OEM łącząc ze sobą trzy tygodnie trekkingu i podróży po Nepalu z jednym z najbardziej malowniczych maratonów trailowych na świecie, zachwyca biegaczy już od ponad 30 lat!
Original Everest Maraton jest wymieniony w Księdze Rekordów Guinnessa jako najwyższy maraton na świecie. Nie tylko wyścig jest wymagający – ale nawet dotarcie do linii startu na wysokości 5.184 mnpm, (pierwotny obóz bazowy Everestu), jest wyzwaniem samym w sobie.
Trasa biegnie przez morenę lodowcową, piargi, często wąskimi ścieżkami, przez stalowe, wiszące mosty, lasy rododendronów czy szlaki ulokowane wysoko nad rzeką. Punktem docelowym jest miejscowość Sherpa Namche Bazaar ulokowana na wysokości 3.446mnpm. Różnica wysokości wynosi aż 1.738 m co wcale nie oznacza, że jest to wyłącznie trasa biegnąca w dół. Jest tam także znaczna ilość podbiegów.
Bieg ten po raz pierwszy został zorganizowany w listopadzie 1987 roku przez Dianę Penny – Angielkę, która poślubiła Szerpę z firmy trekkingowej. Pomimo pesymistycznych prognoz ekspertów medycznych i sportowych, którzy twierdzili, że bieg na dużej wysokości jest niemożliwy i niebezpieczny, impreza była ogromnym sukcesem i była pierwszym tego typu wydarzeniem w historii sportu.
Maraton Everest odbywał się co dwa lata (z wyjątkiem czasu powstania maoistycznego), do 2017 r. W 2019 r. Organizację przejęła pani Ali Bramall, przekształcając go „Original Everest Marathon”.
To był mój wyścig, mój cel! Myślałem o wzięciu udziału w OEM ponad trzy lata. Finalnie się to ziściło i wreszcie dotarłem do tego pięknego miejsca, wśród najwyższych szczytów świata.
Góry same w sobie fascynują mnie od wielu i są przedmiotem wielu moich wyjazdów wspinaczkowych. Odnośnie biegania – początkowo było ono tylko sposobem na przygotowanie się do wypraw, ale potem stało się też osobnym zajęciem i pasją, Krótko mówiąc „wciągnęło mnie”.
Przeglądając wyniki OEM z kilku lat zauważyłem, że już w roku 2011 pewna polska para wzięła udział w tym biegu. Więc niestety nie miałem możliwości jako pierwszy reprezentować Polski. Uważam, że w przyszłości na pewno warto byłoby zwiększyć udział naszych rodaków w tym niezwykłym wydarzeniu!
Poniżej moja relacja z fascynującego doświadczenia jakim był treking po górach i wzięcie udziału w tym niesamowitym wyścigu.
Spotkaliśmy się w Katmandu w hotelu Shanker. To wręcz oaza na skraju hałaśliwego i tętniącego życiem miasta. Budynek hotelowy był niegdyś pałacem królewskim i stanowi idealne miejsce na organizację imprez. Już samo poznawanie innych biegaczy było fascynujące. Niektóre osoby przyjechały same, inne w parach lub z przyjaciółmi.
Zostajemy podzieleni na dwie grupy, TEAM liderzy oraz lekarze robią nam odprawy przekazując mnóstwo cennych informacji. Potem odbywa się wstępna kontrola medyczna. Finalnie jest czas na zwiedzanie Thamel, dzielnicy handlowej pełnej wąskich uliczek, gdzie sprzedaje się w zasadzie wszystko.
Lokalny lot do Lukli małym samolotem wymaga wczesnego stawienia się na krajowym lotnisku, ale w niewytłumaczalny sposób kończy się niezmiernie długim oczekiwaniem na lot. Tuż przed „interesującym” lądowaniem na krótkim, górskim pasie startowym rozciągają się wspaniałe widoki na otaczające łańcuchy górskie. Lot powrotny nie jest już dla nas zaskoczeniem gdyż będąc na miejscu obserwujemy bardzo szybką rotację samolotów schodzących do lądowania i startujących nad otchłanią; (wylot z lotniska Lukla można znaleźć na Youtube – dla zainteresowanych).
