Historii maratońskich jest tyle, ilu samych Maratończyków. Każdy start jest inny, różnią się emocje towarzyszące debiutantowi, pacemakerowi i biegaczowi, który na koncie ma już 50 startów na królewskim dystansie. Co dla jednych jest „chwilą samotności” i okazją do poukładania sobie w głowie spraw życia codziennego, dla innych jest szansą na podzielenie się swoją pasją z innymi biegaczami i okazją na zawarcie nowych znajomości. Czym dla biegaczy był 5.5 Maraton Gdańsk?
Zygmunt Zegarlicki: Zupełny „spontan”, jak będzie tak będzie. Planuję rozłożyć start na dwa dni: piątek i niedzielę. Życie pokaże, może pierwszego dnia trochę więcej, jeżeli pogoda pozwoli, w każdym razie na pewno rozłożę dystans na raty. Trasę zaplanowałem w oparciu o punkt odżywczy start/meta, skoro można biegać po parku, w zieleni, to wolę nie biegać po mieście. Jeśli chodzi o formę biegową, to jest zauważalny spadek, w listopadzie miałem potwierdzonego COVIDa, powracam do pełni sił, dlatego ten start to duża niewiadoma. Wystartowałem, bo brałem udział w praktycznie wszystkich edycjach Gdańsk Maratonu. Koronę już zdobyłem, po Polsce trochę pobiegałem, teraz wolę startować bardziej lokalnie. Jeśli o mnie chodzi, to nie ma problemów, żeby pobiec samemu, dla mnie to jest fajne. Można sobie na spokojnie przemyśleć wiele spraw: domowych, zawodowych. Przede wszystkim chodzi jednak o wyczyszczenie głowy. Nie brakuje mi co prawda towarzyszy do biegania, ale czasem każdy z nas potrzebuje chwili samotności, uważam, że to dobry moment, żeby połączyć przyjemne z pożytecznym.
Marek Laskowski: Zamiar jest taki, żeby co 5 minut robić sobie chwilę przerwy marszem. Założenie to przebiec w czasie 4:15-4:30. Zakładam, że jeśli się nie uda (udało się – przypis autora), to odpuszczam i ostro trenuję do maratonu w tradycyjnej formule. Przygotowywałem się do startu pół roku, cztery treningi w tygodniu, do 200 kilometrów miesięcznie, może nie jest to aż tak duży kilometraż, ale skończyłem 49 lat i obiecałem sobie, że przed „pięćdziesiątką” przebiegnę maraton. Więc o ile całkiem mnie nie połamie, powinienem dać radę. Zaplanowałem sobie trasę przez park do Ergo Areny a potem do Pruszcza i z powrotem, powinno wyjść akurat nieco ponad 42 kilometry. Oprócz punktów żywieniowych jestem zaopatrzony w kilka żeli energetycznych. Bieg samemu to spore obciążenie dla głowy, denerwuje się, od dwóch dni gorzej śpię, w grupie pewnie byłoby łatwiej, adrenalina i towarzystwo robią swoje, tu będzie takie zmaganie się samemu ze sobą. Wielkie wyzwanie, tym bardziej, że Maratonu nigdy nie przebiegłem, 30 kilometrów to taka granica, którą przebiegłem na raz. Oceniam, że powinienem dać radę.
Sławomir Rozenberg: Pobiegliśmy bulwarem nadmorskim, chcieliśmy uniknąć świateł i przejść, poza tym na zmęczeniu można się pomylić, więc warto trasę znać. Dla mnie to 62 czy 63 maraton. Stare wygi już jesteśmy (śmiech). Założyliśmy sobie w miarę rozsądny czas i się tego trzymaliśmy, jedynie pod koniec wyszło słońce i brakowało trochę wody, więc ostatnie 5-8 kilometrów tempo trochę spadło. Z czasu 3:47 jestem zadowolony, taki zakładałem i taki właśnie wyszedł, bez żadnych problemów.
Andrzej Ślusarczyk: Chciałbym złamać 3:30, ale przez pandemię i zaniedbania treningowe ta forma może być taka słabsza, z czasu poniżej 4 godzin też będę zadowolony. Trasa jest zaplanowana, skorzystam z punktów odżywczych, najpierw biegnę do Redłowa, potem wracam, kieruję się na Długi Targ i obliczyłem, że takie kółeczko powinno się złożyć na 43 kilometry. Nastawiony jestem na bieg sam, z muzyką, nigdy wcześniej maratonu w ten sposób nie pokonałem, ale ponieważ mamy tu taką formułę, że możemy wybrać sobie trasę samemu, pobiegnę sam, bez suportu. Myślę, że będzie trudniej. Motywacja jest zawsze, a Maraton Gdańsk biegnę po raz czwarty i ucieszyłem się, że nawet w takiej formie jest to zorganizowane, ale sądzę, że będzie trudniej, chociaż kto wie? Zobaczymy, może będzie łatwiej!
