Rekordowo szybkie zdobycie Korony Gór Polskich sprawiło, że imię Grzegorza Leszka pojawiało się nawet w ogólnokrajowych mediach. To jedna z możliwości, którą daje opisana przez nas niedawno formuła Fastest Known Time i to w bardzo widowiskowym wydaniu. Grzegorza postanowiłem zapytać nie tyle o wrażenia z niedawno zakończonego wyzwania, ile o sprawy organizacyjne. Jak zaplanować bicie takiego rekordu i jakie jeszcze wyzwania Grzegorz ma w planach? Jak trenuje na co dzień? Zapraszam do rozmowy.
Czy pamiętasz, kiedy pierwszy raz usłyszałeś o pokonywaniu szlaków w formule „Fastest Known Time”? W Polsce to wciąż bardzo niszowa forma konkurowania, nijak się ma do rosnącej popularności zorganizowanych biegów ultra.
Tak, doskonale pamiętam. Od Ciebie pierwszy raz to słyszę 🙂 A na poważnie, pierwszy raz usłyszałem o projekcie Kiliana Summits of my life, a z czasem, zagłębiając się w tematykę, doszedł Ueli Steck, Andrzej Bargiel. Na chwilę obecną to ta trójka jest motorem moich inspiracji. Nie przepadam za bardzo za bezpośrednią formą rywalizacji z innymi zawodnikami. Bardzo rzadko pojawiam się na imprezach biegowych jako zawodnik.
Jakie „fundamenty” miałeś przed podjęciem swojego wyzwania – długo już biegasz po górach?
Moim mocnym fundamentem jest ogromna baza wydolnościowa, jaką wypracowałem trenując kolarstwo. Jeśli przyjmiemy, że Vo2max najlepiej rozwija się do 25 roku życia, to można przyjąć, że wykorzystałem ten czas w 200%. Za czasów kolarstwa bieganie było w okresie zimowym formą treningu uzupełniającego i zajmowało dość sporo czasu. A że pochodzę z Jeleniej Góry, to prawie zawsze jest droga pod górkę. Gdy rower poszedł w odstawkę, bieganie weszło na pierwszy plan jako tańsza, zajmująca mniej czasu alternatywa do tego, aby „nie zardzewieć”. Na chwilę obecną bieganie jest sportem wiodącym. Poza tym, wychowując się w górach, czerpałem z nich, na ile to możliwe: narty zjazdowe, biegowe, piesze wycieczki. Sport towarzyszy mi od najmłodszych lat.
Poza treningami biegowym pewnie poświęcasz też czas na trening uzupełniający, możesz zdradzić jakieś szczegóły? Co pomaga ci uniknąć kontuzji podczas takiego wysiłku?
Z kontuzjami borykam się co jakiś czas. Staram się jak mogę, aby im zapobiec, ale sądzę, że są one nieodłącznym elementem sportowca, który aplikuje dla swojego organizmu bardzo duże jednostki i bodźce treningowe. Dlatego staram się być ogólnie bardzo sprawny fizycznie. Gimnazjum, do którego chodziłem, było szkołą sportową o profilu lekkoatletycznym. Sądzę, że o rozciąganiu i budowie swojego ciała lekkoatleci wiedzą najwięcej. Ta wiedza teraz procentuje. Zimową porą obowiązkowo narty biegowe, nawet chyba częściej niż bieganie tradycyjne. Narty biegowe rozwijają bardzo dużo grup mięśni odpowiedzialnych za stabilizację. A nie od dziś wiadomo, że mocne plecy i brzucho to klucz do sukcesu biegacza. W okresie zimowym, jako trening uzupełniający lubię grę w koszykówkę. Fajnie rozwija motorykę, szybkość i skoczność.
Wracając do Fastest Known Time i twojego rekordu – jak „od kuchni” wygląda organizacja podobnej wyprawy? Co dzieje się po spojrzeniu na mapę?
Po dwóch spojrzeniach na mapę, ponieważ obowiązywały dwie: biegowa i samochodowa, staraliśmy się zaplanować wszystko tak, aby nie zostawić nic przypadkowi (no może troszkę). To się powiodło. Bezpośrednio przed próbą bicia rekordu, odwiedziliśmy 20 z 28 szczytów. Analizując trasy, charakterystykę nachylenia terenu, punkty rozpoczęcia się szlaku i dojazdu do nich, przejazdu między szczytami. Robiliśmy notatki, opracowywaliśmy strategię. Planowanie zajęło sporo czasu, staraliśmy się przewidzieć możliwie wszystko. I tak: godzina i miejsce startu, nawet pora roku nie były dziełem przypadku. Przełożyliśmy to na komputer i na papier. Powstały tak zwane „karty transportowe”, gdzie szczyt za szczytem były rozpisane najważniejsze informacje (dane GPS dla nawigacji, zdjęcia skrzyżowań itd.).
