Spis treści
Wyruszając z Wołosate w deszczowy poniedziałkowy poranek 7 sierpnia 2023, w głowie nie majaczyła mi czerwona kropka na końcu Głównego Szlaku Beskidzkiego w Ustroniu. Dziwne… W mojej głowie dominowała ciekawość, co wydarzy się przez kolejne 500km, a każdy krok stanowił początek nowej przygody.
Główny Szlak Beskidzki: wprowadzenie
Główny Szlak Beskidzki, potocznie nazywany GSB, według oficjalnych źródeł ma 519km. Potocznie mówi się, że ma 500km – ze wzgledu na różne dane pomiarowe, zczytywane z zegarków, czy innych urządzeń z GPS, przyjęło się, że GSB ma 500km+.
Jest to najdłuższy szlak turystyczny w Polsce i warto podkreślić, że jego wyznaczenie zaczęło się już 100 lat temu! Główny Szlak Beskidzki został wyznakowany w latach 1924-35 z inicjatywy Kazimierza Sosnowskiego, jednego z najbardziej znanych animatorów ruchu turystycznego w Beskidach. Obecnie, biegnie on z Wołosate do Ustronia (i na odwrót). Co roku, liczni piechurzy (jak i biegacze) podejmują się przemierzenia GSB i tylko od nich zależy, gdzie zaczną, czy w Ustroniu, czy w Wołosate.
Główny Szlak Beskidzki przecina Bieszczady, Beskid Niski, Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Żywiecki i Beskid Śląski. Podczas tych 500km+ śmiałkowie zaliczają ponad 21 000 m przewyższenia. Planując swoją przygodę na GSB, warto wziąć pod uwagę formę – trekkingowo zajmuje to (średnio) między 11, a 21 dni. Biegowo – rekordzistą jest Roman Ficek, który pokonał ten dystans w 93 godziny; najszybszą kobietą jest Angelika Szczepaniak – 139h.
Cel: dlaczego Główny Szlak Beskidzki?
Przebiegnięcie Głównego Szlaku Beskidzkiego było jeszcze kilka lat temu dla mnie czymś, co nie należy się ludziom, takim jak ja – przeciętnym biegaczom, pracującym w pełnym wymiarze godzin, coś tam biegających po górach, z okna przyglądających się innym ludziom w ich maleńkich mieszkankach. Te kilka lat temu, byłam przesiąknięta do szpiku kości romantycznymi wizjami ultra dystansów, które były dla mnie odskocznią od rzeczywistości.
Wszystko zmieniło się w 2022 roku, kiedy z dnia na dzień spakowałam cały swój dorobek i wyprowadziłam się z Warszawy, by zamieszkać w małej połemkowskiej wsi na styku Beskidu Sądeckiego i Niskiego. Dopiero wtedy w pełni zrozumiałam istotę biegania po górach. Życie przy czerwonym szlaku sprawiło, że to właśnie tutaj w Krynicy-Zdrój realizowałam swoje treningi i spędzałam wolne chwile.
Po zmianie środowiska, w którym żyłam, zaczęłam otwierać się na siebie, rozwijać na własnych zasadach i po prostu cieszyć tym (bez względu), jak jest. Pokochałam te tereny i nawiązałam nowe przyjaźnie oraz relacje, odcinając się grubą kreską od czasu, kiedy byłam przekonana, że jestem do czegoś niewystarczająca.
Wraz ze zwiększającą się wiedzą na temat czerwonego szlaku (z roku na rok biegałam na zawodach od Bieszczad po Beskid Śląski), moim przygotowaniem fizycznym oraz codzienną możliwością obcowania z tymże, po DFBG 2022 i przebiegnięciu 240km, uznałam, że wszystkie znaki na ziemi i niebie sprawiają, że w kolejnym roku zrobię, co w mojej mocy, aby przebiec Główny Szlak Beskidzki.
Mając w sobie pewność, że chcę to zrobić (z dużą dozą pokory!), bo dlaczego nie chcieć odciąć się od rzeczywistości na prawie tydzień? Dlaczego nie rzucić się w wir przygody? Dlaczego nie spróbować zrobić coś niezwykłego? Bawmy się!
Moje przygotowania: trening
Przygotowania do GSB rozpoczęły się tak naprawdę odkąd zrobiłam swój pierwszy biegowy krok w górach, czyli ładne kilka lat. Jednak, ostatnie dwa lata (czyli od początku 2021) mój trening był głównie ukierunkowany na wydłużanie dystansu, budowę wydolności i przyzwyczajanie organizmu do tak ekstremalnego wysiłku.
