fbpx
Strefa kobiet

Samotność matki w konfrontacji z maratonem

Moja fascynacja bieganiem sięga jeszcze wczesnej młodości. Nie umiem teraz wskazać jej źródeł, niemniej jednak słowo „maraton” wzbudzało we mnie szacunek.
samotnosc

Moja fascynacja bieganiem sięga jeszcze wczesnej młodości. Nie umiem teraz wskazać jej źródeł, niemniej jednak słowo „maraton” wzbudzało we mnie szacunek, respekt i było jednocześnie synonimem czegoś całkowicie nieosiągalnego. Chciałam i wielokrotnie próbowałam trenować regularnie, ale każdy, kto zaczynał, to wie, jak trudne są początki.

Na incydenty sięgające jeszcze lat dziewięćdziesiątych (kiedy zresztą biegacz na ulicy wzbudzał powszechną sensację i niewybredne komentarze) spuśćmy może zasłonę milczenia. Moja przygoda z bieganiem zaczęła się tak na poważnie w roku 2011.

Rok 2011 był dla mnie przełomowy pod każdym względem. Nie wchodząc w szczegóły, moje życie wywróciło się do góry nogami. Przeprowadziłam się z powrotem do Warszawy, zamieszkałam sama z 2,5-rocznym synem, zmieniłam pracę na lepiej płatną, ale i bardziej wymagającą i generalnie zaczęłam sobie układać życie od nowa. Nie było łatwo. Nawał obowiązków wszelkiego pochodzenia przytłaczał mnie, rodził frustrację, która szukała ujścia. Któregoś wieczoru, kiedy dziecko już spało, a mnie aż nosiło, wyciągnęłam buty do biegania i wyszłam na 20 minut. I tak się zaczęło. Wychodziłam co drugi wieczór, dystanse robiłam coraz dłuższe. Kiedy pierwszy raz przekroczyłam 40 minut treningu, zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Ale nie potrafiłam już zrezygnować.

Zima była lekka, przerwę zrobiłam tylko na jakieś dwa miesiące. Kiedy śniegi stopniały, wznowiłam treningi. Zaczęłam czytać strony internetowe poświęcone bieganiu, mierzyć trasę. Wcześniej biegałam tylko dla siebie, ale zaczęło mnie interesować, jakie właściwie mam wyniki. Okazało się, że są wcale niezłe. Zakiełkowała we mnie myśl, że może by tak wziąć udział w jakiejś zorganizowanej imprezie?

Kiedy w marcu 2012 pierwszy raz pokonałam psychiczną barierę godziny, nie posiadałam się ze szczęścia. Czułam, że to jest już coś, że może mogę z tym „wyjść do ludzi”. Chciałam więcej, ale na drodze stanęło… życie.

Jak wcześnie wspomniałam, jestem samotną matką. Pracuję na pełen etat, w systemie zmianowym, do tego dochodzą dyżury i nadgodziny. Stanowisko mam odpowiedzialne, więc zazwyczaj wychodzę „wyżęta”. A w domu… co ja będę tłumaczyć, można sobie wyobrazić, jak to jest ogarniać wszystko w pojedynkę. Biegać wychodziłam zazwyczaj po 22, jak syn już dobrze zasnął. Za każdym razem bałam się, czy się nie obudzi. I czy wrócę cała i zdrowa. Ale – jak wspomniałam – nie było wyjścia. Nie miałam innego sposobu. Nie miałam też możliwości, by biegać w dzień, w weekend czy w o jakiejś porze, kiedy robią to „normalni ludzie”. Pora stwarzała też barierę: nie pozwalała na treningi dłuższe niż godzinne. Rano przecież trzeba było wstać i w kierat od nowa. Nieraz padałam na twarz, zastanawiałam się, po co to wszystko. Moje życie i bez biegania miało mordercze tempo. Znajomi zastanawiali się, jakim cudem znajduję czas na treningi. A ja potrzebowałam tego jako odskoczni od nawału problemów, do rozładowania stresu. Brałam z tego siłę na kolejny dzień zmagań z rzeczywistością. Paradoksalnie – bez biegania nie poradziłabym sobie z codziennością.

Okazało się, że znajomy z pracy jest aktywnym biegaczem, że ma za sobą kilka maratonów. Opowiadał mi, jak przygotowywał się do pierwszego, jakie stopnie wtajemniczenia po drodze przechodził. Zaczął mnie zachęcać do treningów pod maraton. Pukałam się w czoło. Ja? Przecież i tak nie dam rady! Nie dość że zaharowana mamuśka, to jeszcze palę (tak, tak…) no i nie mam kiedy. Co prawda śmiałam się czasami, że maraton przesunął się u mnie ze sfery „marzeń” do sfery „bardzo dalekich planów”, niemniej jednak nadal sądziłam, że jest poza moim zasięgiem.

