W miniony weekend w Otwocku odbył się konkurs Grand Prix w skoku o tyczce im. Tadeusza Ślusarskiego. Oprócz całej naszej męskiej reprezentacji z Daegu w Otwocku wystartowała również Anna Rogowska z którą mieliśmy zaszczyt rozmawiać.
MŚ w Daegu za nami, wracamy z jednym medalem. Co się stało z naszymi mistrzami? Dlaczego mistrzostwa pod względem medalowym wyglądają tak a nie inaczej?
Nie chcę wypowiadać się za innych. Każdy musi odpowiedzieć sobie na to pytanie sam. Mogę zapewnić, że każdy ze startujących zrobił maksymalnie dużo i się starał aby wypaść jak najlepiej. Przygotowania były nastawione na to, aby główna impreza zakończyła się sukcesem.
Choć trzeba przyznać, że każdy przygotowując się do Daegu w perspektywie miał już plan przygotowań do najważniejszej imprezy czterolecia, czyli Igrzysk Olimpijskich… Jak Pani ocenia swój występ?
Zgadza się. Jeśli chodzi o występ w Daegu to na pewno nie odbieram tego jako osobistej porażki, ponieważ z mojej strony zrobiłem wszystko aby wrócić do skakania, wrócić bardzo dobrze przygotowaną. Przygotowania były bardzo dobre, jednak zdecydowanie zabrakło czasu.
Rozumiem, że chodzi o feralny występ w Sopocie, na którym doszło do kontuzji?
Tak się nieszczęśliwie stało, że właśnie na mitingu w Sopocie, który miał miejsce dwa miesiące przed Koreą rozcięłam sobie rękę. Na skocznie mogłam wrócić dopiero po miesiącu. W konkurencji technicznej to przepaść. Po takiej przerwie, proszę mi uwierzyć, że zaczyna się od zera i potrzeba niezwykle dużo determinacji aby ponownie wrócić na skocznię.
Więc jak podsumuje Pani te dwa ostatnie miesiące przed Daegu?
Uważam, że wyszłam z tego ciężkiego dla mnie okresu zwycięsko. Jeśli chodzi o występ na MŚ to wiadomo, że pozostał pewien niedosyt i było mi ogromnie przykro, że ten start nie wyszedł. Włożyłam mnóstwo serca żeby w Daegu wyszło i nie mam sobie nic do zarzucenia. Wielokrotnie w swojej karierze ponosiłam porażki i zawsze po stracie mogłam powiedzieć, że zrobiłam źle to, czy tamto a tutaj… – nie na wszystkie rzeczy mamy wpływ.
Czas… zabrakło czasu?
Proszę sobie wyobrazić, że specjalnie sobie tyczki nie złamałam na dwa miesiące przed najważniejszą imprezą, żeby mieć wytłumaczenie na mistrzostwach w Korei w przypadku ewentualnego niepowodzenia. Spotkała mnie taka sytuacja a nie inna i musiałem się z nią zmierzyć. Zrobiłam wszystko żeby zrobić to jak najszybciej i jak najlepiej, ale niestety tę walkę przegrałam…
Choć poziom konkursu w Korei był w tym roku wyjątkowo wysoki…
Tak, ale poziom 4.75m dawał medal, więc na pewno było to w moim zasięgu, nawet po kontuzji. Wszystko schodzi tutaj ponownie do czasu. Zabrakło jednego, dwóch startów żeby można było w stu procentach wszystko dopiąć. Na mistrzostwach Polski nie miałam takiej możliwości, ponieważ w trakcie konkursu rozpadał się deszcz i wyszło jak wyszło, a później już nie było żadnego startu, tylko wylot do Korei. Nie na wszystko mamy wpływ. Mam nadzieję, że taka sytuacja jak miała miejsce w konkursie na molo w Sopocie ponownie się nie powtórzy. Powiem, szczerze, że nie życzyłabym tego największemu wrogowi.
Zmiana cyklu przygotowań, problemy zdrowotne to z pewnością nie wpływa dobrze przed tak ważnym startem…
Naprawdę, nie czuję obowiązku, abym miała się ze wszystkiego tłumaczyć. Powtórzę: specjalnie nie złamałam tyczki. Wiem, ile pracy kosztowały mnie te przygotowania i jestem pewna, że zaowocują one w przyszłości.
