Palenie można rzucać na wiele sposobów. Jednym to przychodzi łatwiej, innym trudniej. Jedni są genetycznie odporni na nałóg, inni mają silne objawy fizycznego odstawienia. Niektórzy mogą na cały dzień zapomnieć o leżącej gdzieś paczce z papierosami, inni dochodzą do dwóch paczek na dobę.
Opowieść o paleniu
Palenie wyznaczało moją dzienną aktywność. Towarzyszyło mi w pracy, kiedy pochłaniały mnie kolejne zadania. Służyło mi do doprecyzowania koncepcji i pomysłów. Było ze mną w chwilach refleksji i odpoczynku. Paliłam przez lata i ze smakiem. Paliłam szybko, dużo, intensywnie. Palenie rzucałam uparcie od kilku lat z hakiem. Rzucałam z gumami. Rzucałam z tabletkami. Rzucałam z plastrami. I bez wspomagaczy też rzucałam. Mogę uchodzić za ekspertkę rzucania palenia, robiłam to w końcu tyle razy!
Związałam kwestię palenia z poczuciem własnej efektywności. Udawało mi się rzucać na miesiąc, dwa miesiące, trzy. Problemem nie było bowiem wytrwanie w głodzie, ale pamiętanie o niechęci do papierosów później, gdy wracałam do życia, niby normalnego, niby mojego, ale zubożałego o ten jeden element: palenie. W końcu zaczęłam dokładnie analizować kiedy i dlaczego wracam do palenia. Uparłam się. Zezłościłam. Chciałam pokonać swoją słabość. Papierosy funkcjonowały jako stały element systemu, który determinował moje życie. I wreszcie, skoro nie mogłam pozbyć się papierosów, postanowiłam zmienić system.
Opowieść o bieganiu
W życiu zdominowanym przez bieganie nie ma miejsca na papierosy. Życie z bieganiem jest bardziej nastawione na „ja”. Na swoje ciało. Na to, że mogę na sobie polegać. Znam swoją kondycję. Ufam swojej wytrwałości. Brak papierosów pozostawia w życiu (w rozkładzie dnia, w chemii organizmu, ba! nawet w myśleniu o sobie!) próżnię. Ten próżnię musi coś wypełnić, albo wciąż z tęsknotą myśli się o papierosach. U mnie próżnię wypełniło stopniowe poznawanie swoich możliwości. Zżywanie się ze sobą – z uderzeniami serca, z pracującymi ścięgnami i mięśniami, z pracą oddechem. Przez wiele lat moje ciało było zasobem, ja zaś byłam jego bardzo niemądrym zarządcą. Korzystałam z życia i ciała, ale nie dbałam o nie – nie chciałam go poznać. Tymczasem biegacz kocha swoje ciało. Biegacz wie, że może na sobie polegać. Biegacz rozumie piękno tkwiące w witalności. W sile. Całkiem inną, chociaż nie mniej ważną, kwestią jest nauka, która kryje się w bieganiu. Bo bieganie jest mądre. Bieganie zmusza do pokory i pogodzenia się z własną początkową słabością. Uczy, że determinacja popłaca, choćbyśmy wielokrotnie musieli się po drodze zatrzymać, żeby złapać oddech. Każe docenić rolę motywacji. Pozwala doświadczać radości. Z perspektywy biegacza całkiem inaczej patrzy się też na nałóg. Świadomość swojego ciała każe zmierzyć się z tym, że przez wiele lat wprowadzaliśmy do organizmu truciznę. Dziesięć razy dziennie. Dwadzieścia razy dziennie. Czterdzieści razy dziennie. Bieganie otwiera oczy i każe brać pod uwagę siebie nie tylko jako podmiot, ale jako przedmiot swojego postępowania. Dlatego w życiu zdominowanym przez bieganie nie ma miejsca na papierosy.