Spis treści
Bieg, który przyciąga wielu amatorów górskiej rywalizacji. Rywalizacji, która rozpoczyna się wcześniej nad ranem – o godzinie czwartej zawodnicy są już na trasie. Ponad 5000 m przewyższeń, setki czołówek oświetlających marzenia i drogę do mety, a przy tym udzielająca się wszystkim świetna biegowa atmosfera – tak w skrócie wygląda linia startu. Nic więc dziwnego, że z roku na rok Beskidzka 160-tka na raty przyciąga coraz to więcej miłośników biegania – Ci którzy raz już uczestniczyli w tej imprezie chętnie tu powracają, a i z roku na rok przybywa tej rywalizacji amatorów biegowego szaleństwa.
Tegoroczną beskidzką 160-kę można określić wieloma pożywnymi przymiotnikami, ale na pewno nie był to łatwy i szybki bieg. Po pierwsze – trudna pogoda. Całą noc przed biegiem padało, przez co trasa skutecznie rozmiękła zamieniając się w błotnistą ślizgawkę. Na odprawie o godzinie 3.15 nad ranem, organizator zawczasu zadbał o nasze bezpieczeństwo prosząc o szczególną ostrożność – uprzedzając by nie wybiegać poza trasę i nie wpaść w liście po pas. Takie atrakcje zapewne dopadły co poniektórych, bo biegi górskie nie należą do łatwych – ale to właśnie wymagająca trasa i „ciekawostki” jakie mogą czyhać na drodze stają się dla wielu istotnym magnesem do uprawiania górskiego biegania.
Pogoda wyznacza warunki – Ty biegniesz dalej.
O godzinie czwartej deszcz nie odpuszczał, na szczęście nie było zbyt zimno. W górnych partiach trasy deszcz przeplatał się ze śniegiem i choć nie ułatwiało to samej rywalizacji, to poprawiało nastrój pięknymi widokami. Druga pętla podała już nieco łagodniejszą aurę, przez chwilę zrobiło się nawet pogodnie, ot taka łaskawa chwila. Bo kolejne okrążenie to już mniej sympatyczna mżawka i dość przenikliwe zimno. Myślę, że wielu biegaczy w końcówce biegu rozważało potrzebę posiadania czołówki przeciwmgielnej… Taka aura. Ale góry są przecież po to, by zaskakiwać.
Po drugie – nawierzchnia.
Ze względu na deszcz towarzyszący na dużej części trasy, było bardzo błotniście i ślisko. Do tego sporo drobnych ruchomych kamieni powodowało, że podnoszenie wzroku w celach krajoznawczych okazywało się wyjątkowo ryzykowne. Zachowanie wysokiej ostrożności w trakcie biegu, stawało się numerem jeden w rywalizacji, czas schodził na drugi plan. Wyjątkowo łatwo o potknięcie, ale takie jest właśnie górskie bieganie – tu musisz znaleźć swój rytm, zachować najwyższą czujność i koncentrację. Jak najbardziej sprawdziło się na tej trasie obuwie z agresywnym bieżnikiem, same umiejętności mogłyby bowiem chyba nie wystarczyć.
Przewyższenia w wersji extreme – to trzeba przeżyć.
Spora różnica w wysokości na trasie to jedna z charakterystycznych cech 160-tki na raty. Cóż, pamiętając rozmowę przy wiosennej edycji 2014 r. mogłam się tego spodziewać – organizatorzy nie zawiedli. Postarali się aby bieg stał się nie tylko pięknym przeżyciem, ale i wymagającym wyzwaniem, po którym meta smakuje zupełnie inaczej niż w płaskiej, asfaltowej rywalizacji. Ekipa Beskidzkiej 160-tki dołożyła wszelkich starań by zmaksymalizować liczbę kilometrów w górę i w dół. Niezły wyczyn, biorąc pod uwagę, że bieg dzieje się jednak Beskidach, a nie w Tatrach. Poprzeczkę poziomu trudności jeszcze wyżej podnosił fakt, że zarówno zbiegi i podbiegi były wyjątkowo długie (jedna pętla licząca 20 km składała się z czterech podbiegów i czterech zbiegów), co dość mocno dawało w kość stopom i czworogłowym.
Trasa w pętli – i już za drugim razem wiesz, co Cię czeka. Przy pokonywaniu trzeciej pętli świadomość stromizny podejścia i czekającego za rogiem zbiegu staje się niemal bolesna. Nie możesz się łudzić, że za moment będzie łatwiej, to tylko podkręca wymagania względem samego siebie. Musisz bowiem znaleźć w sobie dużą determinację by ruszyć na kolejne kółko. Ale co najważniejsze – większości się to udało. To też szczególna cecha i istota rywalizacji w górskim bieganiu: ciągle podkręcana w sobie motywacja – bez niej daleko nie zabiegniesz.
Meta – moment, kiedy stajesz się z siebie dumny.
Końcówka w postaci wejścia na metę i na samą Czantorię była… mordercza. Masz w nogach 62 km, jest zimo, mokro i ślisko, a przed Tobą wielka góra, której końca nie widać. Liczysz światła na słupach kolejki i mruczysz brzydkie słowa pod nosem, a te ostatnie wcale nie okazują się być ostatnimi. Potem jednak przychodzi moment kiedy już wiesz, że było warto. To nie tylko piękny medal, ale i moc wrażeń, które pozostają w Tobie na zawsze. I tego nikt Ci nie odbierze. I tak jak jeszcze przed kilkunastoma minutami zadawałeś sobie pytanie „co ja tutaj robię?”, tak już wiesz, że za rok zjawisz się tutaj ponownie.
Szczególnie przypadła mi do gustu zapowiedź organizatorów o dyskwalifikacji w przypadku zaśmiecania trasy. Szkoda tylko, że ta groźba nie zadziałała. Cóż, w tej kwestii wiele jest jeszcze u nas do zrobienia. Tu jednak winę ponoszą jedynie Ci, którzy dopuszczają się takich czynów – może po prostu, powinni się jeszcze wiele nauczyć, a przede wszystkim szacunku – nie tylko do siebie, ale do przyrody. Natura jest bowiem jedynym miejscem, które samo nie potrafi się bronić.
Dobrze zorganizowana impreza, w bardzo miłej i przyjaznej atmosferze. Organizatorzy zadbali o bufety na trasie, ale i pozytywne chwile po przekroczeniu linii mety. Beskidzka 160-tka na raty to bieg, który skupia nie tylko pasjonatów biegania, ale i gór przede wszystkim. W górach biega się inaczej. To miejsce, w którym świat biegania nabiera innego wymiaru. W miejscu, w którym góry łączą się z Twoją największą pasją – bieganiem. W miejscu, w którym czujesz się wolny.
Szczęście w duszy, szczęście w oczach. Warto wrócić tu za rok. Na pewno.
Violetta Domaradzka
Zapraszamy również na fanpage biegu Beskidzka 160 Na Raty
Oprawa zdjęciowa: Magdalena Późniewska http://biegamgdziechce.pl/ | © Copyright 2015