Przyszło lato. Syn wyjechał na trochę do rodziny, a ja mogłam wreszcie pobiegać w dzień. Zainwestowałam w dobre buty i ubrania, i nawet dorobiłam się telefonu ze stosowną aplikacją, która wreszcie pozwoliła mi na kontrolę swoich wyników. Przełomowym momentem był wspólny trening ze wspomnianym wyżej znajomym. Okazało się, że mogę więcej niż myślałam. Że godzina nie jest kresem moich możliwości. Że może warto odważyć się pójść dalej… Zbiegło się to w czasie z zamieszczeniem planów treningowych w [training-plan-link alias=”w-80-dni-do-maratonu-3h-4-i-5-treningow-w-tygodniu”]80 dni do maratonu[/training-plan-link]. Prześledziłam, przeanalizowałam i wnioski zaskoczyły mnie. Brakuje mi kilku długich wybiegań. Reszta jest jak trzeba. Stanęłam przed kalendarzem i… zaczęło się. Podjęłam decyzję, którą bałam się podzielić z kimkolwiek. Postanowiłam udowodnić sobie, na co mnie stać. Kim naprawdę jestem.

Ustawiłam sobie plan treningów. Ubłagałam opiekunkę, rodzeństwo i paru znajomych, żeby zajęli się kilka razy uroczym trzylatkiem. Wyczarowywałam wolny czas, przestawiałam zmiany w pracy, byleby tylko znaleźć czas na trening. Wiadomo jak jest – trzydzieści kilometrów to jest kawałek i w pół godziny się tego nie zrobi. Zawzięłam się. Cel był. I ogromny lęk, że nie dam rady. Co będzie, jeśli się nie uda. Porażka byłaby dla mnie nie do przełknięcia. Ten maraton miał dla mnie więcej wymiarów niż 42 km długości. Pod koniec sierpnia uznałam, że mogę podjąć się wyzwania. Wpisałam się na listę startową 34. Maratonu Warszawskiego. Klamka zapadła.

Cały wrzesień żyłam jak w transie. Praca, treningi, dziecko, gary, treningi, dyżury, dziecko, treningi i tak w kółko. Nie udało mi się rzucić palenia, bo stres był zbyt silny. W końcu nadszedł 30. września 2012. Dzień, który był dla mnie sprawdzianem życia. Kiedy samej sobie miałam udowodnić, że potrafię przekroczyć własne granice. Że jeśli to zrobię, to nie będzie już dla mnie rzeczy niemożliwych. To było wyzwanie większe niż matura czy egzamin z biochemii. Pierwszy raz w życiu o sukcesie miał zadecydować mój organizm, jako całość.

Nie zastanawiałam się nad oczekiwanym wynikiem. Chciałam przebiec całość. Przebiec, nie przemaszerować. Gdyby udało się poniżej 4:30, byłoby cudownie.

Wystartowaliśmy razem z wspomnianym wyżej znajomym, w grupie 4:15. Pogoda była cudowna, atmosfera wspaniała. Pamiętam, jak mijałam kolejne kilometry i z każdym nabierałam nadziei. Muszę dać radę.

Tzw. „ściany” nie pamiętam. Chyba jej nie było. Z niedowierzaniem patrzyłam na chorągiewki „36”, „39”… ja tu jestem? „41” ja chyba śnię! Przyspieszyłam. Ostatni kilometr przebiegłam jak na skrzydłach. Stadion, trybuny, meta. Koniec? Już? Ja tu jestem naprawdę? Udało się?

Nie popłakałam się, nie rzuciłam na ziemię, nie tańczyłam ze szczęścia. Zdemontowałam chipa i wróciłam do domu. Po prostu. Jak potem żartowałyśmy z koleżankami „Maraton maratonem, ale obiad sam się nie zrobi”. Musiałam jeszcze odebrać synka, a następnego dnia do pracy.

Ktoś pyta o czas? 4:13:29 Jak na debiut – może być.

Następnym razem postaram się zejść poniżej czterech.

Czy mój wpis Ci w jakiś sposób pomógł?

Kliknij gwiazdkę, aby ocenić artykuł!

Średnia ocena 0 / 5. Liczba głosów: 0

Jak dotąd brak głosów! Bądź pierwszą osobą, która oceni ten artykuł.

Total
0
Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzedni wpis
Jak może oszukać cię producent odżywek, czyli między marketingiem, a prawdą
Następny wpis
Co jeść przed i po bieganiu?
Opinie

Dołącz do takich jak Ty!

Dołącz do ludzi takich jak Ty, którzy już nam zaufali i zostali biegaczami!

