W niedzielę, 19 maja 2013r. stanęłyśmy na starcie 4. Półmaratonu w Opolu, który odbywał się w ramach Trzeciego Maratonu Opolskiego. Impreza ta zaczyna zbierać coraz więcej fanów biegania, choć nie są to jeszcze ilości rekordowe. Składała się z czterech biegów: maratonu, półmaratonu, charytatywnej Sztafety Firm oraz Biegu Festiwalowego. Dopiero raczkujące zawody już wyrobiły sobie opinię jednych z cięższych.
Od samego początku zapowiadała się wesoła atmosfera, bo jak inaczej zachować się, gdy z nieba leje się żar, trasa usiana jest licznymi podbiegami, a spora jej część prowadzi sławetną kostką brukową – tak uwielbianą przez biegaczy, jak i opolskie „kobiety na szpilkach”, które podobno gubią na niej nie tylko fleki, ale i całe obcasy.
Gosia o niespodziankach i kruczkach czyhających na trasie została uświadomiona na dzień przed startem. Ania, jako urodzona Opolanka, wiedziała, co ją czeka.
„Mieszkam w Opolu od urodzenia i jako, że kocham biegać, udział w naszym półmaratonie traktuję jak święty obowiązek. Mimo, że trasa wymagająca, to staram się nie zrażać. Wręcz przeciwnie – ambicje pchają do przodu i poprzeczka się podnosi. W tym roku moim celem było poprawienie czasu z poprzedniej edycji, ale już na dzień dobry czułam, że będzie ciężko. Kobiece dni w połączeniu z upałem nie wróżyły nic dobrego. O ile na skwar mogłam się przygotować poprzez całotygodniowe nawadnianie organizmu, to natury już nie udało się oszukać. Miałam świadomość, że mój cel stawał się mało realny, ale wystartowałam z założeniem, że jakoś to będzie. No i było. Całkiem sympatycznie!”
Pakiety startowe odebrałyśmy w sobotę. Dość kameralne biuro, ale całkiem prężnie działające, wydało nam: numery, gąbki, gadżety sponsorów, broszury i koszulki – te niestety w rozmiarach uniwersalnych, co oznacza, że mamy do kolekcji kolejne koszule do spania. Miasto żyło swoim życiem, a nadchodzącej imprezy nic nie zwiastowało. Także dzień później wszystko zorganizowano tak, że jedynie barierki ustawione na pętlach trasy oraz solidne oznaczenia kolejnych kilometrów, zdawały się informować, że odbywa się bieg. Cała impreza skupiła kibiców przy starcie i mecie, a także zebrała uczestników w pobliskim Amfiteatrze Tysiąclecia, znanym jako Centrum Polskiej Piosenki. Wykorzystanie tego obiektu było strzałem w dziesiątkę, bo tym sposobem uniknięto potrzeby budowy miasteczka biegowego.
„Opole to spokojne i przyjazne miasto. Wszystko toczyło się niedzielnym tempem i odnosiło się wrażenie, że trwające zawody są cotygodniową atrakcją przeplataną rodzinnymi spacerami, wizytami w lodziarni i kąpielami w słońcu” – podsumowała Gosia.
Niedziela, godzina przed startem – przyłapujemy biegacza chowającego się za winklem z fajeczką w ustach. Porozumiewawcze uśmiechy i mała reprymenda znalazły odpowiedź w słowach: „przecież się schowałem”. Dodatkowo smarujemy się olejkiem do opalania, bo liczba kresek na termometrze wzrasta z minuty na minutę, a na niebie zero chmur. Plan był taki: „Jak walka o życiówki nie wyjdzie, to się chociaż opalimy”. W końcu biegająca kobieta, to wciąż kobieta! Na marginesie – biegacza można bardzo łatwo poznać po umiejscowieniu opalenizny właśnie. Charakterystyczne „białe spodenki” pięknie wyglądają na każdej plaży (żart).
Udajemy się do biura, gdzie oddajemy rzeczy do depozytu – z uśmiechem na ustach, bo jest to mały woreczek, a nie wielka torba, którą zostawiało się jeszcze kilka miesięcy temu podczas zimowych zawodów. Przy linii startu gromadzą się biegacze i następuje wspólna rozgrzewka. Start łączony – półmaraton i maraton (kolory numerów rozróżniały dystanse), a po nim start biegów dodatkowych.
Dystanse dłuższe zaplanowano jako nakładające się na siebie pętle – nas czekały zatem dwie z nich.
Na krótko przed – ostatnie rady, głupawka, słowa otuchy, śmiech, ale i pełna mobilizacja. Jakoś wspólnie było nam raźniej. START! Nogi ruszyły…
Gosia wyrwała do przodu zgodnie ze swoimi założeniami. „Po rozeznaniu się z trasą wiedziałam, że w tych warunkach o życiówkę będzie ciężko. Ten start miałam potraktować treningowo, z takim nastawieniem też biegłam. Luźno, trzymając w miarę możliwości stałe tempo. Poza tym od kilku dni doskwierał mi ból w prawym udzie i obawiałam się, aby nie przerodziło się to w coś więcej. Bałam się przedobrzyć, tym bardziej, że za niecałe dwa tygodnie zmierzę się z dystansem ultra na bieszczadzkim Rzeźniku – 78km. Opole chciałam pobiec najlepiej jak mogę, ale z głową i z rozsądkiem. Myślę, że udało się to w 100%”.