Sądzę, że ostatnie 9 miesięcy przed GSB były kluczowe, bo to właśnie wtedy najważniejszym dla mnie były treningi na zmęczeniu. Może wydaje się to dziwne, że szlifowanie formy (tak to ogólnie ujmijmy) trwa aż tak długo, ale specyfika biegania ultra-ultra długich dystansów wiąże się nie tylko z odpowiednim przygotowaniem fizycznym, adaptacją fizjologiczną (na tyle, ile to możliwe), ale również przetrenowaniem wielu niezbyt pozytywnych scenariuszy dla głowy.
Treningi w niepogodę, przeplatanie jednostek biegowych z rowerowymi (na zmęczeniu), testowanie jedzenia i problemy z żołądkiem, upadki i skręcone kostki i tak dalej. To wszystko wymaga czasu. Ultra dystanse dużo wybaczają jeśli chodzi o niedopilnowanie kwestii treningowych, ale mszczą się na szczegółach logistycznych.
Może Was zdziwię, ale ja nie biegałam wcale aż tak dużo. W tygodniu było to 15-16h biegania (w 90% po górach), a dodatkowo jeździłam 5-8h na rowerze. Kilometry na rowerze to tak zwane “kolarstwo romantyczne”, luźne kręcenie dla głowy i kumulowanie objętości. Dodatkowo, systematycznie wzmacniam core (3-4 razy w tygodniu), a zimę spędziłam na siłowni, dbając o to, by trening siłowy zaowocował na wiosnę.
Logistyka: jak zaplanować trasę?
Podejmując decyzję o GSB towarzyszyło mi przyjemne uczucie podekscytowania, ale też przerażenia, bo jak to – udźwignąć takie przedsięwzięcie? Zaczęłam, więc od najtrudniejszej i kluczowej rzeczy, czyli od rozpisania poszczególnych dni w odniesieniu do czasu, w którym chciałabym te 500km ukończyć.
Wyznacznikiem był dla mnie czas niesamowitej Angeliki Szczepaniak, która ustanowiła rekord na tej trasie – 139h (Ustroń > Wołosate). Siadając przed Excelem, dzieląc trasę na konkretne odcinki, planując nocleg i wszystko pozostałe, cel 130 godzin wydawał mi się realny. Oczywiście, zakładając, że wszystko “co pójdzie nie tak” nie doprowadzi do większych czasowych komplikacji.
OK, miałam już czas, w którym chciałam to zrobić. Teraz, dokładnie przeanalizowałam track z trasą. Od samego początku chciałam pobiec z Bieszczad do Beskidu Śląskiego, czyli zacząć w Wołosate. Biorąc pod uwagę bardzo skąpą infrastrukturę (schroniska) i dość dziki charakter gór, uznałam, że dobrze będzie zrobić ten odcinek na świeżości.
Drugim krokiem było podzielenie trasy w odniesieniu do maksymalnego dystansu, jaki chciałabym przebiec w dany dzień, zwieńczonego noclegiem. Już tłumaczę. W pierwszy dzień biegłam z Wołosatego do Komańczy – znalazłam świetną stancję zaraz na szlaku (Baza K85) i po sprawdzeniu kilometrów (94km, 3800m przewyższenia) to właśnie tutaj zakończył się mój dzień. Każdy kolejny dzień był decydowany w bardzo podobny sposób – z tymże, różnicowałam kilometry. Po dwóch dniach po 94-100km, miałam odpoczynek w Beskidzie Sądeckim i 80km. Następnie 95, a w kolejne dni niecałe 80km.
Innymi słowy, najistotniejszą sprawą dla mnie była struktura biegu – musiałam wiedzieć, gdzie każdego dnia mam dotrzeć. Pozwalało mi to oderwać myśli od 500km, a skupić się na strategii od punktu do punktu.
Punkty spotkań z supportem były ustalane wcześniej, ale jeśli była potrzeba spotkać się wcześniej, to na punkcie poprzedającym umawialiśmy się, co i jak.
Mental game: nie może być idealnie!
