ze startu na start, i bycie w ciągłym treningu, jest na dłuższą metę wyniszczające, tymczasem sport i bieganie powinno nas budować, cieszyć i ładować energią. Za przykład niech posłuży Mezo, który w jednym z ostatnich wywiadów przyznał, że kiedyś był niezaspokojony, nie doceniał swoich życiówek, ciągle chciał być lepszy, bardzo dużo trenował, a kiedy żona chciała z nim pobiegać, odmawiał jej, bo była za wolna. Kilka lat później przewartościował swoje bieganie i pobiegł z żoną na Wings for Life, prowadząc ją na jak najlepszy wynik. Teraz pomaga również innym biegaczom podczas poznańskiego półmaratonu, startując w nim jako pacemaker na 1:45. I chyba sprawa mu to dużo radości, skoro powtarza to co roku.
Kolejny przykład, to Alek z Monk Sandal, który ostatnio przyznał, że “dwa lata poświęciłem na mocne trenowanie. Wpadłem w pewnego rodzaju obsesję. Trening był dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy [… ] Nie docierały do mnie zbytnio głosy z zewnątrz bo tak mocno zamknąłem się w sobie i swojej prawdzie, że trudno było je usłyszeć […] Bycie sportowcem i codzienne treningi kosztowały mnie dużo zdrowia i energii [… ] Powoli zacząłem gasnąć i nie wiedziałem co się dzieje”. Ostatecznie, “przyszedł moment, w którym dojrzałem i powiedziałem sobie, że przecież żadną ujmą nie będzie kiedy pojawię się w połowie stawki. Jakie mają znaczenie wyniki i rezultat na mecie? Przecież liczy się spotkanie z ludźmi, wspólnie spędzony czas i zabawa na trasie”.
Czy bieganie nie powinno tak właśnie wyglądać? Czy nie powinno być źródłem radości? Życiówka to tylko cyferki, nie teraz, to później, a jak nie później, to zawsze jest jakaś z przeszłości. Zaknebluj swojego psychopatę i ciesz się tym, co robisz. Nawet profesjonaliści nie biją swoich rekordów z każdym startem, tym bardziej więc my, amatorzy, nie powinniśmy oczekiwać tego od swoich organizmów.
#2. Biegowy rankomat
Na jednym z biegów złapała mnie na mecie koleżanka i pyta się “jak ci poszło?”. To był fajny bieg, bez żadnej presji, z mnóstwem znajomych na około. Dlatego odpowiedziałam z uśmiechem, że dobrze. A ona pokręciła głową i mówi “Nie, nie …. jaki miałaś czas?”.
Oczywiście, nie interesował jej mój czas (bo kogo to w ogóle obchodzi, jaki masz wynik na mecie?), tylko jak jej czas wypadł na tle mojego czasu. Bo my wszyscy ciągle się porównujemy. Jeśli masz w środku tego psychopatę, którego mam ja, to najpewniej porównujesz się tylko do najlepszych i pewnie ciągle jesteś z siebie niezadowolony czy niezadowolona, bo przecież ciężko amatorom osiągać wyniki takie jak najlepsi mistrzowie.
Ale nawet jeśli sam się nie porównujesz, to ktoś na pewno zrobi to za ciebie i wytknie, jaki powinnaś mieć lub powinieneś mieć czas na mecie. Ratemytrail idzie dalej, ten serwis przeliczy twój bieg na punkty i dowiesz się, kto jest najzajebistszy na dzielni i jak daleko jesteś za nimi. Ten portal jest nawet w stanie przewidzieć, jakie zajmiesz miejsce na najbliższym biegu tylko na podstawie list startowych! Po co w ogóle biegać, skoro tydzień wcześniej już wszystko wiadomo?
W całym swoim życiu nieustannie porównujemy się do innych pod każdym względem, kto ma jaki dom, jaki samochód, pieska czy fryzurę, a jeśli jesteś kobietą, to pewnie często nie porównujesz się do sąsiadki, tylko do Jennifer Lopez (która znowu ma Bena Aflecka tylko dla siebie! Skandal). Porównywanie się do innych jest wpisane w naszą naturę i potrafi nas napędzać do działania, ale o wiele częściej jest źródłem stresu i przykrości. Zwłaszcza w dzisiejszym świecie, kiedy musisz mieć wszystko, być najlepszym i uosabiać ideał. Także, jeśli chodzi o bieganie.
