Nocny Bieg Bachusa to fajnie zorganizowany, popularyzujący bieganie turniej charakteryzujący się sprzyjającymi warunkami atmosferycznymi z racji pierwszego weekendu września i odpowiednią porą startu – godzina 19:00.
XXI edycja tego biegu odbywała się 02.09.2006 roku i to w nim postanowiłem zapoczątkować swoje starty. Dystans z jakim przyszło mi się zmierzyć w debiucie to 10 kilometrów. Traktowałem to jako krótkie sprawdzenie możliwości przed startem właściwym sezonu, jaki będzie miał miejsce 01.10.2006 w Katowicach (HM).
Założenie było proste. Biec rozsądnie i pokonać 4 pętle po 2,5 km każda w czasie 42 minut. Coś jednak poszło nie tak…
Pierwszy zasadniczy błąd to zbyt szybki start. Wyliczone miałem, że każdą pętlę mam pokonać w czasie 10 minut i 30 sekund. Z uwagi na brak doświadczenia (to z racji znikomej ilości startów w życiu) nie potrafiłem dostosować tempa do założeń jakie sobie wyznaczyłem. Pierwsza kontrola czasu jaką dokonałem po pierwszej pętli (bo był to jedyny miarodajny punkt odniesienia) już mi powiedział, że nie będzie dobrze. Mało tego, wynurzając się z ostatniego wirażu na prostą do mety (mówię nadal o pierwszym okrążeniu), skąd miałem jakieś 200-250m patrzę na zegarek, a tam 8:50. W tym momencie sam się wystraszyłem, bo znam swoje możliwości i zwolniłem (bardzo zwolniłem) kończąc pierwsze okrążenie w czasie 10:06.
Drugie okrążenie to gehenna. Po 500-set metrach tegoż okrążenia chciałem zejść, bo nie miałem już ani tlenu w płucach, ani sił w nogach. Chyba tylko dlatego, że żona czekała na mecie to pobiegłem dalej. No i tak biegłem. Na 800-set metrów przed końcem okrążenia przyszedł drugi oddech i promyk nadziei, że może jednak uda się ukończyć ten bieg. Rzeczywistość jednak była okrutna. Drugi pomiar czasu uprzytomnił mi ile straciłem na tym okrążeniu. Czas 11:26 drugiego okrążenia raczej nie poprawił mi nastroju.
Okrążenie numer trzy. Ustabilizowałem tempo i oddech i w sumie było to okrążenie na miarę moich możliwości. Byłem w stanie odrobinę przyśpieszyć i nie ponosiłem już takiego kosztu pracy. Ukończyłem je w czasie 11:20. Zaskoczony jednak byłem tym, że na około 1km do mety było mi strasznie zimno, przechodziły mnie dreszcze i odczuwałem dziwne drżenie mięśni. Fakt jest faktem, że mój organizm wykazuje nadmierną potliwość, przejawiającą się tym, że leje się ze mnie jakby ktoś wylał na mnie wiadro wody (dosłownie).
Lap numer cztery. Kolejne 2,5km biegłem z wyżej opisanymi oznakami odwodnienia (śmiesznie brzmi odwodnienie na dystansie 10 km). Zaś byłem w stanie odrobinę przyśpieszyć, ale na dwóch podbiegach już odczuwałem zmęczenie nóg i co dziwne rąk 🙂 Ostatni wiraż to wysiłek max, max sprint i nowe wiadomości o sobie. Okazuje się, że wyliczone ze wzoru Tmax wcale nie jest takie max, bo pulsometr pokazał zamiast 192 o 4 oczka więcej 🙂 — chociaż taki pożytek z tego startu 🙂
Całość startu, pomimo tych 2 brakujących minut uznaję za udany.
Statystyki mojego debiutu: 10 km w czasie 44:04
- Lap 1 – 10:06 – max HR 190, avg Hr 186
- Lap 2 – 11:26 – max HR 188, avg HR 186
- Lap 3 – 11:20 – max HR 188, avg HR 187
- Lap 4 – 11:09 – max HR 196, avg HR 187