Zanim GSB stało się rzeczywistością, miałam świadomość tego, że nie mogę oczekiwać, że wszystko pójdzie zgodnie z moim planem. Stąd, nie chciałam kontrolować swojego czasu na biegu, mimo tego, że z tyłu głowy miałam pewne “widełki”, które pozwoliłyby mi dotrzeć do Ustronia poniżej 139h. Jednak, od samego początku komunikowałam wszystkim, którzy byli zaangażowani w projekt, że dla mnie najważniejszym jest przeżyć przygodę, bawić się tym, cieszyć, a nie ma to dla mnie charakteru “gonienia za wszelką cenę”. Rekord byłby przyjemnym dodatkiem, ważnym, ale nie fundamentem całego przedsięwzięcia.
Byłam przygotowana na przygody i po cichu miałam nadzieję, że wkładając swoje serducho oraz wysiłek w takim stopniu, nawet największy problem uda się rozwiązać. To, co mnie całkowicie przerosło, była przeogromna pomoc osób z zewnątrz, które na dobrą sprawę – uratowały moje GSB.
Jedzenie: ile i co jeść?
Tak jak wspominałam wcześniej, dystanse ultra mogą dużo wybaczyć, ale trzeba uważać na aspekty niezwiązane z bieganiem per se. Bardzo często słyszymy, że jakiegoś czołowego biegacza rozłożyły problemy żołądkowe. Jak tego uniknąć? Ano, testować i próbować różnych produktów w zróżnicowanych środowiskach (wycieczka biegowa, zawody, mocno jakościowa jednostka) – wszystko to ma za zadanie przyzwyczaić nasz żołądek do pewnych produktów, ale też nauczyć go radzenia sobie z trawieniem.
Moja dieta na GSB była bardzo prosta – jeść tyle “normalnego” jedzenia ile to możliwe. Każdy dzień zaczynał się od 70g płatków owsianych z odżywką białkowa, bananem oraz kremem orzechowym GoodNoot. Na trasie miałam w plecaku musy owocowe, żelki (wegańskie), batoniki (Miodowy Kłos), słone krakersy, bułki z serem lub humusem. Żeli energetycznych nie jadłam (nie przepadam).
Co około 2-4h spotykałam się w wyznaczonym miejscu z Szymonem. W znacznej większości były to przełęcze, miasteczka i wioski – czyli po zbiegu i przed podejściem na kolejną górę. Spotykaliśmy się tam, gdzie Szymonowi było łatwo dojechać samochodem. Siedziałam na krzesełku, a Szymon (jako czołowy kucharz GSB) odgrzewał mi zupki mojej Mamy (ogórkowa, pomidorowa, warzywna) z makaronem lub wciskał mi w dłonie kanapki z chleba tostowego.
Gdy było mało czasu, zjadałam na szybko gotowe posiłki Huel lub piłam ich odżywki białkowe.
Wieczorem zawsze jadłam coś innego – w pierwszy dzień była to potrawka z ciecierzycy przygotowana w Bazie K85 (Komańcza), w Bartne jadłam pierogi, a w Rytrze pizzę, w Jordanowie – resztki pizzy i zupę, a na Hali Rysiance – pierogi i odżywkę białkową. Zagryzałam słodyczami, jadłam tyle, ile byłam w stanie wcisnąć. Nie liczyłam kalorii, po prostu wiedziałam, że muszę jeść więcej niż mi się wydaje, że potrzebuje.
Pamiętajmy, że to jakieś 16-18h codziennego biegu, to coś między 5 000 – 6 000 kcal. To przeogromnie dużo jedzenia, a będąc w ruchu naprawdę ciężko tyle przejeść. Dlatego, jadłam co 40-60 min “coś” z minimum 40-50g węgli, a potem doładowywałam na punktach.
W kontekście picia – miałam przy sobie 2 flaski po 500ml. W jednym czysta woda, w drugim izotonik. Doładowywałam na punktach, w źródełkach. Nie mam problemu z piciem, więc jak liczyliśmy, to wypijałam tak między 7-10L dziennie.
GSB to ludzie: support i wsparcie
Zacznijmy od supportu – wiele rzeczy może pójść nie po naszej myśli, ale biegnąc tak horrendalny dystans, skupiamy się tylko na tym, aby biec dalej. To na barkach supportu jest rozwiązać pojawiający się problem – odciski, problemy żołądkowe, awaria samochodu, ugryzienie owada, problemy z noclegiem. To właśnie support odciąża nas z 99% problemów.
