Spis treści
Rozpoczynam cykl wywiadów z pt. „Pięć biegowych pytań do…”. Pytania będę kierował do celebrytów, osób publicznych, polityków, gwiazd muzyki i filmu. Pierwszą porcję pytań zadałem Pani Beacie Sadowskiej, dziennikarce, prowadzącej program „Pytanie na śniadanie” w TVP 2. Niewiele osób wie, że pani Beata kilka dni temu w Tokio, ukończyła kolejny maraton w swojej karierze…
Dlaczego biegam? Co daje mi bieganie?
Biegam, bo nie wyobrażam już sobie, żeby nie biegać. Bo to czas, którego nie ukradnie mi ani rozmowa przez telefon, mail, Facebook, ani leń, który tylko wypatruje, czy poszłam na trening. Biegam, bo to czas dla mnie. Tylko dla mnie, moich myśli, kroków, oddechu. Biegam, żeby nie zwariować w natłoku obowiązków, pozornych ważności i zabieganiu, które z bieganiem nie ma nic wspólnego. Biegam, bo to ogromna frajda, kontakt z naturą, piękny spacer z psem i wspólne spędzanie czasu z narzeczonym. Biegam, bo kocham to uczucie po treningu albo na mecie. Udało się!
Moje największe biegowe marzenie
Biegać dalej, bo cały myk w tym, żeby się nie spalić. Czasami pobić życiówkę. Z pokorą przyjmować, kiedy się nie uda. Cieszyć się z zabierania butów biegowych na każdy niebiegowy wyjazd. I przebiec maraton na każdym kontynencie.
Jak wygląda mój trening? Jak często trenuję?
Trenuję cztery razy w tygodniu tak, żeby mi się nie znudziło: raz podbiegi, raz interwały, czasami bieg z narastającą prędkością, w weekendy długie wybiegania. Ćwiczę wytrzymałość biegową i siłę biegową. Rozgrzewam się przed i rozciągam po. Ale jeśli chodzi o sprzęt i gadżety biegowe, jestem klasycznym gamoniem: w moim zegarku, który potrafi wszystko, ja potrafię wcisnąć start, pauzę i stop. Dobrze, że satelity same się namierzają!
Najlepszy bieg na świecie, w którym brałam udział
Maraton w Zermatt, choć tak naprawdę biegłam tylko połówkę, bo cały dystans można podzielić między dwie osoby. Podeszłam do tego z dużą pokorą, to był mój pierwszy górski bieg. Miałam wrażenie, że po drodze biegaczom kibicują całe szwajcarskie wioski. Obcy ludzie karmili nas batonami i gumisiami, polewali wodą z ogrodowych szlauchów. Był jeszcze jeden bieg. Absolutnie wyjątkowy. Zeszłoroczny maraton w Nowym Jorku. Kilkadziesiąt tysięcy uczestników i… dwa miliony kibiców na trasie. Kiedy wbiegałam do Central Parku, wydawało mi się, że znalazłam się w dźwiękowym tunelu. Doping był tak mocny, że nawet najbardziej zmęczonych niósł jak na skrzydłach. No i maraton w Amsterdamie, bo tam zrobiłam swoją życiówkę: 3h 54 min. Miał być jeden, a zaraz wymienię wszystkie: Warszawa, bo dla mnie była pierwsza.
Najdziwniejsza/najciekawsza sytuacja, która przytrafiła mi się w trakcie biegania
26 lutego, maraton w Tokio. Rozmowa dwóch maratończyków, z których jeden jest przebrany za Supermana.
– Skąd jesteś?
Superman: Z Australii, a Ty?
– Z Chicago. To twój pierwszy maraton?
Superman: Nie, 74-ty – odpowiedział z uśmiechem i „pofrunął” dalej. Pomyślałam wtedy, że ja też dam radę dobiec do mety mojego dziewiątego maratonu.
Pytanie ekstra
Wrażenia z ostatniego maratonu w Tokio. Co jest (albo czego nie ma) w Japonii w konfrontacji z biegami organizowanymi w Polsce? Co stanowi o wyjątkowości atmosfery maratonu w Tokio?
Tokio jest niesamowite pod kilkoma względami. To najbardziej kolorowy maraton jaki znam: na trasie można spotkać Hello Kitty, Supermana, pannę młodą, łabędzia i królika (nie mylić z zającem!). Poza tym stroje biegaczy są we wszystkich kolorach tęczy. Po drugie, nikt na nikogo nie wpada, nie przepycha się, nie potrąci, nawet nie muśnie. Japończycy tak są nauczeni zasad współżycia w grupie i szacunku do drugiej osoby, że widać to nawet podczas biegu. Po trzecie: to najczystszy maraton świata: wszyscy wrzucają kubki po wodzie i izotonikach do specjalnych kontenerów. Jeśli cokolwiek ląduje na asfalcie, wiadomo, że biegł tam przed chwilą jakiś Europejczyk albo Amerykanin!