W ostatnią niedzielę w ponad 30 miejscach na całym świecie odbyła się trzecia edycja biegu Wings For Life World Run. Znakomite występy zaliczyli Polacy. Pod Poznaniem, uciekając mecie przez 71,2 km wygrali Tomasz Walerowicz, który globalnie zajął 7. miejsce, oraz Agnieszka Janasiak, która przebiegła 38,83 km. Diana Gołek triumfowała w holenderskiej Bredzie.
Największych emocji dostarczyli zeszłoroczni zwycięzcy z polskiej edycji, którzy skorzystali z zaproszenia organizatora i wybrali starty za granicą. Dominika Stelmach wygrała bieg w Australii (Melbourne), zajmując tam 3. miejsce open i 7. miejsce wśród kobiet na świecie (55,2 km). Bartosz Olszewski startował w Kanadzie (Niagara Falls), gdzie do końca walczył o czołową trójkę na świecie. Bijąc zeszłoroczny rekord i ulegając globalnie tylko Włochowi Georgio Calcaterrzie, zakończył bieg po 82,4 km. Oto co oboje powiedzieli na gorąco zaraz po zakończeniu rywalizacji:
Dominika Stelmach
Pierwsze 20 km były dla mnie bardzo trudne, wręcz dramatyczne (tempo po 15 km powyżej 4:20). Słaby początek wynikał z tego, że przez pięć dni przed startem byłam na antybiotyku i nie zrobiłam żadnego treningu. Na szczęście w dalszej części udało mi się w końcu wejść w bieg, przyśpieszyć i po 40 km biegło mi się naprawdę dobrze. Ostatecznie średnia z 55 km to 4:10. Trasa była dużo trudniejsza od płaskiej w Polsce, cały czas pod wiatr i przy otwartym ruchu ulicznym ze szczególnie uciążliwymi ciężarówkami. Temperatura jak na Australię całkiem znośna, bo około 20 st. C. Większym problemem była wilgotność na poziomie 85–90% i punkty z wodą rozstawione tylko co 5–6 km. Ratowałam się żelami energetycznymi. Najgorsza była jednak nuda i samotność na trasie, większość dystansu przebiegłam sama. Wiem, że w dogodniejszych warunkach mogło być znacznie lepiej, ale mimo wszystko jestem bardzo zadowolona z wyniku. Mogę powiedzieć, że jestem aktualną rekordzistką Wings For Life w Polsce i Australii. Gratulacje dla wszystkich, którzy podjęli wyzwanie. Czas na regenerację i zwiedzanie.
Bartosz Olszewski
Od początku biegło mi się bardzo dobrze, pomimo zawrotnego tempa, którym zaczęliśmy bieg razem z dwoma innymi zawodnikami. Po pierwszych 10 km średnie tempo wynosiło 3:42! W końcu zostałem tylko z zawodnikiem ze Stanów Zjednoczonych [Zachary Ornellas], który wyglądał świetnie i chwilami uciekał mi na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt metrów. Jednak po 40. kilometrze gwałtownie osłabł i zostałem sam na prowadzeniu. Pomimo kilku kryzysów, z którymi musiałem się zmierzyć, nie miałem drastycznych spadków tempa. Jeszcze 70. kilometr pokonałem ze średnią 3:46. Niestety ostatnie kilometry były już mocno pod wiatr, tempo spadło do 4:02, organizm też już nie pozwalał przyspieszyć. Na tym etapie wiedziałem, jak wygląda sytuacja na świecie i nie mogłem uwierzyć, że przekraczam magiczną granicę 80 km, bijąc dotychczasowy rekord biegu.
Bieg w Kanadzie w porównaniu z tym w Polsce był dużo mniejszy (750 osób), a oprawa dużo skromniejsza. Od startu do mety towarzyszyły mi tylko dwa rowery i kamera TV. Trasa wiodła wśród farm i pół golfowych. Za 20. kilometrem bardzo podobna do tej w Polsce zaraz po opuszczeniu Poznania. Sprzęt spisał się na medal i nie mam żadnych uszkodzeń czy odcisków. Zwykłe zmęczenie materiału. Teraz zajadam burgery, popijam piwo i czekam, kiedy pośladki i stopy przestaną mnie boleć.