Ostatni wyczyn Grzegorza Leszka czy trwająca właśnie przeprawa Scotta Jurka pokazały rosnący potencjał nowej formy biegów, która w naszym języku nadal nie doczekała się satysfakcjonującej nazwy. Chodzi o „Fastest Known Time”, czyli najszybszy znany przypadek przebycia danego odcinka, najczęściej w górach. W przypadku Leszka było to zdobycie Korony Gór Polski, Jurek z kolei podjął wyzwanie Appalachian Trail Speed Record – czyli pobicia rekordu przebiegnięcia 2160 mil w Apallachach. Niewyobrażalne z punktu widzenia przeciętnego biegacza wyczyny nie przyniosą im równie wielkich gór złota, ale to na szczęście nie powstrzymuje kolejnych śmiałków przed podobnymi próbami.
Alpiniści jako pierwsi zaczęli interesować się czasem zdobycia danych wierzchołków. Powodów zapewne było kilka: liczba niezdobytych gór na świecie stale maleje, więc trzeba szukać kolejnych wyzwań, a jednym z nich może być walka z czasem; z drugiej strony, mogło to mieć także znaczenie jako wskazówka – dać kolejnym góralom obraz tego, jak dużo czasu może im zająć wykonanie zadania. Wraz z rozwojem naszej dyscypliny, czasomierz pojawił się w górach równie naturalnie jak na zwykłych ścieżkach biegowych. Zawody opierają się w końcu na czasie, który upływa od startu do osiągnięcia mety, a analiza treningów bierze czas jako jedną z głównych zmiennych. Biegi górskie od zawsze wiązały się jednak z nieco luźniejszymi niż na nizinach zasadami, dzięki czemu ich ewolucja stale postępowała.
Zderzenie dwóch światów – alpinizmu i biegów ultra – wykiełkowało ostatecznie śmiałkami, którzy przetarli mniej lub bardziej znane ścieżki z niespotykaną dotąd prędkością. Byli wśród nich tacy, którzy kończyli swój bieg w ciągu kilku godzin, jak Kilian Jornet, który wbiegł i zbiegł z Grand Teton w 2 godziny i 54 minuty czy Rob Krar, który przebiegł Wielki Kanion w dwie strony w ciagu 6 godzin i 21 minut, ale i biegacze napierający przez wiele długich dni. Jennifer Pharr-David, której rekord próbuje pobić Scott Jurek, pokonanie Apallachów zajęło 46 dni. Powstała już nawet niezbyt wyszukana strona internetowa, która kataloguje wyczyny Fastest Know Time w skali świata (http://fastestknowntime.proboards.com/).
FKT to pewne ekstremum. Na większości biegów ultra mamy dobrze oznaczoną trasę, mniej lub więcej punktów z wodą czy żywnością, przepaki i informacje od organizatora o ewentualnych trudnościach. W przypadku Fastest Know Time cała odpowiedzialność za zorganizowanie wyprawy spada na nasze barki. Musimy się zorientować, gdzie ewentualnie będzie można zjeść lub się przespać, jak najdokładniej poznać trasę i mieć ze sobą porządną mapę, a wszystkie potrzebne przedmioty nosić stale przy sobie. W wielu przypadkach zawodnicy podejmujący podobne wyzwanie korzystają z pomocy znajomych, którzy na ustalonych odcinkach służą im pomocą, to jednak nie zawsze jest możliwe.
Z tą formułą wiążą się jednak i inne problemy. Rosnąca popularność i ilość takich wyczynów sprawiła, że część z nich została uznana za podejrzane – bywało na przykład, że zupełnie nieznany biegacz osiągał niespotykanie dobry czas na danym szlaku i nie miał wielu dowodów na to, że rzeczywiście w całości i uczciwie go pokonał. Nowe technologie – komórki nagrywające filmy i robiące zdjęcia i zegarki z systemami GPS – znacząco podnoszą jednak wiarygodność kolejnych prób. Wzorem w tym kontekście wydaje się rekordowy bieg Jurka, który każdego dnia można śledzić za pośrednictwem jego profilu na Twitterze (@ScottJurek).
Kolejną kontrowersją może stać się ranga wyczynów. Wydaje mi się ważnym, by trasy których najszybsze przebiegi będziemy w przyszłości śledzić, były rzeczywiście z jakiegoś powodu znaczące. W przypadku naszego kraju mogłyby to być, jak dotąd, główne szlaki danych pasm górskich albo szlaki na wysokie szczyty. FKT straci na uroku, gdy tym mianem zacznę określać mój biegowy rekord na osiedlowej pętli. Oczywiście przesadzam, ale z mojego punktu widzenia byłoby doskonale, gdyby te rekordy utrzymały swoją „mityczność”.
Problematyczne pozostaje także ustalenie przebiegów niektórych z wyczynów. W przypadku Korony Gór Polski każdy ze śmiałków mógłby przecież korzystać z innych szlaków. Tego jednak nie unikniemy, jeżeli chcemy nadal rozwijać tę formę biegów. Wydaje mi się ważniejsze, by kolejni biegacze podejmowali podobne wyzwania. Biurokracja nie musi wszędzie ładować się z brudnymi buciorami.
Ostatecznie pozostaje nam dokumentować dotychczasowe rekordy i popularyzować podobne wyczyny na rodzimym gruncie. Dla najwytrwalczych może to być świetna okazja, by wyjść poza dotychczasowe środowisko i zyskać cenne doświadczenie, a może i kilka minut sławy, dla całej reszty będzie to wspaniała motywacja i baza do porównań swoich czasów. Na wspomnianej stronie nadal nie ma ani jednego z polskich wyczynów, zatem wciąż mamy wiele do zrobienia!