Chylę czoła Szymonowi, bez którego nie zdecydowałabym się na GSB. To właśnie on przejechał za mną pół Polski, komunikował w świat moje poczynania, angażował moich przyjaciół i bliskich oraz dbał, abym nie zrezygnowała, dostarczając mi nie tylko dobre jedzenie i opiekę, ale też dobre myśli. Od Rytra wspierał go również Kacper, a na okrągło działali też moi przyjaciele, których pomoc była nieoceniona.
To właśnie support dbał o meldunek w każdym miejscu noclegowym – to właśnie Szymon, a następnie Kacper meldował nas. Zanim dotarłam na miejsce, chłopaki przygotowywali mi posiłek, ubrania na przebranie, wysyłali pod prysznic, a sami porządkowali rzeczy po całym dniu i przygotowywali mi wyprawkę na kolejny dzień.
Godzinę przed wyjściem Szymon budził mnie, pozwalał chwilę poleżeć, a sam szedł robić owsiankę. Innymi słowy, abym ja mogła wyjść na czas, pojedzona i ubrana, wymagało dodatkowego czasu i wysiłku Szymona, który mniej spał, więcej robił i jeszcze dbał bym jak najwięcej odpoczęła podczas nie-biegania.
Samotność na szlaku
Wiele osób utożsamia Główny Szlak Beskidzki z samotnością. Z jednej strony się zgadzam, bo tego nie da się uniknąć. Jednak, w moim przypadku najdłuższy odcinek, kiedy byłam sama wynosił 40km, a w międzyczasie spotykałam się z Szymonem na punktach. Osobiście, nie doświadczyłam samotności per se, bo tak się złożyło, że moje GSB było przepełnione towarzystwem i bardzo się z tego cieszę.
Z drugiej strony, kiedy miałam już naprawdę dość, chciałam być sama, by nikt nie widział jak się rozsypuję. Gdy nie byłam w stanie dalej biec, siadałam, gdzie popadnie albo opierałam się o kije i zaczynałam płakać. Dało mi to upust emocji, a po chwili ruszyłam dalej. To było ciężkie, aby pokazać się z tej “cierpiącej” wersji, ale GSB właśnie takie jest – nie da się ukryć żadnych emocji.
Zła pogoda: niemożliwe!
Pierwszym problemem okazała się niewystarczająca ilość suchych ubrań oraz butów. Zaczynając w Bieszczadach, miałam do czynienia z nieustającymi burzami oraz opadami. Szlaki zamieniły się w rwące potoki, a następnie błotnistą breję po połowę łydki. Po całym dniu, dobiegałam do Komańczy ze świadomością, że na kolejny dzień nie mam ani jednej suchej pary butów.
I tu wydarzyło się coś pięknego. Coś poszło nie tak, pojawił się realny problem (=brak suchych ciuchów) i w Komańczy dołączył do nas Maciek, który przywiózł mi kilka kompletów czystych ubrań wraz z butami marki Salomon. Wziął cały worek brudów do prania i mimo tego, że miał do Komańczy kilka godzin drogi, to bez zawahania wsiadł w samochód i przyjechał. A w dodatku, nakarmił dobrą myślą i pysznymi kremówkami. W tym momencie cieszyłam się, że coś poszło nie tak – ta dobra energia, zaangażowanie i dobroć niosła mnie przez kolejny dzień.
Kontuzja: mi to się nie zdarza!
Od lat nie miałam żadnej kontuzji. Biegam raczej zachowawczo, spokojnie, dbam o trening wzmacniający, dietę i regularnie odwiedzam fizjoterapeutę. No i co z tego? Jak organizm po 4 dniach i prawie 400km nie jest już w stanie udźwignąć pewnych obciążeń. To właśnie po 3 dniu pojawił mi się problem z lewym piszczelem, co doprowadziło do wielu momentów zwątpienia, płaczu i doskonałej lekcji pokory.
Na początku była panika, że zaczyna boleć. Ewidentnie nie idzie po mojej myśli. Pogoda dopisywała, za to ciało zaczynało jasno dawać znać, że mu za dużo. Oczywiście, że się denerwowałam i frustrowałam. Swoje wypłakałam ze złości, że nie jestem w stanie napierać w stopniu, który by mnie zadowolił.