Chcieliśmy to ładnie podać, wpadłem na pomysł, aby całość udostępnić na żywo za pośrednictwem Śladu GPS. Nie spodziewałem się, że osiągniemy taką publikę osób, które śledzą 2 punkciki przemieszczające się po mapie Polski. Dwa punkciki, gdyż GPS miałem osobno ja i samochód. Doprowadziło to na samym początku do zabawnej sytuacji. W ferworze startu chwyciłem za GPS przypisany dla samochodu, efektem czego widzowie widzieli, że na Tarnicę wbiega/wjeżdża nasz SsangYong, a zabiegany stoi w miejscu. Na ile pozwalał Internet bezprzewodowy wrzucaliśmy także zdjęcia na FB i tu również zebraliśmy sporą publikę.
Ważnym elementem sukcesu był zgrany zespół, w którym każdy miał określoną funkcję. Zespół składa się z biegowych przyjaciół, którzy oddali kawał serca i czasu urlopowego w powodzenie rekordu. Zdecydowaliśmy się na udział w próbie dwóch samochodów:
- zasadniczy – 2 kierowców (Kucharz – Paweł Bieganowski i Nawigator – Paweł Hrynowiecki) + ja
- wspierający – 3 osoby (media, wsparcie na szlakach i drogach przejazdów Madzia Mendak, Ola Hrynowiecka i Ania Kumaszka)
W końcowej części dołączyli jeszcze: Wojtek Borecki i Barek Franczak
Co z kosztami? Jak duża była pomoc sponsorów w przypadku twojego rekordowego biegu?
Od samego początku wiedziałem, że projekt górskierekordy.pl będzie miał charakter ciągły. Dlatego też pozyskanie sponsorów było pewnie łatwiejsze, aniżeli na jednorazowy wyskok. Nie musiałem się martwić o odzież, buty, odżywki, pomiary pracy serca, samochód czy jedzenie. Finansowe wsparcie w postaci nagrody pieniężnej – już po rekordzie – otrzymałem od Prezydenta Miasta Jeleniej Góry Pana Marcina Zawiły, który objął patronat honorowy nad projektem. Oczywiście osobisty wkład był spory, ale został wykorzystany z funduszu reprezentacyjnego sklepu, który prowadzę z ukochaną – tak zwany sponsor główny. Podziękowania należą się dla wszystkich, którzy dołożyli i dokładają cegiełki do projektu, nie mogę ich tu wymienić, wiec zapraszam na stronę internetową.
Pozostaje jeszcze kwestia „normalnego życia”. Jak pogodzić treningi i próby bicia kolejnych rekordów z pracą i rodziną?
W tej kwestii należą się ogromne podziękowania dla mojej ukochanej Madzi. Za wytrwałość i wyrozumiałość. W styczniu tego roku przeprowadziłem się z Wrocławia do Jeleniej Góry. Między innymi ze względów możliwości treningowych. Wróciłem w rodzinne strony, gdzie znam każdy kamień i mogę trenować w pięknych okolicznościach przyrody Kotliny Jeleniogórskiej. Madzia została we Wrocławiu, ale planujemy jej powrót w Karkonosze (skąd też pochodzi). Zawodowo prowadzimy wspólnie sklep dla biegaczy górskich: internetowo i od niedawna stacjonarnie w Jeleniej Górze. Otwieram go o 11, więc rano mam czas na ładne wschody słońca na szczytach górskich.
Widziałem, że szykujesz się do nowego wyzwania. Główny Szlak Sudecki padnie twoim łupem?
To jest mój kolejny cel. Zainspirował mnie Scott Jurek i jego ostatni wyczyn na Szlaku Appalachów. Zobaczymy, jak się zregeneruje po Koronie i Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich. Możliwe, że spróbujemy jeszcze w tym roku, choć zostało mało czasu na rekonesanse.
Jak przygotowania do GSS różnią się od poprzednich? Jaką strategię przyjmujesz na całe przedsięwzięcie?
W koronie, jak i na GSS, ważne są rekonesanse, aby możliwie jak najwięcej odcinków poruszać się bez mapy. Jest to ważne, gdyż w niektórych miejscach – zwłaszcza mało popularnych turystycznie, szlak jest kiepsko oznaczony i łatwo o nawigacyjną pomyłkę. Będę starał się to wychwycić i niwelować. Dodatkowo ważnym aspektem jest zachowanie ciągłości pokonywanego dystansu, czyli bez snu, lub z drobnymi drzemkami na reset mózgu. Specyfikacja wysiłku jest też odmienna – podczas Korony wyglądało to w przybliżeniu jak 76 godzinny interwał, tutaj jest inaczej – ponad 400 km ciągiem z pewnością będzie większym obciążeniem dla układu ruchu.
Czy planujesz jeszcze powrót na zwyczajne zawody?
Właśnie wróciłem z Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich, gdzie startowałem w Super Trail (130km). Udało się go ukończyć z dobrym czasem: 20 godzin 29 minut i ileś tam sekund i w ostateczności wskoczyć na pudło w kategorii (III miejsce). 16. miejsce OPEN wydaje się być całkiem niezłe. Spotkamy się na pewno na Biegu Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej, ale nie wybrałem jeszcze dystansu.