14. PKO Poznań Półmaraton, który odbywał się w pierwszy weekend kwietnia przeszedł do historii. Przez ulice Poznania przebiegło ponad 6.000 biegaczek i biegaczy. Wśród tej rzeszy ludzi byliśmy i my, przedstawiciele TreningBiegacza.pl i dziś zdajemy relację z tego biegu.
Nie lubię zbytnio narzekać, bo to podobno coś uszkadza w mózgu, zatem nie robię tego za często. Ale w tej kwestii organizatorzy po prostu się nie spisali. Wszystko im wyszło idealnie, ale pogody to nie załatwili. 5 stopni na plusie, umiarkowanie silny wiatr, który po półmetku dawał popalić, aż oczy łzawiły. To taka jedyna łyżeczka dziegciu w tej całej beczce miodu, którą nam zaserwowali.
Oczywiście z tą pogodą to taki żart, bo to jedyny mankament, na który można było narzekać tego dnia, ale ten nie miał nic wspólnego z organizatorami, bo ci w tych miejscach, gdzie mają na dany element jakiś wpływ, robią to na 100%, w taki sposób, aby dogodzić biegaczom.
Trasa
Zacznę od trasy. Nie biegłem w Polsce po bardziej sprzyjającej życiówkom trasie, niż ta w Poznaniu. Idealne pofałdowanie pozwalające zachować odrobinę zmienności pracy przedniej i tylnej grupy mięśni ud. Kilka długich łagodnych zbiegów – w tym ten od samego startu, pozwalających rozwinąć odrobinę większe prędkości i zyskanie cennych sekund już na samym początku biegu. Po długie, płaskie odcinki bez większej ilości zakrętów, które nie zakłócały wyrobionego rytmu i tempa biegu. Nie licząc tego podbiegu na 20 kilometrze, który zapewne będzie się co poniektórym śnić, nie odnotowałem w pamięci jakiś dłuższych odcinków, gdzie musiałbym się zmagać ze spadającym tempem spowodowanym podbiegiem. Tak więc trasa absolutnie na życiówki.
Organizacja
Do tego worka wsadzę ciut więcej. Bo tu jest co chwalić:
- odbiór pakietów i zero kolejek – wszystko to w przestronnej hali, bez ryzyka, że ktoś na ciebie nachucha lub nakicha,
- wodopoje i punkty odżywcze – biegłem w bardzo licznej grupie i nikt nie miał problemu z wzięciem kubka, czy też banana – punkty były tak długie i obsługiwane przez tak dużą liczbę wolontariuszy, że bez spadku tempa biegu można było wypić, wodę, za chwilę izotonik i na koniec jeszcze coś przegryźć,
- meta – 4 tony owoców, dziesiątki uśmiechniętych, bardzo dobrze poinformowanych wolontariuszy (to zresztą widoczne było na każdym kroku i przy każdej potrzebie),
- pakiet – dodatki, koszulka, medal – jak zwykle niepowtarzalne i w bardzo dobrej jakości,
- depozyt – przy takiej pogodzie, jaką mieliśmy w niedzielę, kwestia depozytu odgrywa olbrzymią rolę – w tym przypadku lokalizacja depozytu – tuż obok startu i mety oraz to jak na tym punkcie pracowali wolontariusze pokazują jak do biegania podchodzi MOSiR – zanim doszedłem do stolika po odbiór depozytu, młody człowiek już na mnie czekał z moim workiem,
- kibice – prawdziwy legalny doping na całej długości trasy – kapele, didżeje, setki ludzi wzdłuż ulic – prawdziwe święto biegania w mieście,
- szerokość trasy – o trasie już wspominałem, a właściwie o jej profilu, ale warto dodać, iż pomimo 6.000 startujących, trasa nie ma wąskich gardeł – bo odbywa się całą szerokością ulicy – przynajmniej te początkowe fragmenty, gdzie najłatwiej jest o kolizje.
Pierwszy na mecie wśród panów zameldował się zawodnik z Etiopii – Sikiyas Abate z czasem 01:00:49, natomiast wśród pań zwyciężyła Marcyline Chelangat z Ugandy z czasem 01:09:24. Czasy zapewne byłyby odrobinę lepsze, gdybyśmy na termometrach złapali z 5-7 oczek wyżej, ale i tak nie ma co narzekać. Już sobie obiecałem, że wracam tu za rok!