Bierzesz udział w zawodach? Opłacasz startowe? Przyznaj się – jaki masz stosunek do ogólnie pojętej organizacji?
Biegam, więc jestem biegaczem. To określenie mogłoby być tatuażem na ramieniu niejednej osoby uprawiającej ten sport. Ten sam symbol, emblemat, bo przecież środowisko łączy. Pod tym określeniem kryje się jednak wiele różnych osobowości i wiele różnych postaw wobec wydawanej złotówki.
Bieganie to bardzo pojemny sport, który poprzez swoją łatwą dostępność z roku na rok przechwytuje coraz większą liczbę dusz. Stosunkowo niewielki wkład własny ograniczony praktycznie do posiadania jednej pary butów, to często duża zaleta dla wielu osób pragnących zadbać o zdrowie poprzez ćwiczenia fizyczne, ale również liczących się z groszem w portmonetce. Oczywiście znajdą się i bogatsi, ale właśnie na tym polega pakowność biegania. Drzwi są otwarte na oścież dla każdego.
Można przemierzać za zero złotych piaszczyste ścieżki, bez potrzeby ścigania się o sto lub sto pierwsze miejsce, a można również powalczyć za niewielką opłatą, ramię w ramię z adrenaliną i pokazać marudzącej części naszego ja, że tak łatwo z nami nie wygra.
Co wówczas?
Przychodzi moment, gdy część biegaczy postanawia zapisać się na zawody. W grupie raźniej, razem siła, a postawione sobie cele w postaci kolejnych startów są bardzo dobrą motywacją do wyjścia na codzienny trening. Rejestrujemy się podając dane i – opłacamy startowe.
Czym ono jest? Co zawiera w sobie ta kwota i czy jest ona niezbędna?
Wpisowe to opłata, która w sumie łącznej wszystkich uczestników wraz z finansami otrzymanymi od sponsorów i partnerów biegu, pozwala na zorganizowanie imprezy. Zawody odbywają się w każdym zakątku, nie tylko Polski. Zdecydowana większość wymaga od uczestników dokonania wpłat. Jedne są symboliczne rzędu 10zł, inne dochodzą do 400zł i więcej, jednak przeważająca część oscyluje w granicach 50 – 100zł. Nie rzadko im bliżej godziny zero, tym stawka rośnie.
Dla biegaczy, którzy często startują, choć uszczupla ich zasoby, nie stanowi ona powodu do większego skupienia uwagi. Dzieje się tak dlatego, że zawody są przez nich odbierane, przede wszystkim jak pewnego rodzaju święto i egzamin w jednym. Te najważniejsze starty w sezonie, długo oczekiwane i będące złotą gwiazdką w kalendarzu, są jak impreza, na której zamiast wydawać „dzieści” złotych na piwo, przekazane one zostają na poczet sprawdzianu możliwości i poczynionych postępów. Sytuacja ta zmienia się, gdy biegacze nie są zadowoleni i zawiedli się na organizacji. Wówczas każda wydana złotówka ciąży i o sobie przypomina, niezależnie od grubości portfela. Biegacz płaci, biegacz wymaga, ale co ważniejsze – biegacz nie lubi być oszukanym.
Należy sobie jednak uświadomić, że opłata startowa jest pewnego rodzaju koniecznością, zwłaszcza gdy chcemy mieć zapewnioną podstawową infrastrukturę i opiekę. Komfort biegacza w tym istotnym dla niego dniu jest niezwykle ważny. Z drugiej strony wielu biegaczy to wymagające bestie i taka już często ludzka natura, że nawet gdyby start był darmowym, wymagania wobec organizatorów zostałyby na takim samym poziomie. A w rękach tych leży cała logistyka. Bez pomocy osób trzecich ciężko jednak samemu udźwignąć ciężar. Tym bardziej, że w dzisiejszym świecie mało jest osób, które pomogą przy organizacji za zwykłe słowo – Dziękuję. Koło się zamyka. Opłata jest więc siłą wyższą.
