Kiedy zaczynałem biegać w sandałach, mój znajomy stwierdził, że też by sobie takie sprawił, ale w czym będzie biegał w zimie. Szkoda przecież kasy na kapcie, w których biegać można tylko w lecie. Ot taka szara rzeczywistość biegacza-amatora, który nie zawsze może sobie pozwolić na zmianę butów co trzy miesiące.
Wtedy byłem jeszcze na etapie „w zimie to się zobaczy”. Dzisiaj odpowiedziałbym, że w zimie też będzie biegał w sandałach. Strefa klimatyczna, w której mieszkamy, to jeden z głównych argumentów używanych przez przeciwników biegania boso. Mieszkający w Meksyku Tarahumara mogą sobie hasać w sandałkach jak rok długi, ale w Polsce taki pomysł wydaje się już trochę brawurowy. Do momentu, kiedy sami tego spróbujemy.
Bieganie boso w zimie z pewnością dostarczy nam dużo nowych wrażeń, ale nie jest aż tak szalone, jak mogłoby się wydawać. Stopy w czasie biegu mocno pracują, przez co są świetnie ukrwione, rozgrzane i nawet w niskich temperaturach można biegać komfortowo. Odważę się nawet na stwierdzenie, że w niektórych przypadkach bardziej komfortowo niż w tradycyjnych butach biegowych. Jak myślicie, lepiej biegać w butach, które po kilkuset metrach przesiąkną do suchej nitki i będą schły jeszcze kilka godzin po skończonym treningu, czy w „nieprzemakalnych” sandałach, gdzie nasze stopy już same świetnie sobie poradzą?
Z dziennika treningowego
- – 3*C, lekki wiatr, słonecznie. Ścieżki pokrywa cienka warstwa śniegu. To mój pierwszy zimowy trening w sandałach w tym sezonie. Jest fajnie, biegnie się lekko, a śnieg przyjemnie skrzypi pod sandałami i szybko topi się na rozgrzanych stopach. Mijam jakąś kobietę, która patrząc wymownie na moje obuwie, stwierdza: „Widzę Pana jak Pan tutaj często biega, ale dzisiaj to Pan już chyba zamarznie”. Rzuciłem tylko na odczepnego coś w stylu „Nie jest źle” i pobiegłem dalej. Nie zamarzłem.
- +2*C, silny wiatr, pochmurno. Roztopy. Jest ciemno i biegnę z czołówką, ale bryja jest wszędzie, więc nawet nie staram się jej omijać. Już na pierwszym kilometrze wdepnąłem w kałużę aż po kostki. Do tego wiatr jest zimny i nieprzyjemny. Biegnie się średnio. Stopy są ciągle mokre, a wiatr dodatkowo je wychładza. Kiedy wbiegam jednak na fragment suchego asfaltu, momentalnie wysychają.
- -5*C, lekki wiatr, pochmurno. W niektórych miejscach śnieg sięga powyżej kostek. Biegnie się świetnie. W ogóle nie czuję, że jestem „boso”. Momentami całe stopy znikają w śniegu, który błyskawicznie topi się na czerwonej skórze i wyparowuje. Między stopę a sandał niekiedy wpada twardy kawałek śniegu, który uwiera jak kamień, ale w przeciwieństwie do kamienia, topi się już po kilku sekundach.
Okiem praktyka, czyli nie taki diabeł straszny
Najgorzej jest się przemóc za pierwszym razem i odważyć wyjść boso albo w sandałach prosto w śnieg i pluchę, na wiatr i mróz. Dużo osób twierdzi, że najgorsze są pierwsze chwile po wyjściu z domu, a po kilkuset metrach stopy są już dobrze rozgrzane. Ja mam w tej kwestii trochę inne odczucia. Mały „kryzys” łapie mnie zazwyczaj nie wiadomo czemu około 1. kilometra i wtedy zaczyna mi być zimno. Stan taki utrzymuje się przez kilkaset metrów i wszystko wraca do normy. Wniosek z tego taki, że każdy odczuwa temperaturę trochę inaczej i podstawową zasadą jest słuchanie własnego organizmu. Trzeba zachować zdrowy rozsądek i nie brnąć przed siebie z uporem maniaka przy 20 stopniowym mrozie, gubiąc po drodze palce. Z drugiej strony, trzeba sobie też dać szansę i nie wracać do domu z podkulonym ogonem, kiedy po 200 metrach dojdziemy do wniosku, że jednak jest zimno. Do biegania boso jako takiego trzeba się przyzwyczaić i tak samo jest z bieganiem boso w zimie. Dajmy naszemu organizmowi i PSYCHICE trochę czasu na adaptację, żeby zaskoczyły wszystkie trybiki biegowego mechanizmu.
Skoro w dużej mierze jest to kwestia indywidualna, to aby nie prezentować swojego odosobnionego punktu widzenia, postanowiłem zapytać o zdanie Nicholasa Pence’a z BedRock Sandals, który ma spore doświadczenie w tej materii. Oto co mi powiedział:
Zima to czas w roku, kiedy biegam najwięcej (może dlatego, że dni są krótsze). Biegam tylko w naszych sandałach i do tej pory udało mi się dotrzeć do kilku niesamowitych miejsc. W tym roku zdałem sobie również sprawę, że nie lubię nosić skarpetek, jeżeli na szlaku leży śnieg, ponieważ skarpetki szybko nasiąkają wodą i przez to wychładzają stopy (nawet skarpetki wełniane). Odkryłem, że moje stopy są tak naprawdę cieplejsze, kiedy biegam tylko w sandałach, bez skarpetek. Żeby utrzymać ciepło, trzeba się ciągle ruszać. Pomaga to polepszyć przepływ krwi i utrzymywać stopy ciepłe. Jeżeli nawet śnieg znajdzie się na stopach to szybko się roztopi i wyparuje.
Może to być kwestia indywidualnych upodobań, ale najbardziej pomaga mi utrzymywanie w cieple wszystkich pozostałych części mojego ciała. Nie jestem ekspertem od pogody, ale z doświadczenia wiem, że jeżeli zadbamy o to, żeby nasze nogi, tułów, głowa i ręce były ciepłe, to łatwiej będzie nam utrzymać stopy w odpowiedniej temperaturze (tak długo, jak będziemy w ruchu). Oczywiście można na chwilę odsapnąć, ale uważajcie, żeby nie złapać wilka. Poza tym, jestem wielkim fanem noszenia w zimie WEŁNY jako pierwszej warstwy. Wełna świetnie reguluje temperaturę mojego ciała”.
Zrobiłem dzisiaj (18.01.2013) w sandałach 16 km przy temperaturze -5*C. Na ścieżkach leżało sporo śniegu, a kiedy wybiegałem na mniej osłonięty teren, zderzałem się ze ścianą lodowatego wiatru. Mogę tylko potwierdzić słowa Nicholasa, że tak długo, jak jesteśmy w ruchu, nasze stopy pozostaną ciepłe. Jeszcze co prawda nie dorosłem do biegania bez skarpetek (chociaż mam w tej kwestii podobne obserwacje), ale z pewnością wkrótce tego spróbuję. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia na biegowych ścieżkach.