Kiedy ktoś ma sporo wolnego czasu – chociażby w trakcie górskiego ultramaratonu –przychodzą mu do głowy głupie pomysły. Zaczyna na przykład zadawać sobie pytania natury egzystencjalnej: „co ja tutaj właściwie robię?” albo „ciekawe, po ilu dniach domyję stopy?”, a czasami „ile tak naprawdę warte jest to moje bieganie?”…
To ostatnie zadawałem sobie dość często w ostatnich tygodniach. Najprostsza odpowiedź ma charakter czysto ekonomiczny: dzielimy kwotę wpisowego przez dystans i otrzymujemy określoną liczbę. Można również uciekać od konkretnej wyceny, argumentując, że czasami jedna chwila zachwytu nad widokiem z wysoko położonej przełęczy wynagradza wszelkie poniesione trudy i koszty. Jako, że zbliża się termin największego dorocznego święta biegów górskich w Europie – festiwal UTMB – nie mogłem jednak uciec od myśli o tym, czego rok wcześniej dokonał mój przyjaciel, Krzysztof.
Przez prawie półtorej doby zmagał się ze 170-kilometrową pętlą dookoła masywu Mont Blanc – kultową trasą Ultra Trail du Mont Blanc – pokonując po drodze 10 000 metrów podejść, nie tylko po to, żeby spełnić jedno ze swoich marzeń, ale by zdobyć dla ośrodka dla niepełnosprawnych z podpoznańskich Owińsk 20 000 złotych na pomoc ich podopiecznym. Gdyby nawet Krzychu wygrał cały ten bieg – najbardziej prestiżowe zawody ultra na świecie – nie zaimponowałby mi tak bardzo, jak uczynił to ofiarując swój wysiłek potrzebującym.
Ja nie jestem zawodowym biegaczem. Pasję dla biegania odkryłem będąc już dorosłym człowiekiem i trwam w niej od kilku lat, ponieważ pomaga mi ona nie tylko zachować zdrowie i formę, pozwala uciec od stresów codzienności, ale także zmienia mnie od środka. Nadal zajmuję miejsca w środku lub z tyłu stawki, ale mimo tego czuję, że jestem coraz lepszym… człowiekiem, nie tylko biegaczem.
W tym roku nie miałem początkowo w planach wyjazdu do Chamonix, ale kiedy pojawiła się szansa startu w CCC (siostrzany bieg UTMB o długości 101 kilometrów i ponad 6000 metrów przewyższenia), zapragnąłem nadać mu dodatkowy sens.
Dobro powraca – mały Piotruś Pan
Niestety – tak, niestety! – na kilka tygodni przed biegiem pojawiła się ku temu okazja: moja koleżanka urodziła chorego synka. Piotruś przyszedł na świat z zaburzeniami układu krzepnięcia, a w jednej z jego żył uformował się duży, niebezpieczny skrzep. Lewego oczka nie da się już uratować… A to wcale nie wszystkie z jego problemów zdrowotnych. Rodzice chłopca, Agnieszka i Mateusz walczą o życie i zdrowie synka, poświęcając cały swój czas, wszystkie siły i… pieniądze. Rzeczywistość jest bowiem brutalna i wiele z koniecznych badań czy zabiegów słono kosztuje. Każda pomoc jest na wagę złota.
Każda, czyli moja także – znalazłem cel swojego biegu – ale Twoja również! Właśnie o to chciałbym Cię poprosić, żebyśmy razem pobiegli dla Piotrusia. Możesz wycenić, ile wart jest każdy z setki moich kilometrów w Alpach i dokonać odpowiedniej wpłaty na konto pomocy maluszkowi. Z wdzięczności za Twoje zaangażowanie chciałbym Cię zaprosić do zabawy z atrakcyjnymi nagrodami: wystarczy, że na facebookowej stronie akcji wytypujesz mój rezultat w CCC, a zyskasz szansę wygrania cennych biegowych nagród.
Wszystkie informacje na temat zdrowia Piotrusia, aktualności związane z walką o jego zdrowie oraz formalności dotyczące możliwości udzielenia mu wsparcia znajdują się na stronie zbiórki pod adresem leczenie Piotrusia. Natomiast zabawę z typowaniem można znaleźć na facebooku tutaj.
Stawka większa niż życie
Za kilka dni ruszam z uroczego miasteczka Courmayeur, położonego u podnóża majestatycznego „Blanca”. Na pierwszym, włoskim odcinku trasy czeka mnie bieg pomiędzy słynnymi schroniskami Bertone i Bonatti. Potem będę musiał wspiąć się na Grand Col Ferret, gdzie trudy podejścia zapierają dech w piersiach równie mocno, co niesamowite widoki dookoła. Następnie długi zbieg już po szwajcarskiej stronie zaprowadzi mnie do miasteczka Champex-Lac, po opuszczeniu którego czekają mnie trzy góry, jedna po drugiej, zanim wreszcie dotrę do Chamonix – francuskiej mekki sportów górskich, gdzie znajduje się baza festiwalu. Najlepsi pokonują tę trasę w około 11-12 godzin, a średni czas ukończenia wynosi 21 godzin – za punkt odniesienia moich zmagań przyjmę raczej tę drugą wartość. Trudno opowiedzieć, jak piękna, a jednocześnie wymagająca jest ta trasa. Jak mam wytłumaczyć, że woda zaczerpnięta ze strumyka po drodze smakuje wybornie? Przecież woda nie ma smaku, prawda? A jednak – jeśli spróbujecie sami, przekonacie się, że nie zmyślam. To magia Alp, to urok Mont Blanc.
Zachęcam Wam, żebyście sami spróbowali jednego z biegów w ramach festiwalu. Równie gorąco namawiam Was do wzięcia udziału w akcji pomocy Piotrusiowi – razem możemy zdziałać wiele dobra. To od Was zależy, ile wart będzie każdy z tych kilometrów, ale już teraz jestem pewien, że piątkowy bieg będzie miał szczególną, niepowtarzalną wartość.