Jeden grosz wpisowego wydawany jest na pakiet startowy. Tu, w zależności od rangi imprezy jest to reklamówka z logo sponsora, choć bywają także plecaczki, torby czy worki. Wiadomo, że solidniejsza rzecz przetrwa dłużej, a im bardziej poręczna i funkcjonalna, tym reklama dla firmy długo-trwalsza, bo biegacze chętnie chwalą się na imprezach gadżetami okraszonymi nazwami obco brzmiących biegów. To samo dotyczy koszulek, jakie można znaleźć w pakiecie. W środku mamy także numer startowy, agrafki, czipy i wiele ulotek bądź mniejszych prezentów przekazanych od partnerów i firm wspierających: izotoniki, batony, środki chemiczne. Wszystko zależy od tego, kto współpracuje z organizatorem.
Owe pakiety muszą zostać wydane w ręce uczestników, za czym kryje się sztab pracowników. Kolejny grosz wpisowego. Wiele imprez wspomagają wolontariusze, co jest bardzo korzystnym rozwiązaniem. Niejednokrotnie za wikt i opierunek pomagają od świtu do nocy. Ponieważ pracują z własnej i nieprzymuszonej woli, ich nastawienie i zaangażowanie są praktycznie zawsze stuprocentowe. Oprócz nich jest jednak także cała masa osób, które pracują na umowach, a którym należy się normalna wypłata.
Do tych kosztów dochodzą także kwestie porozumień z urzędami miast oraz ze służbami porządkowymi, które zapewnić mają całą obstawę od strony bezpieczeństwa.
Biegacze fizycznie otrzymują pakiet, ale zanim to nastąpi, należy puścić w eter przede wszystkim – informację. Nie wystarczy sam serwis społecznościowy, chyba że akcja jest spontaniczna i dotyczy grupy pasjonatów chcących wspólnie potrenować. Jeżeli nastawienie jest na większy start, wówczas zainteresowani odsyłani są na strony www, a miasto goszczące zostaje zasypane garścią banerów, plakatów czy treści w prasie. Uruchomione zostaje zaplecze informatyków, grafików i nawiązuje się współprace z podwykonawcami. Złotówka do złotówki i budowane zostaje centrum dowodzenia. Miejsce biura zawodów. Oczywiście można spotkać się z gotowymi obiektami tak często wykorzystywanymi jak szkoły czy domy kultury. Budowane są jednak i hale, stawiane namioty, dzięki czemu całe miasteczko biegowe tworzone jest od podstaw. Umowy, umowy, umowy. Pełna biurokracja, aby wyrosły ogrodzenia, strefy odświeżania, toalety, przebieralnie, depozyty, strefy masażu. Do tego strefy gastronomiczne łącznie z punktami odżywczymi na trasach, strefy animacji, scena plus technika, oprawa muzyczna rozładowująca napięcie. Zatrudniony zostaje także prowadzący, który zadziała z jednej strony jak drogowskaz, informator i przyjaciel wspierający przed startem. To wszystko to również kilka groszy uszczknięte z naszej opłaty startowej.
Na koniec praca serwisów porządkowych, ponieważ teren należy po wszystkim posprzątać i doprowadzić do stanu wyjściowego.
Biegacz płaci i… wymaga. Tak jest zazwyczaj. Zaobserwować można dwie postawy uczestników imprez, a które pośrednio związane są z organizatorem, a precyzyjniej z jego obietnicami. Biegacz może opłacić startowe i o nim zapomnieć dobrze się bawiąc i spełniając w trakcie biegu, ale może i poczuć, że te kilka złotych zostało wyrzucone w błoto.
Reklama i zachęcanie uczestników do masowego zapisywania się na bieg porusza różne struny możliwości. Najbardziej chwytliwymi są oczywiście treści i obrazy, przy czym należy pamiętać – „papier przyjmie wszystko”, ale później należy dotrzymać złożonego słowa.
