W Polsce mamy taką mentalność, że interesujemy się sportem, który aktualnie jest na topie. Generalnie nie ma w tym nic złego. Zwyczajnie cieszymy się ze zwycięstw naszych sportowców i kibicujemy im z całego serca. Są dla nas dumą i chcemy ich wspierać. Nie zapominajmy jednak o innych dyscyplinach, które choć lekko pomijane, wciąż są godne uwagi. Z racji, że większość z was to jednak biegacze, przypomnę wam dziś sport, który z bieganiem ma coś wspólnego. Jeszcze więcej wspólnego ma Kasia, z którą miałam przyjemność przeprowadzić rozmowę.
Katarzyna Burghardt – reprezentantka Polski w chodzie sportowym, wywodząca się z klubu RLTL ZTE RADOM. W Kadrze Narodowej trenuje od 10 lat pod okiem trenera Tomasza Lipca. Przez ten czas na jej koncie nazbierało się wiele osiągnięć. Chociażby udział w Pucharach Europy, Pucharach Świata, Mistrzostwach Świata w Moskwie oraz w zawodach międzynarodowych. Chyba każdy zdaje sobie sprawę, ile wysiłku, poświęceń i wyrzeczeń kosztują przygotowania, by wziąć udział w takich zawodach. To już nie jest zwykła rekreacja. To sport zawodowy.
Kasia jest 12-krotną Mistrzynią Polski na dystansie 3km, 5km, 10km i 20km oraz 23-krotną medalistką Mistrzostw Polski.
Na Igrzyska Olimpijskie w Pekinie w 2008 roku nie udało się Kasi dostać. To jednak jej nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie. Nabrała jeszcze więcej sił do walki, by dostać się na kolejne Igrzyska Olimpijskie w Londynie (2012). Tu pojawił się zawód, ponieważ, mimo spełnienia wszelkich wymaganych warunków, PZLA nie wysłało jej na Igrzyska. Kolejny cios, który tylko umocnił Kasię w działaniach. Rok później wzięła udział w Międzynarodowym Mitingu w Lugano (Szwajcaria), gdzie ustanowiła Rekord Polski w chodzie na dystansie 20km. Jej kolejny cel to reprezentowanie polskich barw na Igrzyskach Olimpijskich w Rio De Janeiro w 2016 roku. W międzyczasie zalicza kolejne starty i zgarnia kolejne medale. Najświeższy w kolekcji to srebro zdobyte podczas Halowych Mistrzostw Polski w Sopocie na dystansie 3km.
W przerwie między treningami udało mi się zatrzymać na moment Kasię i wypytać o to, jak zaczęła się przygoda z chodziarstwem i dlaczego akurat ten, a nie inny sport wybrała.
Jako mała dziewczynka marzyłaś o karierze sportowca?
Pochodzę ze sportowej rodziny, więc aktywność nie była mi obca. Rodzice biegali, a ja biorąc z nich przykład chwytałam się różnych dystansów. Biegałam krótkie dystanse, przełaje, przez płotki, sztafety i zawsze sobie radziłam. Jak są dobre wyniki, to i jest mobilizacja. Biegałam wszędzie, gdzie się dało. To było całe moje życie i sprawiało mi to najwięcej przyjemności.
Skąd zatem pomysł, by uprawiać chód sportowy?
Tak naprawdę, po części był to przypadek i trochę… kolej rzeczy. Jak już wspomniałam, od najmłodszych lat biegałam. Dostałam się do drużyny, gdzie pod okiem trenera osiągałam mniejsze lub większe sukcesy. W pewnym momencie trener zajął się karierą na uczelni, jako profesor. Stąd brakło czasu na treningi z nami. Sytuacja ta zbiegła się z kontuzją. Skacząc przez płotek, wyskoczył mi dysk. Lekarze odradzili tego rodzaju wysiłek. Wskazany był raczej lekki sport, jakim mogło być bieganie. Dziewczyny z drużyny porozjeżdżały się, każda w swoją stronę i niestety nie było z kim trenować. Znalazłam inną drużynę, ale niestety biegania nikt tam nie trenował. Było za to chodziarstwo. Postanowiłam spróbować.
Jak wyglądały początki chodzenia? Miałaś kłopoty z opanowaniem techniki?