Ania zaczęła spokojnie. „Playlista w mp3 ułożona idealnie. W pozytywnym nastroju, pomalutku się rozkręcałam. Po 5 km złapałam cug i już tak leciałam. Choć łąki i polany na obrzeżach miasta kusiły, by wyłożyć się na słońcu, trzeba było biec dalej. Lekki wiaterek łagodził upał, a Odra chłodziła swoją bryzą”.
Przy panującym upale Organizatorzy ratowali biegaczy, jak tylko mogli. Punkty odżywcze były idealnie rozstawione co 3,5 km. Chociaż jeść się nie chciało, to kubki z wodą były dobrodziejstwem. Jeden łyk i reszta na głowę. „Poza tym pierwszy raz spotkałam się z Kurtyną Wodną. Rozstawione na trasie coś na kształt ogrodowego szlaucha bryzgało wodą na wszystkie strony i skutecznie ochładzało. Jakie było moje zdumienie, gdy wbiegałam w pole rażenia z myślą o mgiełce i lekkim skropieniu, a wybiegałam mokra i zlana niczym kubłem wody w lany poniedziałek. Krople spływały po ciele i cudownie chłodziły rozgrzane ciało. Od tej pory kurtyny były moim celem na trasie, główną siłą motywującą i niezłą zabawą”– mówi Gosia.
Gdy Gosia dzielnie goniła czołówkę, Ania przy drugim okrążeniu zaczęła łapać kolki. Dodatkowo skarpetka obtarła jej stopę i trzeba było walczyć. „Utrudniało to bieg, ale nie na tyle, by się poddać. Zresztą byłam świadkiem, że inni mają gorsze warunki do biegania, a mimo to świetnie dawali radę! Długi odcinek trasy biegłam na równi z panem, który cierpi na zespół Tourette’a. Nawet miał koszulkę z napisem na plecach „Biegnę z Tourettem”. Początkowo nie wiedziałam, co się dzieje. Zaczyna mnie doganiać pan, który rzuca się na krzaki, znaki i inne przeszkody wykrzykując przy tym pod nosem obraźliwe epitety. Szczerze zaczęłam obawiać się, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Przelatywał twarzą przez gałęzie, które mogły go ranić. Wleciał w znak, co powoduje kolejne obrażenia. Do tego niekontrolowane tiki wymuszające dodatkowe ruchy rąk i nóg, co z pewnością odbiera energię. Raz biegł jak szalony, a za chwilę już spokojnie i normalnie, jak każdy. Niesamowite! Ile trzeba mieć zaparcia, by mimo tak uciążliwej choroby pokonać taki dystans! I patrząc na tego pana, jak walczy na trasie, miałabym się poddać przez kolkę i obcierającą skarpetkę?! NIGDY! Chociaż pod koniec brakowało już paliwa, dobiegłam na oparach do mety. Na ostatniej prostej czekała na mnie Gosia”.
Przed biegiem ustaliłyśmy orientacyjnie, na jakie czasy lecimy. Gdy dobiegłam na metę, pokibicowałam kolejnym uczestnikom, aby choć przez chwilę odwdzięczyć się za doping, jaki ja otrzymuję na trasie. Poza tym byłam naładowana pozytywną energią, ponieważ zajęłam 4. miejsce w klasyfikacji kobiet oraz 2. miejsce w swojej kategorii wiekowej. Radość przeogromna. Zbliżała się godzina, w której i Ania miała przybyć. Postanowiłam, że zrobię niespodziankę i wybiegłam jej naprzeciw. Z medalem dyndającym na szyi, z butelką wody w ręku oblewałam Anię wodą niczym szampanem po wygranej na wyścigach Formuły I.
„Na widok Gosi okazało się, że jeszcze mam siłę! Tak – przyjazna buzia daje kopa większego niż kawa! Ten ostatni odcinek pobiegłyśmy razem, aż do mety. Udało się! Urwałam 3 minuty z poprzedniego czasu! Cel osiągnięty”.
Po chwili znalazłyśmy się już na terenie Amfiteatru, aby Gosia mogła z dumą stanąć na podium i odebrać puchar. Uśmiech nie schodził nam z twarzy ani na sekundę. Razem z nim wdrapałyśmy się na dach, ponieważ tam Organizatorzy postanowili umieścić stanowiska do masażu. Sytuacja zdawała się być zastanawiającą, ponieważ po pierwsze dach plus słońce to ewidentnie za mocne połączenie, a do tego schody tam prowadzące. Na łóżku masowane zapomniałyśmy jednak o wszystkim, ale jedno co krążyło nam po głowach, to oczekiwana nagroda – lody! Poza tym byłyśmy już tak głodne, że postanowiłyśmy deser zjeść przed obiadem.
Do mety dotarło 286 półmaratończyków i 158 maratończyków. Oprócz tego 61 zawodników z Biegu Festiwalowego, 17 Sztafet Firmowych (68 zawodników). Najmłodszy zawodnik zawodów miał 10 lat (Bieg Festiwalowy), a najstarszy 67 lat (Półmaraton).
Polecamy Opole, bo jak Gosia wspomniała: „Bieganie na obcej ziemi, gdzie wszystko w zasięgu wzroku wydaje się być nowym, gdzie co chwilę zaskakiwani jesteśmy niespodziewanym, gdzie czujemy się miło, ale i okrasza nas doza nieśmiałości, gdzie nawet słońce uśmiecha się jakby inaczej – jest przygodą godną podjęcia próby zerwania z marazmem codzienności. Każdy bieg odbyty w nowym otoczeniu, to +1 dla nas i naszego doświadczenia, ale przede wszystkim cudowne uczucie odkrywania świata. Bieganie daje tak wiele, a tak niewiele oczekuje w zamian. Jedynie odrobiny odwagi”.