  • Podczas 10 tygodni udało mi się poprawić bazę tlenową z 32 do 35, znaleźć swoją odskocznię od trudności życia codziennego bez szwanku dla zdrowia  i jestem przekonana, że nie zrobiłabym tego bez programu Od zera do runnera przy nieocenionym wsparciu naszej grupy na Discordzie.
    Urszula - od zera do runnera

    Urszula

    Suwałki
  • Już miałem rzucić bieganie. Chciałem dać sobie z nim spokój, ale trafiłem do Was. Powiedziałem sobie spróbuję jeszcze raz od zera i okazało się, że to strzał  w dziesiątkę. Po marszach  bóle minęły, a co najważniejsze czuję w tych miejscach  włożoną pracę na treningach.
    IMG 20241026 230234 scaled e1730212654169

    Edward

    Ryczywół (wielkopolskie)
  • Program bardzo mi się podoba. Zachęciło mnie to że trwa 52 tygodnie (przerobiłam już kilka programów typu “przebiegnij 5 km w 5 tygodni” i zawsze na początkowych etapach się wypalałam – po prostu to była zbyt intensywna aktywność niedostosowana do moich możliwości). A w tym przypadku to rozłożenie intensywności wydaje mi się kluczowe.
    Marta OZDR

    Marta

    Warszawa
plany treningowe

Masz pytania? Mamy odpowiedzi.

Poniżej znajdziesz odpowiedzi na najczęściej pojawiające się pytania dotyczące biegania.

Ile biega amator?

Wyjdźmy od tego, aby ustalić, kto to jest amator.

Amator to każda biegająca osoba, która nie żyje z biegania. A więc i ta, która dopiero zaczyna, jak i ta, która biega 2:30 maraton. Różne również będą treningi tych osób. Ten, który zaczyna biegać, będzie 10-15 kilometrów tygodniowo, a bardzo zaawansowany biegacz może przekraczać i 150 na tydzień.

Ile powinno się biegać na początku?

W pierwszych tygodniach staraj się nie biegać więcej niż od około 8 do 15 kilometrów tygodniowo z podziałem na 3 lub 4 jednostki treningowe. Z czasem, gdy poczujesz się silniejszy i sprawniejszy stopniowo wydłużaj kilometraż.

Jak oddychać w czasie biegu?

Polecam Ci książkę Tlenowa przewaga, gdzie jest bardzo dobrze udokumentowane, dlaczego powinno oddychać się nosem w trakcie biegania, spania i dowolnej innej aktywności fizycznej.

Więcej przeczytasz także w naszym artykule “Jak oddychać podczas biegania?

Jak przebiec swoje pierwsze 5 km?

Gorąco Cię zachęcam do wybrania planu treningowego dla początkujących i trenowania zgodnie z jego wytycznymi. Może sprawdzić się plan https://treningbiegacza.pl/artykul/plany-treningowe-na-5km-z-dodatkowa-aktywnoscia-i-silownia

    Ile powinno się biegać na początku?

    Zakładam, że jeszcze nie biegasz i dopiero chcesz zacząć. Gorąco polecam Ci zapisanie się do naszego newslettera, aby otrzymać roczny plan treningowy dla początkujących.

    Link do zapisu.

    Jak zacząć biegać od zera?

    Na początku oceń swój stan. Podejdź do tego bardzo świadomie i odpowiedzialnie, aby nie zrobić sobie krzywdy. Kiedy ostatnio podejmowałeś ostatnią aktywność fizyczną, ile ważych i ile masz wzrostu. Czy Twoje BMI jest w normie, czy raczej mocno odbiega od normy.

    Gdy będziesz w stanie określić swój stan, łatwiej Ci przyjdzie wybór odpowiedniego planu treningowego. W zależności od swojej obecnej formy wybierz taki, który będzie delikatnym wyzwaniem, ale nie będzie sprawiać, że po każdym treningu będziesz wracać do domu półprzytomny. Link do planów treningowych.

    Jak zacząć biegać, gdy się nie ma kondycji?

    Powoli i bez pośpiechu. Kondycja przyjdzie sama, pod warunkiem, że nie będziesz przeciążać swojego organizmu, który ma swoje limity.

    Zacznij od marszobiegu. Minutę idź, minutę biegnij. Powtórz to 7-10 razy na jednym treningu i wykonaj taki trening 3 razy w tygodniu przez najbliższe 5 tygodni. Bardzo szybko dostrzeżesz pozytywne objawy poprawy kondycji.

    Jakie tempo biegu dla początkujących?

    Adekwatne do Twojej obecnej kondycji. Jeśli nie jesteś w stanie biec bez przystanku i zaczerpnięcia tchu przez minutę, to bez sensu jest gnanie na łeb na szyję. Obierz takie tempo, aby swobodnie przy tym móc rozmawiać. Nazywa się to tzw. tempem konwersacyjnym. Jesteś w stanie biec i coś tam przy okazji mówić. Jeśli od razu brakuje Ci tchu w płucach, zwalniasz.

    Na początku nawet nie przejmuj się jednostkami typu 5 min/km, czy 25 sekund na 100 metrów. Na to przyjdzie czas.

    Masz pytania?

    Napisz do nas

      Czy mój wpis Ci w jakiś sposób pomógł?

      Kliknij gwiazdkę, aby ocenić artykuł!

      Średnia ocena 0 / 5. Liczba głosów: 0

      Jak dotąd brak głosów! Bądź pierwszą osobą, która oceni ten artykuł.

      Rozpocznij przemianę od Zera do Runnera w drodze po zdrowe życie.
      Dołączam do programu