Dlatego jeśli chcesz się do kogoś porównywać, porównuj się do siebie. Tego z czasów, kiedy siedziałeś na kanapie całe dnie wcinając chipsy. Albo z czasów, kiedy jedynym wysiłkiem było wejście po schodach na pierwsze piętro. Ale nie porównuj się do koleżanki, która przybiegła na metę szybciej od ciebie od 20 sekund. Dobrze wiemy, że niektórzy biegną do odcięcia, inni dla funu, jeszcze inni mają za sobą długą przerwę spowodowaną kontuzją albo nie biegali, po musieli pomagać chorej mamie, a może właśnie mają dzień konia. Dlatego najlepiej jest po prostu patrzeć na siebie i biec dla siebie. Nie będziesz wtedy musiał prosić instagrama o wybaczenie.
#3. Tęczowe jednorożce
No właśnie, ten instagram. Czego tam nie ma! Dziewczyny szczupłe jak kijki, długie wybiegania po 4:30 i absolutnie nikogo nie spotyka gorszy dzień. Są tam same sukcesy, fantastyczne wyniki, niesamowite biegi, zerowe zmęczenie, wszyscy stoją na pudle i wszyscy sobie gratulują. Prowadzi to do sytuacji, kiedy niektórzy zaczynają się tłumaczyć, dlaczego ich wywalczony w pocie czoła wynik 2h05min na półmaratonie to jest dla nich wielki sukces, bo nawet ich własnym zdaniem nie jest to jakiś szczególny wynik. Internet sprawia, że każdy chciałby mieć tęczowego jednorożca, żeby dołączyć do tej idealnej krainy.
Tylko chyba wiesz, że tęczowe jednorożce nie istnieją?
Kiedyś robiłam trening na bieżni, cieszyłam się, że jest pusta i nikogo nie ma, więc gdy wbiegł chłopak, kątem oka obserwowałam, czy zajmie mój tor. Tymczasem on wbiegł truchcikiem na bieżnię, po około 50 metrach usiadł na niej, zrobił kilka selfie, następnie wstał i już marszem bieżnię opuścił. Ciekawe, co potem napisał w poście? #workhard czy #treningsamsieniezrobi?
Nie wierz we wszystko, co widzisz w internecie i jak wspomniałam wyżej, nie porównuj się do nikogo, ale zwłaszcza do obcych ludzi widzianych tylko w internecie. Także w serwisach sportowych. Chyba zwłaszcza strava wzbudza u niektórych ludzi dziwne przejawy rywalizacji, kiedy ktoś wychodzi na trening w tlenie po 5:50 i nagle na segmencie przyspiesza do 4:00 na 600 m, tylko żeby zdobyć koronę. Z pewnością słyszałeś również o przypadkach zdobywania biegowych koron… jeżdżąc na rowerze lub na rolkach. Nie wiem, po co ludzie w ogóle się tak fatygują, skoro każdy trening można wprowadzić ręcznie, wymyślając wszystkie dane.
Dlatego zapomnij o tęczowych jednorożcach i skup się na sobie i swoich możliwościach. Oczywiście, celuj wysoko, walcz o życiówki, ale jeśli się nie uda, to przypomnij sobie, że taki jest po prostu sport. Michael Jordan powiedział kiedyś: “spudłowałem ponad 9000 rzutów w mojej karierze. Przegrałem prawie 300 meczów. 26 razy zaufano mi, żebym oddał decydujący w meczu rzut, a ja nie trafiłem. Ciągle i ciągle i ciągle ponosiłem porażki w swoim życiu”. Po prostu, padłeś, powstań, podobno możesz również poprawić koronę i zasuwać, ale łzy lepiej zachować na trudniejsze chwile w życiu.
Jakiś czas temu wystartowałam jako członek drużyny w jednym z wyzwań i udało mi się uzyskać bardzo dobry wynik, a samej drużynie zająć drugie miejsce. I po wszystkim mówię koledze z teamu, że bardzo się starałam i cieszę się, że nie dałam ciała, że nie było siary, bo co by to było, jakby się nie udało zająć żadnego miejsca? Na co kolega odpowiedział “No co by było? Nic by nie było”. Kropka.