Technikę opanowałam szybko. Problem polegał na tym, że… nie podobało mi się to chodzenie. Pojawiałam się na treningach i zamiast chodzić, biegłam, chowałam się po krzakach, żeby nikt mnie nie widział, że tak śmiesznie chodzę. Wstydziłam się tego w jakiś sposób i nie umiałam się przełamać. Dopiero udział w zawodach przekonał mnie do tego sportu. Moje pierwsze Mistrzostwa Polski na dystansie 3 km odbyły się na hali w Spale. Zdobyłam brązowy medal i stwierdziłam, że skoro są efekty, jest medal, to może warto zostać w tym chodziarstwie. Tym bardziej, że dość łatwo mi to przyszło. Być może dlatego, że dzięki wcześniejszemu bieganiu byłam wytrenowana i nie miałam kłopotów z kondycją. Zaczęłam trenować na poważnie, co przyniosło kolejne efekty w postaci złotego medalu na Mistrzostwach Polski Juniorów na 10 km. Później były następne medale. Wskoczyłam na wysokie obroty i nie odpuszczałam. Mimo że wciąż nie była to miłość i życiowa pasja. Prawdopodobnie, gdyby nie pierwsze medale w tak krótkim czasie, pewnie bym nie wytrwała w chodzie tak długo.
Nie tęskniłaś za bieganiem?
Tęskniłam i wciąż mam je w sercu. Czasami nawet zastanawiam się, co by było, gdybym zaczęła biegać maratony. Kiedy patrzy się na biegaczki z perspektywy innego sportu, to pojawia się sentyment. Podjęłam jednak decyzję, że pozostanę przy chodzie, a biegam rekreacyjnie w wolnych momentach. Mój mąż, Kuba, jest biegaczem i nieraz towarzyszę mu podczas treningów. Na obecną chwilę musi mi to wystarczyć.
Sukces rodzi kolejny sukces. To taki motor, który nabiera prędkości. Swoją pracą i determinacją dotarłaś na wyżyny, o których marzy wielu sportowców. Miałaś możliwość startu w Igrzyskach Olimpijskich. Co czułaś, kiedy dowiedziałaś się o możliwości startu?
Na taki start pracuje się cały czas. Trzeba spełnić wiele warunków wyznaczonych przez PZLA, które wynikają właśnie z tego, jakie odnosimy sukcesy na niższych szczeblach. Pierwsza możliwość wystąpienia w Olimpiadzie w Pekinie (2008) przeszła mi niestety koło nosa. Wszystko było dobrze, do momentu, kiedy zaczęły wychodzić mi ósemki. Ból wykluczył mnie z treningów na 2 miesiące. Kolejne 4 lata treningów można powiedzieć, że były szczytem formy. Udział w kolejnych Igrzyskach był bardzo realny. Spełniłam wszystkie warunki PZLA, miałam świetne wyniki, medal na Mistrzostwach Polski w tym samym roku. W ostatniej chwili okazało się, że nie pojadę.
Nie poddałaś się. Uparcie trenowałaś dalej i osiągałaś kolejne sukcesy.
Tak. Mam wsparcie rodziny, która w takich momentach jest najlepszym motywatorem. Zawsze mogę na nich liczyć i kiedy trzeba, stają na wysokości zadania, by pomóc przetrwać cięższe chwile. Dzięki bliskim i kochanym mi osobom nie poddałam się. Choć zawód był duży, to jednak trzeba było iść dalej. Dosłownie i w przenośni. Rok później zdobyłam halowe Mistrzostwo Polski Seniorów na dystansie 3 km oraz Rekord Polski na dystansie 20 km w Szwajcarii (1:29:21).
I wciąż walczysz o udział w kolejnych Igrzyskach w Rio De Janeiro. Kolejne rozłąki, poświęcenia, litry potu i wciąż brak pewności czy się uda.
Tak wygląda sport zawodowy. Trenuję dwa razy dziennie. Jest presja, by osiągać lepsze wyniki, które zaprowadzą mnie na podium. Są wyjazdy na obozy treningowe. Często nie ma mnie w domu. Bywa, że więcej czasu spędzam wśród innych sportowców, właśnie na zgrupowaniach, niż z rodziną. Jest tęsknota, ciężka praca, nieraz łzy, cierpienie, ból, ale i jest cel, który chcę osiągnąć. Również tu bliscy i rodzina odgrywają ważną rolę. Muszą wykazać się dużą cierpliwością i zrozumieniem.
Chodziarze nie są w żaden sposób promowani, przez co ludzie zapomnieli trochę o tej dyscyplinie. Wcześniej był Robert Korzeniowski, który osiągał świetne wyniki i po nim nastała cisza.