Przyjęta koncepcja wyjazdu pozwala każdemu bezpiecznie i w naturalny sposób zaaklimatyzować się w ciągu piętnastodniowej wędrówki pod górę aż do punktu startowego maratonu.
Jak wcześniej pisałem teraz stanowimy dwa zespoły co pozwala nam się lepiej poznać i czyni nasze odprawy bardziej efektywnymi. Podczas trekkingu idziemy w swoim własnym tempie, co sprzyja rozmowom i nawiązywaniu znajomości.
Każdemu zespołowi przydzielono dwóch lekarzy, aby zapewnić opiekę medyczną podczas całego wyjazdu a przede wszystkim w dniu wyścigu. W OEM są także miejsca dla tzw. „marszałków” – przyjaciół lub partnerów biegaczy, którzy zdecydowali się przyjechać, wspólnie przejść cały trekking aklimatyzacyjny i pomóc w dniu biegu. To świetny sposób, aby zobaczyć góry i poznać kulturę Szerpów, a także podzielić się swoimi doświadczeniami. Na trasie biegu jest osiem punktów kontrolnych, które zostały obsadzone właśnie tymi „marszałkami”, którzy w dniu wyścigu witają nas w punktach kontrolnych jedzeniem i piciem co ogromnie podnosi nasze morale.
Pierwszy dzień marszu z Lukli jest stosunkowo krótki, co pozwala wszystkim przyzwyczaić się do samego trekkingu jeszcze przed opuszczeniem doliny i wspięciem się po stromych zboczach do Namche Bazaar. To egzotycznie brzmiące miasto jest stolicą Szerpów. Miejscowość jest ulokowana w idealnej niecce, z budynkami malowniczo ulokowanymi w ścisłych warstwach jedne nad drugim a wszystko otoczone białymi szczytami gór. Spędzamy tutaj dwie noce, aby lepiej się zaaklimatyzować gdyż na wysokości 3.440 mnpm organizm ludzki już może poczuć różnice w funkcjonowaniu.
Główna trasa wyścigu biegnie doliną Khumbu. Kilka razy zchodzimy z głównego szlaku co pozwala nam na spędzenie trzech nocy w wiosce Machermo, wizytę świętych jezior w Gokyo i możliwość wspinaczki na Gokyo Ri (5.357 mnpm) oraz dwie noce w Dingboche – dolinie, która prowadzi na słynny szczyt Island Peak. To opuszczanie głównej trasy maratonu pozwala nam wejść w odległe doliny, których nie odwiedzają grupy turystów zwykłe zmierzające bezpośrednio do obozu bazowego Everestu. W związku z czym częściej obcuje się z jakami niż z ludźmi
Tengboche jest siedzibą największego klasztoru buddyjskiego w regionie i miejscem pielgrzymek. Wielkie góry są już teraz znacznie bliżej, a na horyzoncie dominuje majestatyczny szczyt Ama Dablam – co oznacza matkę z jej ramionami oplatającymi „dablam”, który jest naszyjnikiem noszonym przez kobiety Sherpów. Tutaj widzimy to jako okrągłe pole śnieżne między dwoma grzbietami góry.
Na tej wysokości praktycznie nie ma drzew – są białe góry na tle błękitnego nieba i brązowo-szare pozostałości starego lodowca w dnie doliny.
Po przejściu przez Pangboche, wybieramy ścieżkę odchodzącą od głównej trasy i udajemy się do Dingboche aby spędzić tam dwie noce. Wioska znajduje się tuż pod Ama Dablam. Jest tu już znacznie chłodniej od wiatru wiejącego z Lhotse.
W Dingboche znajdują się dwie niesamowite kawiarnie, które według nas były najlepszymi tego tyou punktami na całej trasie. Chociaż wybór i ocena nie była łatwa, gdyż kawiarnie w Gokyo i Tengboche są równie doskonałe. To dość surrealistyczne wrażenie – przebywanie na ponad wysokości ponad 4.400 mnpm w tak nieprzyjaznym środowisku i rozkoszowanie się wspaniałą kawą!