Biorąc to wszystko w garść raz jeszcze – czego dokładnie zabrakło aby osiągnąć sukces w Daegu? Oskakania się na pewnych wysokościach, jakiegoś elementu technicznego?
Na treningach wszystko wyglądało bardzo dobrze, ale jak wiadomo trening to nie są zawody. Kiedy ja się leczyłam to w tym czasie były starty, koleżanki skakały. Później, kiedy już byłam w stanie skakać to startów w ogóle nie było. Nie mogłam skorygować wszystkiego w warunkach startowych, na których jest inne napięcie mięśniowe i tak np. tyczka na której skacze na treningu będzie zdecydowanie za miękka na zawodach, bo jest większa mobilizacja, inne nastawienie, jest publiczność, są rywalki jest stres, oczywiście ten pozytywny.
O ile dobrze pamiętam, to przed MŚ miała Pani tylko jedną próbę – były to Mistrzostwa Polski…
Niestety w Bydgoszczy nie dopisały warunki pogodowe, ale raczej nie należę do osób które narzekają. W Daegu nie wyszło, ale mam teraz podwójną mobilizacje. W sporcie jak i w życiu nie zawsze wszystko układa się tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Uważam, że gdybym nie podjęła tej walki po incydencie w Sopocie to wtedy czułabym się przegrana. Gdyby ktoś przed startem powiedział mi, że zajmę 10. miejsce to i tak bym pojechała.
To było potrzebne?
Oczywiście. To było bardzo potrzebne w perspektywie Igrzysk Olimpijskich. Gdybym wtedy po kontuzji się poddała, miałabym za dużą przerwę od skakania. A tak treningowo wykonałam dużą pracę, wiele wprowadziłam zmian. Byłam straszliwie zmotywowana. I oby to wydało plony w przyszłym roku.
Odczuwała Pani presję w Daegu?
Czułam, ale na pewno nie w żaden negatywy sposób. Nie czułam aby w Korei było coś nie tak ze strefy psychicznej. Czynniki psychologiczne nie miały wpływu na mój start na MŚ.
Jakie plany ma Anna Rogowska na dalszą część sezonu? Teraz był Otwock. A później?
8 września jest mityng w Zurychu, dwa dni później start w Berlinie i na tym zakończę swoje starty.
Potem jak rozumiem okres roztrenowana? Jak z przygotowaniami do Igrzysk?
Tak później okres roztrenowania. Przygotowania do Igrzysk zacznę mniej więcej w połowie października.
W kraju czy zagranicą?
I tu i tu, choć głównie w Polsce. Spała… mam tam świetne warunki do trenowania, zaplecze do odnowy biologicznej. Dosłownie wszystko czego potrzebuję.
Jakie cele wspólnie z trenerem stawiacie sobie przed kolejnym sezonem? Co jeszcze nie jest do końca dopracowane?
Wciąż skupiamy całą swoją uwagę na elementach technicznych. Tutaj główną rolę grają szczegóły. Jestem osobą, która tak naprawdę wcale tak długo nie skacze. Swoją przygodę z tyczką zaczęłam w momencie, kiedy Monika Pyrek zdobywała swoje pierwsze medale, czyli 1999 roku. Jak na skok o tyczce to nie jest długo.
Co powiedzieć o Jelenie Isinbajewej, która z kolejnej imprezy mistrzowskiej wraca z niczym? Co dzieje się z “Carycą” tyczki, dla której do niedawna wysokości z rzędu 4.80m były wysokościami rozgrzewkowymi a obecnie są to wysokości zaporowe… W Daegu Rosjanka była stawiana w roli faworytki, a jak wyszło wszyscy wiemy.
Wiem, że stawiana była w gronie faworytek, ale dla mnie Jelena tą faworytką nie była. Chociażby dlatego, że w sezonie były zawodniczki, które skakały od niej wyżej jak np. Amerykanka, która w sezonie uporała się z wysokością 4.92m, a Jelena 4.76m. Ciężko powiedzieć co się z nią dzieje, na to pytanie raczej ona sama musi sobie odpowiedzieć. Myślę, że dużą rolę odegrała tutaj zmiana trenera. Isinbajewa zmieniła go na swojego pierwszego szkoleniowca.
Bardzo dziękuję za rozmowę, w imieniu swoim i portalu treningbiegacza.pl życzymy przede wszystkim dużo zdrowia.
I ja również bardzo dziękuję!