Są dyscypliny, które są bardziej faworyzowane i są takie, które schodzą na drugi plan. Chód sportowy w Polsce niestety jest niedoceniany. Ludzie o nas nie wiedzą. Jedynie znajomi, sąsiedzi, czy mieszkańcy miejscowości, z których pochodzimy. Nie mamy szans wybić się tak mocno, jak np. biegacze. Stąd nie ma trochę tej mocy z zewnątrz od kibiców. Musimy mieć sami w sobie mnóstwo samozaparcia, by wytrwać w trudach treningowych. W innych krajach chodziarze są popularnymi sportowcami i mają ogromne wsparcie. Mają również znacznie większą ilość imprez chodziarskich. U nas te imprezy są skromne i kameralne. Dlatego też to trenowanie u nas jest bardziej dla siebie. Dla własnej satysfakcji, wyników, nagród także, bo po to się zawodowo trenuje, żeby mieć za co żyć. To nasza praca.
Twoje osiągnięcia to długa lista. Oprócz zwycięstw zdarzały się też starty, które najchętniej wymazałabyś z pamięci?
Oczywiście. Gorsze dni zdarzają się każdemu. Miałam takie starty, podczas których coś bolało, doskwierała kontuzja, a i tak trzeba było dotrwać do mety. Wtedy już nie liczyło się, z jakim czasem ukończę dystans, tylko żeby go w ogóle ukończyć. Jestem osobą, która dojdzie na metę nawet na rzęsach. Jak mnie nie zetnie z nóg, to z trasy nie zejdę.
Jakbyś miała porównać chód z bieganiem i opisać różnice, to co by to było?
To, że w jednej dyscyplinie idziemy, a w drugiej biegniemy, nie podlega dyskusji. To jest jasne. Ale bieganie przede wszystkim daje wolność. Mogę w każdej chwili przyspieszyć, poczuć ten wiatr we włosach, odetchnąć i nikt mi nie zarzuci, że źle biegnę. Mogę biec koślawo, podskakiwać i to będzie tylko moja sprawa. W chodzie natomiast są jeszcze sędziowie, którzy oceniają technikę. Nogi muszą mocno trzymać się ziemi i jeśli sędzia uzna, że idę nieprawidłowo, może w każdej chwili ściągnąć mnie z trasy. Nie mogę sobie zatem przyspieszyć, jak w bieganiu i nadrobić w ten sposób czas. Technika jest bardzo ważna i trzeba jej pilnować. Jest to takie dodatkowe obciążenie psychiczne, bo niby idziesz, a nie masz pewności czy dojdziesz do końca. Możesz się pilnować, ale czasami sędzia coś zauważy i nie ma możliwości dyskusji w danym momencie.
Dlatego tak bardzo cenisz sobie bieganie. Czuć, że cały czas jest bliższe Twojemu sercu. Mam wrażenie, że jesteś troszkę rozdarta między chodem, a bieganiem.
Trochę tak. Bieganie kocham, w wolnych chwilach truchtam sobie sama lub z mężem i jestem pewna, że kiedy przestanę chodzić sportowo, być może zacznę brać udział w imprezach biegowych na różnych dystansach. Będzie mi to sprawiało większą radość i satysfakcję. Będę mogła chłonąć tą całą atmosferę, która wśród biegaczy jest fenomenalna, a chodziarzom niestety jej brakuje.
Jak długo w takim razie chcesz chodzić?
Póki mam wyniki i wychodzi mi to, będę chodzić dalej. Tak naprawdę, ogólnie w sportach, najlepsze wyniki osiąga się w wieku około 30 lat. Być może muszę poczekać jeszcze na ten medal olimpijski, aż osiągnę ten wiek, a do tego czasu trzeba cierpliwie, aczkolwiek ciężko, trenować.
Chciałabyś na koniec coś przekazać naszym czytelnikom?
Przede wszystkim najważniejsze jest, aby pamiętać, że każdy trening, który wydaje się być ciężki i nam nie wychodzi, zawsze przyniesie efekt. Może nie od razu, ale za jakiś czas. Ja na każdy swój trening wychodzę z modlitwą na ustach. Nieraz wydaje mi się, że już nie zrobię ani kroku więcej, że nie wytrwam do końca. Ale za chwilę ten kryzys mija. Wracam z treningu z satysfakcją i jest radość, że się nie poddałam. Bo nie wolno się poddawać. Można mieć chęci, marzenia, ale trzeba też mocno wierzyć w to, że się uda. Wiara to jest to, co pomaga pokonać słabości. I tej wiary życzę wszystkim sportowcom, by dzięki niej spełniali się i osiągali sukcesy.