Moje problemy z nadwagą zaczęły się w okresie dojrzewania. Hormony buzowały, a ja nieustannie objadałem się, zawsze znajdując odpowiedni argument usprawiedliwiający to wstrętne obżarstwo. Jedzenie było wtedy dobre praktycznie na wszystko: na złą ocenę w szkole, doła, na sprzeczkę z dziewczyną. Przynosiło zaspokojenie i szczęście, ale niestety tylko chwilowe i ulotne. Pamiętam, że w gimnazjum i liceum byłem stałym klientem w sklepikach szkolnych i cukierniach, gdzie kupowałem tony słodyczy, bo dzień bez nich, był tak naprawdę dniem straconym.
Systematycznie tyłem, nie przejmowałem się jednak tym, bo zawsze wydawało mi się, że to, co w środku jest najważniejsze. Musiałem się jednak mierzyć z kąśliwymi uwagami kolegów, którzy oczywiście w bardzo złośliwy sposób wytykali mi nadprogramowe kilogramy.
Kiedy dostałem się na studia, ważyłem 102 kilogramy, a mierzyłem 183 centymetry wzrostu. Nie da się ukryć, że byłem otyły i jeszcze bardziej świadomy tego, jak wyglądam. Nie przywiązywałem jednak do tego wagi. Najważniejsze było dla mnie to, że rozwijam się intelektualnie, że mam wokół siebie ludzi, z którymi mogę zdobywać szczyty marzeń, poszerzać horyzonty i radośnie przeżywać każdy dzień. Przyjaciele jednak zaczęli się martwić o moje zdrowie, często dopytywali się czy wszystko jest w porządku, zwracali uwagę, że powinienem trochę schudnąć. Ja jednak byłem uparty i stanowczo twierdziłem, że nie mam z tą nadwagą żadnego problemu, jestem szczęśliwy i akceptuję to, jak wyglądam. Teraz jednak wiem, że nie do końca byłem szczery wobec siebie i innych. Swoją ekstrawertyczną osobowością przykrywałem kompleksy związane z otyłością.
W końcu nadszedł dzień, a właściwie noc, kiedy wszystko zaczęło się zmieniać, coś we mnie pękło, coś sprawiło, że od tamtej chwili moje życie nabrało zupełnie innego wymiaru i wszystko się przewartościowało.
To był wbrew pozorom zwyczajny wieczór. Wcinałem pizzę, potem jeszcze wsunąłem cztery tosty, by na deser zjeść łakomie ulubiony sernik babci. Kiedy leżałem już w łóżku, nagle zrobiło mi się niedobrze, ale nie tylko ze względów fizycznych. Czułem wstręt do siebie, byłem obrzydliwie najedzony, żeby nie powiedzieć – obżarty. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje. Zasypiałem z pełnym żołądkiem, ale miałem świadomość tego, że w końcu muszę coś z tym wszystkim zrobić, bo przecież tak dalej żyć nie można…
Postanowiłem, że będę szczupły, nie wiem czemu, ale wydawało mi się to bardzo prawdopodobne i możliwe do zrealizowania.
Następnego dnia wdrożyłem swoje postanowienie w życie – przeszedłem na rygorystyczną dietę i zacząłem regularnie biegać. Początkowo podczas treningów (przeznaczałem codziennie na nie ok. 40 minut) strasznie się męczyłem, a po każdym takim wysiłku czułem się wyczerpany i praktycznie od razu zasypiałem. Kiedy biegałem po parku, który znajduje się w pobliżu mojego mieszkania, musiałem co chwilę przystawać, robić przerwy, bo okrutnie przeszkadzała mi zadyszka. Wiedziałem jednak, że robię to dla swojego upragnionego celu, dla szczupłej sylwetki. Wydawało mi się, że im bardziej się zmęczę, tym więcej spalę kalorii, więc nie oszczędzałem się. Bieganie zaczęło wyznaczać rytm mojego życia. Znajomi jednak uparcie twierdzili, że powinienem sobie dać spokój, bo i tak nie uda mi się schudnąć. Próbowali mi wmawiać, że szybko mi to przejdzie i za jakiś czas znowu będę siedział na kanapie i wcinał chipsy. To jednak jeszcze bardziej motywowało mnie do pracy nad swoim wyglądem.
Zmieniłem całkowicie swój sposób żywienia, odstawiłem ziemniaki, białe pieczywo i tłuste mięso. Oczywiście najważniejszy dla mnie był ruch, dlatego nie przestawałem biegać. Kupiłem sobie specjalne buty i regularnie trenowałem. Po miesiącu, kiedy wróciłem na święta wielkanocne do domu, rodzina zauważyła efekty ćwiczeń i diety. Pytali, co mnie skłoniło do takiej decyzji i dlaczego tak nagle zmieniłem swoje podejście do wyglądu zewnętrznego? Odpowiadałem, że to dla mnie życiowe wyzwanie, że biegam dla siebie, dla zdrowia, dla celu, bo jestem ambitny, bo chcę być szczupły! Rozmawiałem też na ten temat ze swoim współlokatorem, który jednak zwrócił mi uwagę na to, że codzienne bieganie, to nie jest najlepszy pomysł. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że ograniczę treningi i od tamtej pory zacząłem ćwiczyć mniej więcej 3 razy w tygodniu, oczywiście nadal trzymając się swojej diety żywieniowej. W ciągu pierwszego miesiąca starań na rzecz szczupłej sylwetki schudłem ok. 8 kilogramów. To mnie jednak jeszcze nie satysfakcjonowało i po półrocznym wysiłku na wadze zobaczyłem prawie 20 kilogramów mniej.
Byłem szczęśliwy, a bieganie nieustannie wydzielało z mojego organizmu kolejne endorfiny.
Dziś mijają już prawie dwa lata, odkąd zacząłem regularnie biegać. Ta forma aktywności fizycznej zmieniła moje życie, sprawiła, że teraz patrzę na siebie z zupełnie innej perspektywy. Wszyscy, którzy znali mnie jeszcze przed metamorfozą, są zdumieni, że udało mi się tyle schudnąć.
Ja wciąż odczuwam wielką satysfakcję, szczególnie wtedy, kiedy stoję przed lustrem i patrzę na swoje zdjęcia z liceum. Jestem teraz zupełnie innym człowiekiem i nie chodzi tu tylko o wygląd zewnętrzny. Bieganie to mój styl życia, to nowa perspektywa, to kolejne horyzonty, to sposób na gorszy nastrój. Kiedyś poprawiałem sobie humor, zajadając się słodyczami, dziś zakładam buty, wychodzę z domu i biegam, być czuć się wolnym i szczęśliwym!