Na jednym z biegów tej wiosny spotkałem znajomego, który zapytał mnie, dlaczego tak rzadko spotykamy się na imprezach biegowych. Odpowiedziałem mu, zgodnie z prawdą, że finansowo nie jest tak różowo, jak wcześniej, więc startuję tam, gdzie mnie to nic nie kosztuje. On na to, że jego znajomy zapisał się i opłacił pakiet na maraton w Sztokholmie, ale nie ma zamiaru jechać. Mówię do niego, daj mi trzy dni, zorientuję się, czy będę miał na bilet…
5km
Poprosiłem znajomych na FB o pomoc w znalezieniu wsparcia wśród ich pracodawców, na pokrycie kosztów przelotu do stolicy kraju trzech koron oraz by popytali się wśród znajomych, czy ktoś nie ma rodziny znajomych, którzy mogliby mnie przenocować. Nie minęło dwanaście godzin, gdy anonimowy sponsor, przekazał mi kod rezerwacji w systemie LOT-u! Okazało się, że miał człowiek gest i postanowił pomóc mi. Żebym pojechał i pobiegł. Sprawdziłem i faktycznie. Czekał na mnie bilet, na moje nazwisko. Nic tylko potwierdzić, odprawić się i polecieć! Niestety, pomiędzy tą szczęśliwą chwilą i wylotem dowiedziałem się, że znajomemu kolegi odwidziało się i jednak do Sztokholmu pojedzie. Miałem bilet, ale nie miałem pakietu…
10km
W piątek wieczorem znalazłem się w Sztokholmie i od razu skierowałem swoje kroki w stronę stadionu olimpijskiego z 1912 roku, gdzie mieściła się meta biegu, a zaraz obok na innym, sąsiadującym stadionie umiejscowione było biuro zawodów oraz expo. Chodziło o to, by zobaczyć, czym różni się tegoroczny numer startowy od tego z ubiegłego roku. Tak, zgadza się. Miałem gotowy numer-podróbkę zrobiony przez jednego ze znajomych i należało tylko dokonać drobnej korekty kolorystycznej, by nikt nie mógł się zorientować, że to nie jest prawdziwy numer. Numer został następnego ranka wydrukowany, włożony w koszulkę na dokumenty, przypięty na pierś i można było startować.
21,097km
Bez problemu udało się zdobyć torbę na rzeczy, przekonać panią w miejscu składowania, że zgubiłem numerek-naklejkę i po prostu zawiążę na barierce, dla ułatwienia identyfikacji i popędziłem na start. Numer był na koszulce, na wszystko kurtka przeciwdeszczowa, bo właśnie zaczynało padać i w tłumie innych biegaczy udałem się na start. Startowaliśmy jako ostatnia grupa, tak więc i mało kto nami się interesował. Byłem na trasie! Z minuty na minutę, warunki pogarszały się. Rzęsisty deszcz, a w końcu prawdziwa ulewa, do tego porywisty zimny wiatr. Wiatr, który momentami wiał z prędkością do 18 metrów na sekundę. I wreszcie temperatura, która oscylowała w granicach 3-4 °C. Dzięki temu, wielu uczestników miało numery startowe pod kurtkami. To oczywiście było mi na rękę…
Ściana
Niestety, każdy kij ma dwa końce. Wspomniane warunki atmosferyczne sprawiły, że dla wielu, nawet doświadczonych maratończyków, był to najtrudniejszy maraton, w jakim mieli „przyjemność” wystartować. Kurtki przeciwdeszczowe okazały się bronią obusieczną, co odczułem na własnej skórze. Woda dostawała się wszędzie, wbrew zapewnieniom producentów odzieży. Wiatr czynił swoją powinność i summa summarum po kilkunastu kilometrach miałem już dość. W pewnym momencie, wszedłem do przenośnej toalety tylko po to, by zdjąć z siebie kurtkę, odparować i zagrzać się. Przesiedziałem tam ponad 10 minut. Nie chciałem zostawiać, ani wyrzucać kurtki, a może w samej koszulce byłoby mi lepiej, ale przecież kurtka pomagała mi kamuflować się…
42,195km
Zrobiłem kilka zdjęć, kogoś przytuliłem, dostałem od Skandynawek kilka buziaków (pozdrawiam szczególnie pewną Finkę), a na kilka kilometrów przed metą przywdziałem fińską flagę, z którą na plecach finiszowałem jak torpeda. Długi to był finisz, bo czterokilometrowy, ale bliskość stadionu i dwa kubki napoju typu cola wyzwoliły we mnie jakieś niesamowite pokłady energii. Wyprzedałem wszystkich, jakbym dopiero zaczął bieg. Do mnie, zza pleców nie zbliżył się nikt! Ponieważ dość dużo Finów i biegło, i kibicowało, to nie muszę dodawać, że przez te ostatnie kilkanaście minut byłem dla nich bohaterem. Torpeda(?) z fińską flagą, jak nazwał mnie spiker zawodów, gdy niemalże sprintem pokonałem ostatnie trzysta metrów, ucałowałem linię mety i przysiadłem ze zmęczenia, ale i wrażenia. Podchodzili do mnie Finowie, klepali po plecach, a ja po raz kolejny na mecie maratonu miałem łzy w oczach. Potem tylko żałowałem, że nie zacząłem finiszować w połowie dystansu. Gdybym tylko wcześniej miał ten napój…
Za metą
Worek z rzeczami odebrałem, a właściwie odwiązałem od barierki i wziąłem, koszulkę dostałem, kilka kaw i drożdżówek zjadłem, skorzystałem z pomocy medycznej, dostałem jeszcze koc, żebym nie zmarzł i lekko kuśtykając wróciłem do hotelu, gdzie zostawiłem resztę rzeczy. Tak zakończył się mój pierwszy i ostatni maraton na krzywy ryj. Ostatni, bo przecież to nieuczciwe, nieetyczne i nie fair w stosunku do innych. Zdecydowałem się jednak na ten eksperyment, bo to doskonałe studium przypadku i materiał na artykuł. Ale również, ze względu na osobę anonimowego sponsora, który bez zastanowienia kupił mi bilet, bym mógł pojechać i pobiec. Ani on, ani ja, nie mogliśmy przewidzieć, że ktoś się rozmyśli i nie odda mi pakietu. Oczywiście, organizatorzy musieli by zgodzić się na zmianę nazwiska, ale mimo wszystko. I wreszcie dlatego, że gdy zapytałem syna, co chciałby na Dzień Dziecka ode mnie, to po chwili zastanowienia odpowiedział, że medal. A ja dla swojego syna zrobię wszystko…