Jednak, cały proces przygotowań do GSB wraz z samym przemierzeniem szlaku sprawił, że było we mnie naprawdę bardzo dużo wdzięczności, że dotrwałam już do tego konkretnego momentu. Zamiast “walczyć” ze sobą i znęcać się psychicznie nad swoimi ograniczeniami jako człowiek, zaczęłam rozmawiać – mówić, jak bardzo jestem dumna ze swojego ciała i że jeszcze chwileczka, a odpocznę. Zaopiekowałam się sobą zamiast walczyć.
Decyzja by dalej biec z kontuzją miała złożone podłoże – wynikało to ze znajomości własnej siebie, delikatniejszego traktowania, rozmów z lekarzami oraz moimi bliskimi. Fakt, że kontuzja pojawiła się wbrew idealnej rozpisce w Excelu, i pogodzenie się z tym, sprawiło, że dobiegłam do samego końca. Wolniej, ale dobiegłam.
Odciski, obtarcia, problemy żołądkowe, niedźwiedzie?
Tutaj Was zaskoczę – odciski miałam znikome i pojawiły się dopiero po 470km. Problemów żołądkowych brak. A niedźwiedzie? Biegnąc sama i robiąc hałas (dzwoneczek, muzyka z telefonu) sygnalizowałam swoją obecność, żadne spotkanie z dzikimi zwierzętami nie było niebezpieczne.
Podczas GSB byłam przygotowana na te okoliczności – dbałam o stopy, często je myłam i przebierałam skarpetki wraz z butami. Jakiekolwiek ciepło na stopach od razu sprawiało, że baczniej się im przyglądałam.
W kwestii obtarć i odparzeń – systematycznie pokrywałam pachwiny, miejsca podatne na odparzenia Sudocremem. A jeśli chodzi o obtarcia od plecaka, czy elementów odzieży, to podklejałam mostek tempami.
A właśnie! Tejpy! Mój fizjoterapeuta polecił mi od pierwszego dnia podklejać Achillesy. Z pieczołowitością dopilnowywaliśmy tego i opłaciło się – przebiegłam 500km bez uszczerbku na Achillesach.
Problem żołądkowych też nie miałam. Jadłam bardzo dużo ciepłych zupek na punktach. Przegryzałam kanapkami, konkretnym jedzeniem. “W razie W” miałam również gotowe posiłki marki Huel. Ważne jest to, że wszystko, co jadłam na GSB miałam przećwiczone wcześniej.
Podsumowanie: czy można się przygotować na niespodzianki?
I tak, i nie! Wydaje mi się, że najważniejszym jest nastawić się na to, że po prostu nudno by było, gdyby życie zaserwowało by nam bezproblemowe GSB. Podczas jednej z rozmów na szlaku, usłyszałam, że GSB pozwala albo nie pozwala dotrzeć do końca. To właśnie szlak weryfikuje nasze przygotowanie fizyczne, a pogoda dodaje temu animuszu.
Dodamy do tego jakiś problem ze sprzętem, z żołądkiem, czy jakiś logistyczny problem, i przygoda gotowa!
Dążę do tego, że można się przygotować na wiele okoliczności i to bardzo ułatwia dalsze napieranie. Jednak, nie można mieć w swoje poczucia, że się dopilnowało wszystkiego, bo cokolwiek, co pójdzie wbrew nam, ma charakter wymierzonego przeciwko nam. W rzeczywistości, jest zupełnie na odwrót!
Głęboko wierzę w to, że nic, co w życiu nam się przydarza nie dzieje się wbrew nam, a dla nas. Może zabrzmi to dziwnie, zwłaszcza, gdy wypłakałam się za całe życie, schodząc z Czantorii tyłem, nie móc normalnie ułożyć nogi do zejścia. Z tej perspektywy widzę, że wszystko miało swój cel. Dotarłam do Ustronia po 140h26min i tak miało być. Musiałam to przegryźć, dojrzeć do tej akceptacji.
Reasumując, wspaniałym jest biec przez 500km, mając w sercu poczucie, że jest się we właściwym miejscu. Robiąc coś dla drugiego człowieka (zbiórka) i mając niesamowite wsparcie od tak wielu osób. GSB było dla mnie najpiękniejszą i najtrudniejszą przygodą życia. Nic bym w niej nie zmieniła.
Więcej info: https://zielonebieganie.pl/
Brawa dla Autorki – nie tylko za wspaniały wyczyn ale i za piękny opis tego wydarzenia.
Gratuluję i dziękuję 🙂
Dziękuję w imieniu autorki 🙂