Doskonałym przykładem sytuacji jest rozegrany w Warszawie 15 września 2013r. Bieg Color Run na dystansie 5km, którego celem nie była sportowa rywalizacja, a zabawa, radość i humor. Trasę w okolicach Stadionu Narodowego można było przetruchtać czy przespacerować, ale pod jednym warunkiem – należało ubrać się na biało, ponieważ w specjalnych strefach czekały na uczestników kolorowe proszki, którymi byli obsypywani, wzorem obchodów wiosennego święta Holi w Indiach. „Warszawa zmieni się w magiczne, pełne kolorów miasto niknące w chmurze barw”, zapewniali organizatorzy. Przedstawiali jaskrawe zdjęcia różu, niebieskiego, pomarańczy, które rzeczywiście kusiły. Zapowiadała się uśmiechnięta niedziela, ale sytuacja prawdopodobnie przerosła aranżerów. Z opinii uczestników odebrano wrażenie, jakby same proszki miały zdziałać cuda i wystarczy poprószyć nimi czoła, a wszyscy będą zadowoleni. Nie do końca tak się stało.
Przełożono datę imprezy, co dodatkowo wzmocniło oczekiwanie. Przeciągnęło się ono i w dniu startu, gdyż został on opóźniony. Wielki szum przed, wielkie zapowiedzi najlepszego biegu w Polsce, wykrzykniki bijące z treści promocyjnych, okazały się morzem białych koszulek przywabionych energią do zabawy, a rozmawiających i zastanawiających się, dlaczego nikt ich nie animuje. Z jednym wyjątkiem. Były nim dwie dziewczyny z fitness clubu, które poprowadzić miały rozgrzewkę. DJ zaspał, więc starały się zatuszować sytuację. Gdy rozbrzmiały dźwięki, zaczął się kilkunastominutowy pokaz polegający na powtarzających się ćwiczeniach typu step touch. Niestety nie była to rozgrzewka strikte biegowa. Gdy wreszcie tłum ruszył na trasę, napotkał tylko trzy strefy koloru i to lekko wyblakłego – żółć, niebieski i pomarańcz nie należały do najbardziej intensywnych. Wolontariusze nie nadążali z wyrzucaniem proszku w powietrze, więc uczestnicy sami tarzali się po ziemi, aby tylko nabrać choć trochę koloru.
„Przebieg środkiem Mostu Świętokrzyskiego i tony kolorów – dodaliśmy większą przyjazność, wiele nowych atrakcji po drodze i jeszcze więcej okazji do zabawy i do robienia zdjęć!”– mówili organizatorzy. A co mówili uczestnicy? Że realizacja do niczego, że słabo, że drogo, że nie i że nie tak.
To, co jednak zasługuje na plus, to zachowanie biegaczy, którzy zdaje się wzięli sytuację w swoje ręce, podobnie jak to miało miejsce podczas odwołanego półmaratonu we Wrocławiu.
Pobiegli, sami się nakręcili i bawili w zastanych warunkach, śmiejąc się i skacząc, bo cóż innego pozostało. Wiele było tu uśmiechu, który bardziej miał związek z tym, że spotkały się grupy znajomych razem spędzających czas, niż uśmiechu wywołanego rozkręconą imprezą.
Niemniej bieg Color Run się odbył, a organizatorzy podziękowali za „feedback”, choć nie da się ukryć, że zabrali głos z powodu rozżalenia i rozgoryczenia uczestników.
Organizacja zawodów dla setek biegaczy jest niezwykle odpowiedzialną funkcją. Ponieważ za każdym razem akcjom biegowym niewątpliwie przyświeca cel – popularyzacja i upowszechnianie biegania jako najprostszej formy aktywności ruchowej i prozdrowotnej, a sportowej rywalizacji towarzyszyć ma dobra zabawa, to na barkach organizatorów spoczywa duży ciężar i stres. Niepodważalną prawdą jest fakt, że każdemu zależy na miłych wspomnieniach, dlatego traktując bieganie jako wspólną pasję, twórzmy ten świat wspólnie, a z gorszych momentów wyciągajmy wnioski. Tak, jak uczynili to organizatorzy Festiwalu Biegowego, zapraszając wszystkich do udziału w pracach nad przyszłorocznym programem.