Michał Przybylski: Biegłem z kolegą, ale nie wytrzymałem tempa. Biegliśmy pasem nadmorskim, jesteśmy z Gdańska, znamy te tereny, więc trasa nie była zaskoczeniem. Do 35 kilometra było lekko, fajnie, jak po sznurku. Potem podręcznikowo – ściana. No to uderzyłem w ścianę… Kolejne 3-4 kilometry trzeba było przespacerować, a potem końcówkę jeszcze do mety dociągnąć, podbiec. Szczyt formy przygotowałem na trzy tygodnie temu, wówczas miałem duży zapas, nogi mnie niosły, a dziś mnie zabiło. Może trochę ta rosnąca temperatura? Generalnie cieszy powrót imprez biegowych, w grupie biegnie się lepiej, a człowiek się nie poddaje. A samemu jest po prostu dużo ciężej.
Zbigniew „Zibi” Jakubek: 4 godziny to teoretycznie tempo 5:39-5:41 na kilometr, ale biorąc pod uwagę specyfikę trasy i to, że być może trzeba będzie zatrzymywać się na czerwonych światłach, trzeba będzie pobiec te 2-3 sekundy szybciej. „Pejsem” byłem już ponad 20 razy, chociaż w takiej formule jeszcze nie biegałem, zawsze to coś nowego, a ponieważ powoli wracamy do normalności, z czasem te starty powinny już wyglądać po staremu. Nastroje? Jak zwykle pozytywne podczas Gdańsk Maratonu!
Paweł Tyl: Jestem zadowolony z czasu, zmieściłem się w czterech godzinach. Ostatnie 10 kilometrów biegłem po 4:30-4:40, więc zmieściłem się dwie minuty przed czasem. Biegam tu raz w tygodniu „trzydziestki”, po parku i deptaku, więc znam te trasy, chociaż na końcu tak już byłem zmęczony, że się zgubiłem i nadrobiłem z 3 kilometry. Ale teraz jestem szczęśliwy. Biegłem z kolegą, którego od 22 kilometra łapała kolka, od 30 stanął, nie dawał już rady, kazał mi biec dalej. Teraz wracam po niego. Nie wiem jak, bo nie mam już siły, ale wracam…
Michał Dawid: Dziewiąty Maraton, dobrze się biegło, bo spokojne i lekkie tempo, chociaż końcówka trochę bardziej wymagająca, bo wyszło słonko. Pierwszy raz biegłem w Gdańsku, a w takiej formule maraton biegłem po raz drugi, 1 stycznia skończyłem Maraton w Chorzowie i tam było to rozwiązane podobnie. Na obecną chwilę to jedyna szansa, żeby to się w ogóle odbywało. Gdańsk z perspektywy biegacza? Rewelacja! Często jestem w Trójmieście, znam dość dobrze Gdynię, ale z tej strony Gdańska jeszcze nie znałem. Bardzo ładna trasa, widokowa. W grupie się biegło rewelacyjnie, mieliśmy „zająca” Darka, świetnie opowiadał, prawdziwy wodzirej! Każdemu polecam bieg z „zającem”, zwłaszcza, jeśli nie leci się na konkretny czas, ale żeby pozwiedzać, porozmawiać, porobić zdjęcia. Darek zna okolicę i można by było z nim biegać cały dzień.
Daria Niewiadomska: Wiedziałam, że jak pobiegnę na wybrany dystans z pacemakerem, to będę mogła zwiedzić Gdańsk, bo nie jestem stąd. Więc nie było obaw, że się gdzieś zgubię. Pogoda była fantastyczna, dodatkowo nasz pacemaker opowiadał nam o wszystkich rzeczach, które widzieliśmy po drodze, więc to było takie prawdziwe bieganie ze zwiedzaniem Gdańska. Przecudownie, za rok na pewno przyjadę tu na maraton, oby już w normalnych warunkach. W grupie zawsze się biegnie łatwiej. Samemu pewnie by miał myśli: biec, a może już wrócić? Grupa motywuje, poza tym wiedziałam, że gdyby Darek (Kokociński, pacemaker na czas 4 godziny – przypis autora), się odłączył, to bym nie wróciła, bo nie wiedziałabym, gdzie jestem (śmiech). Dlatego musiałam się go trzymać, żeby wrócić do mety. Cieszę się, że ta impreza się odbyła, ja jestem ze Śląska, dwa lata temu wystartowałam tu pierwszy raz podczas Gdańsk Maratonu i obiecałam sobie, że będę tu wracać co rok, bo bieg jest świetnie zorganizowany, a trasa jest przepiękna. Dlatego ucieszyłam się, gdy okazało się, że impreza się odbędzie w formule hybrydowej, pomyślałam, że to świetna okazja.