Kojarzy się ze spokojem, czasem, oczekiwaniem. Nastawiona na realizację, która ma ziścić się w przyszłości. Często określa biegacza – cierpliwość. Ale czy jest tak zawsze?
Istnieje mały zgrzyt w świadomości biegacza, w pokonywaniu kolejnych stopni wytrenowania. To, co da się zauważyć wśród ambitnych amatorów tego sportu, to chęć „na już”, „na teraz”. Gdy rozpoczyna się przygodę z bieganiem, nagle zaczyna nas zasysać. Nie tylko ciało pragnie dostarczania kolejnej dawki ruchu, ale przede wszystkim myśli zaczynają biec, nawet wówczas gdy siedzimy w wygodnym fotelu. Po prostu coś pcha nas do przodu – siła natury. Powoli zaczynamy smakować nowego świata. Zabawa rozpoczyna się od znalezienia puzzli będących elementem biegowej układanki, aby następnie przystąpić do mozolnego składania ich w całość. Powstałych obrazów jest tak wiele, jak wielu jest biegaczy, jednak cechą wspólną i konieczną do osiągnięcia sukcesu jest cierpliwość. Bez niej ciężko o spełnienie i zadowolenie.
W momencie wypicia łyku bakcyla, gdy odnalezione zostały już: dieta, regularność, sen, regeneracja, wzmacnianie, rozciąganie, rozgrzewka, węglowodany i białka, oddech i rytm, a także technika, postawa – chciałoby się pofrunąć i osiągać najlepsze z możliwych wyników. Gdy już ze śmiałością nazywamy siebie biegaczami, czujemy się mądrzy w materii okołobiegowej – chcemy i oczekujemy od siebie więcej. Często zawieszamy poprzeczkę, której nawet zawodowiec nie miałby odwagi dotknąć. Wyśrubowane pragnienia, które nie są poprzedzone szczeblami drabiny mogą prowadzić do frustracji i zniechęcenia. Biegaczu – warto wykazać się cierpliwością!
Doskonale zrozumiałą jest chęć bycia lepszą wersją siebie, tym bardziej, że na początku postępy widać bardzo szybko. Każde danie tworzymy jednak ze składników, które dopiero w kolejności i po odpowiedniej obróbce stworzą całość. Nie można zjeść makaronu, gdy ten nadal tkwi w torebce. Tak samo jest z bieganiem. Ciało biegacza musi przejść przez kolejne etapy adaptacji. Warto pamiętać, że nawet mistrz miał swój pierwszy raz z tym sportem, a dopiero mozolna praca dała efekt końcowy. Chociaż pojęcie „efekt końcowy” i tu nie jest ostatecznym. Każdy sportowiec pragnie więcej i zawsze myśli – czy mógłbym pobiec lepiej, szybciej? Może i mógłby, ale tego się nie dowie.
Wie natomiast, że na sukces składają się takie cechy jak: mobilizacja, regularność, pracowitość, mądrość, szczerość, zawziętość, nieustępliwość, ale i wytrwałość, pokora, opanowanie. One odpowiednio pomagają w wyjściu na trening, nawet gdy wszystkie zaistniałe okoliczności są na nie: bo pada, jest zimno, wieje, nie ma czasu, chce się spać czy w ogóle się nie chce. Zapewniają systematyczność i ciągłość budowania formy, dają uczucie kontroli nad swoim powziętym planem, uczą świadomości ciała, jego potrzeb, pragnień. Dają odpowiedzi bez zadawania pytań, gdy organizm sam prosi o konkretne składniki pożywienia czy określone elementy treningu. Pomagają w otwarciu oczu na swoje możliwości, bez ich wyolbrzymiania. Uczą asertywności, stawiania jasno określonych zasad, walki o swoją pasję. Dają siłę i moc.
Biegacz, który poważnie traktuje swoją pasję samoistnie nabywa powyższe cechy, które można nieśmiało określić mianem dzielności duszy, a to dlatego, że wymagają one panowania nad sobą. Warto zastanowić się, ile wartości ma sukces osiągnięty pracą zrozumiałą w każdej jej cząstce, a ile ten, który przytrafił się przypadkiem, jednorazowo. Formę buduje się latami, a nadzieją napawa odnalezienie po wielu latach kolejnego, zagubionego elementu układanki.
Wiadomym jest, że warto czekać, ale co w przypadku, gdy zawody zbliżają się wielkim krokiem, a nogi palą w blokach startowych. W momencie przypływu adrenaliny, nastania dnia mającego być spełnieniem sezonowej formy, kiedy czuje się „tu i teraz” niestety wielu biegaczy popełnia podstawowy, kardynalny błąd. Znowu za szybko, za bardzo. Gdzie ich umiejętność praktycznego wykorzystywania posiadanej wiedzy i doświadczenia? Pamiętać należy bowiem, że nie ten kto szybko zaczyna, równie szybko kończy. Umiejętność powściągliwości i samokontrola na początkowych kilometrach, skupienie energii i nie pozwolenie sobie na rywalizację od linii startu – zaprocentuje w drugiej połowie dystansu. Dowiedziono, że tempo nawet kilka sekund na kilometr szybsze niż to planowane, a zgodne z uśrednionym tempem adekwatnym danemu wynikowi na mecie, może zaprzepaścić cały okres przygotowań. Wielcy biegną pół dystansu na hamulcu, aby potem móc pokazać, na co ich stać.
Aby stanąć na mecie i z dumą powiedzieć sobie – „życiówka”, musi zostać spełnionych dodatkowo kilka warunków. Nie tylko forma, ale i sytuacja atmosferyczna od temperatury, przez wiatr, deszcz, wilgotność powietrza, samopoczucie w danym dniu, odpowiednie przygotowanie energetyczne wraz z nawodnieniem, profil trasy i jej nawierzchnia, dobór odpowiedniego ubrania, nastawienie psychiczne, a nawet strefy czasowe odcisną swoją obecność. Cierpliwość w tym momencie jest wartością, która daje świadomość własnych możliwości w zastanych warunkach. Te można szybko zweryfikować i podjąć odpowiednią decyzję – czy dziś biegnę po laur zwycięstwa czy może potraktuję ten start jako trening przed kolejnymi zawodami. Takie decyzje wymagają dużego uznania dla mądrości biegacza.
Na obecnych Mistrzostwach Świata w Lekkoatletyce w Moskwie, podczas rozgrywającego się maratonu kobiet, idealnym wzorem cierpliwości była Kenijka Edna Kiplagat. Chociaż przez cały czas prowadziła Włoszka Valeria Straneo i przez prawie pełen dystans 42,195km dyktowała warunki biegu, za jej plecami czaiła się taktyka grania czasem i wyczekiwania. Wszystkie oczy skupione zostały na Włoszce, która z kilometra na kilometr odstawiała coraz to bardziej słabnące rywalki. Należy się jej wielki szacunek i uznanie, ponieważ przyglądanie się temu widowisku, w którym zdawało się nie ma złudzeń na ostateczny wynik – było przyjemnością. Wielu określa Valerię Straneo zwyciężczynią tego wyścigu, za to, jak pięknie trzymała rewelacyjną formę i rozpisała regulamin tego maratonu. Złoty medal zawisł jednak na szyi Edny Kiplagat. Krok w krok trwała za plecami Włoszki i oczekiwała przez ponad dwie godziny na swój moment tryumfu. Na 2km przed metą przyspieszyła. Musiała precyzyjnie określić moment ataku, aby z pełną swobodą jako pierwsza przebiec linię mety. Chociaż Włoszka walczyła do końca i starała się obronić miejsca – wygrał stoicyzm.