Pewnego dnia, za górami, za budką z kebabem i dziurawymi drogami, pojechałem na trening w miejsce, przez które przewinęło się tysiące biegaczy. W mojej wędrówce towarzyszyły mi demoniczne buty koloru czerwonego, zwane FASSami o numerze 500.
Sobota jest dla mnie dniem “konia”, to w nomenklaturze biegacza o po prostu mocny trening. Słowo “moc” dla każdego oznacza inne prędkości, ja niestety nie należę do tych najszybszych demonów w Polsce, ale powoli zaczyna być coraz lepiej. Powoli, ale jednak szybciej…
Zaczęło się sielsko – dobry humor i dość dobra pogoda…
Jak na biegacza, który stara się być wyczynowym amatorem, zacząłem od rozgrzewki. Buty w tym słońcu nieco mnie oślepiały, dlatego wyciąłem swoją twarz. Takie ładne buty, po co je oszpecać twarzą ?
Puma Fass 500 w pełnej krasie.
To nie tak, że uginają mi się nogi z zachwytu, kiedy patrzę na te buty, ale musicie przyznać, że ciekawy design przyciąga wzrok. Buty w sam raz na niedzielną mszę i niedzielny trening. Ale biegaczem niedzielnym nie jestem…
Czerwień z profilu.
Stretching to podstawa.
Kiedy tylko mogę, staje na palcach. Mam tylko 165 cm wzrostu, na palcach zawsze wyżej…
W tych butach z przeciętniaka robi się demon prędkości. Fotograf miał trudne zadanie, aby mnie uchwycić.
Za mną, Usain Bolt próbujący mnie dogonić, niestety niskie umiejętności fotografa nie zdołały złapać w kadr mojego rywala.
PUMA FASS 500.