Następny etap do Lobuche jest znacznie trudniejszy, ponieważ naprawdę zaczyna już doskwierać wysokość. Spędzamy tutaj dwie noce, aby lepiej się zaaklimatyzować ale też pozwolić każdemu, kto czuł się na tyle sprawny, aby wspiąć się na szczyt Kala Pattar (5.550 mnpm) lub odwiedzić aktualny obóz bazowy pod Mont Everest. Kala Pattar sprawia wrażenie małego wzgórza, ale nie wszystkim dane jest się tam wspiąć, gdyż te dodatkowe metry sprawiają naprawdę wiele trudności. Postępując według recepty: „wspinaj się wysoko – śpij nisko” prowadzimy wzorcową aklimatyzację. Dzięki temu większość uczestników obu grup przechodzi przez finalne testy lekarskie i może się udać do pobliskiego Gorak Shep. To tu był kiedyś pierwszy obóz bazowy Mont Everestu. W związku z tym otaczające nas budynki są „najwyższymi” na świecie. W słoneczne popołudnie w przeddzień maratonu zbieramy się na próbny start zakładając prawie wszystkie swoje ubrania. Gdy tylko słońce zachodzi za góry, robi się naprawdę zimno. Wszyscy marszałkowie, niektórzy lekarze i liderzy zespołów udają się na swoje stanowiska w dół doliny. Pomału wzrasta napięcie przed wyścigiem. Jutrzejszy poranek to moment będący kulminacją wielomiesięcznych przygotowań.
Jest godzina 06:30 pomału będzie wstawał dzień. Za chwilę początek maratonu. Temperatura wynosi około -10 ° C, niektórzy mają wciąż na sobie dodatkowe okrycia dopóki nie usłyszymy krzyku „GO!”.
Wziąłem udział i ukończyłem ten niesamowity wyścig. Mój czas wynosił 7 godzin 54 minut. Było to mniej więcej na środku stawki. Przede mną było 13 nepalskich biegaczy i 13 międzynarodowych. Było też wiele osób za mną, w tym 73-latek, który 30 lat wcześniej wspiął się na Mont Everest 30 lat temu, a następnie zdobył pozostałe 7 szczytów!
Zwycięzcą został Nepalczyk Suman Kulung, który ustanowił nowy rekord trasy: 3 godziny 39 minut. Najlepszą lokalną biegaczką była siedemnastoletnia Rashila Tamang (jedna z kobiet z „Mira Rai Initiative”), która przebiegła maraton w czasie: 5 godzin 17 lat. Jednakże rekord kobiet jest cały czas niepobity – ustanowiła ją w 2009 Anna Frost z Nowej Zelandii: w 4 godzin 35 minut.
Barry Edwards z Wielkiej Brytanii ustanowił także nowy rekord MV60 w 6 godzin 37 minut.
Prysznic po wyścigu, wzięty w hostelu (lodge) w Namche Bazaar, był naprawdę dotknięciem luksusu. Następnego dnia opuściliśmy wysokie góry i udaliśmy się głównie opadającymi szlakami do Lukli. Siedząc w słońcu przed chatą, w której spędziliśmy ostatnią noc, czujemy wielką satysfakcję, ale żałujemy także, że nadszedł czas, aby opuścić góry i wrócić do świata, który „pozostawiliśmy” 17 dni temu. Tego wieczoru delektujemy się pożegnalnym posiłkiem, przygotowanym przez nasz wspaniały nepalski personel. Naprawdę wykonali świetną robotę, opiekując się nieustająco przez cały nasz pobyt w górach z- awsze z uśmiechem na twarzy.
Powrót do hotelu Shanker na ostanie dwie noce wydaje się być mega luksusem. Możemy nie tylko wziąć kąpiel, ale także skorzystać z basenu. Ostatniego wieczora w olśniewającej auli hotelu Shankar mamy uroczystą kolację połączoną z wręczeniem nagród. Imprezie tej towarzyszą też dwie wciągające prezentacje nepalskich kobiet: Mira Rai – zwyciężczyni OEM w kategorii kobiet w 2015 roku (teraz już dobrze znana na międzynarodowych torach górskich) oraz Lakpa Phuti Sherpa, która jako pierwsza kobieta w Nepalu wspięła się na szczyt Mont Everest.
Maraton „OEM” odbywa się już teraz co roku. Serdecznie polecam go wszystkim, którzy kochają góry i bieganie, jako idealne wyzwanie na nową dekadę.