Już raz pisałam, jak podczas rozwijania się pasji, zwijają się znajomości. Kurczą się, jak bluzka w praniu. Samoistnie, bez specjalnych zabiegów czy starań. Naturalna selekcja. Niektórzy pomyślą, że od tego biegania w głowie nam się przewróciło. Że od ciągłych podskoków i przeskoków ten orzeszek w głowie obtłukł się jak jabłko, które już jest mało atrakcyjne.
Ten orzeszek może i tłucze się po głowie, ale dzięki tym wstrząsom doznał olśnienia. Nie tylko podczas biegania. Nie będę tu wywyższać tej dziedziny sportu, bo nie tylko my tłuczemy orzechem po czaszce. Całe grono szanownych sportowców zna ten problem. Chociaż… czy faktycznie jest to problem? Dla innych owszem, ale nie dla nas 🙂
Otóż ów orzeszek, jak już go tak nastukamy, zostaje pobudzony do lepszego myślenia i funkcjonowania.
Zaczadziliśmy go oparami z endorfin, dzięki którym wyluzowani uśmiechamy się do wszystkiego wokół. Totalny odlot, jak na haju.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż endorfiny są hormonami wytwarzanymi przez nasz organizm w różnych, nieraz bardzo ekstremalnych sytuacjach, jako mechanizm obronny. Działają znieczulająco, a naukowcy porównują ich działanie do morfiny. Stąd często możemy usłyszeć określenie, że endorfiny to nasza „wewnętrzna morfina”. Jako grupa hormonów peptydowych, korzystnie wpływają nie tylko na stopień odczuwania bólu. Regulują także czynność hormonalną, oddechową ustroju, jego temperaturę, odporność i nastrój. Te „molekuły emocji” uderzają nam do głowy. Serio! Główny teren ich działania to receptory opioidowe obszarów mózgu – siedlisko uczuć i ośrodki odczuwania przyjemności. Dzięki takim reakcjom właśnie czujemy się szczęśliwi i nie zawracamy sobie głowy zbędnymi problemami.
I właśnie taki stan pozwala nam nie reagować na wspomniane wcześniej kurczenie się znajomości. Mowa o tych, którzy próbują nam ten stan bezczelnie zatruć. I nie chodzi mi o zwyczajne marudzenie typu „Znowu nie idziesz z nami na imprezę” lub „Stary, daj spokój, chodź na piwo” – tego typu teksty to pikuś 🙂
Czas przejść na wyższy level!
Pewnie się teraz zastanawiasz, co mam na myśli. Część z Was już pewnie wie o czym mowa 🙂 ale rozjaśnię temat.
Level nr 2: zawiść, zazdrość, kompleksy i chęć podniesienia własnego ego kosztem drugiej osoby.
Generalnie mało konstruktywna krytyka nie powinna nas ruszać. Ta bardziej irracjonalna może ewentualnie wywołać jakiś lekki uśmiech. Choć to i tak za dużo powiedziane. Delikatne uniesienie prawego kącika ust… w zupełności wystarczy. Na więcej nie ma sensu się wysilać 🙂
Pytanie tylko, skąd w ludziach tyle jadu i zawiści?
Odpowiedź jest prosta 🙂 nie wciągają endorfin, trują się od środka chcąc przy tym zatruć życie innym. Bo skoro im coś nie wychodzi, to dlaczego miałoby wychodzić innym?
To tak, jak z kobietami… wiem, że jestem jedną z nich, ale nie mam zamiaru ich bronić. Przynajmniej w tym przypadku. No bo jak wytłumaczyć chorą zazdrość?
„Nie lubię jej, bo jest ładniejsza, ma większy biust albo potrafi schować słonia w karafce”. A jak jeszcze nie daj Boże powodzi się jej w życiu, tak ogólnie… oj! To wtedy ta pierwsza poruszy niebo i ziemię, by tej drugiej się nie udało…
Na szczęście, my biegacze, jesteśmy tak zaczadzeni endorfinami, że nie obchodzi nas, co kto myśli, co kto zrobił i z kim, a dlaczego, a po co?! Nie interesuje nas też, dlaczego nas nie lubisz, bo to nie jest nasz problem 😉
W życiu mamy sprawiać przyjemność sobie, a nie innym.
I jak tak sobie wyprzedzamy myśli i wybiegamy nimi do przodu… nawet bardzo do przodu, to zdecydowanie nie widzimy się jako mohery wiszące w oknie, tzw. osiedlowy monitoring, który obserwuje, co kto zrobił, o której i z kim, a dlaczego w tą stronę skręcił, a nie poszedł prosto…
Wisieć… to nam będzie dalej wszystko i powiewać. Ewentualnie – o ile zdrowie pozwoli – wisieć będziemy wciąż – na listach startowych imprez biegowych.
Bieganie (i nie tylko ten sport) może bardzo przewartościować nasze życie. Powodując, że inaczej zaczniemy odbierać świat i codzienne sytuacje. Dostrzeżemy ludzi, którzy nam wiele dają, ale i takich, którzy nas zatruwają bądź nie wnoszą nic wartościowego do naszego życia. O ile Ci ostatni są nieszkodliwi, to ci trujący – do odsunięcia – nie warto o nich zabiegać.
I zacytuję teraz koleżankę, która pięknie to ujęła:
„Nie jestem zupą pomidorową, żeby każdy musiał mnie lubić. Z makaronem czy z ryżem? Nie będę się dopasowywać do gustów ludzi” – jak coś im nie pasuje, niech chodzą głodni 😉