Spis treści
Boska komedia Dantego opisuje wędrówkę alter ego autora przez Piekło i Czyściec aż do Raju. Właśnie z Dantem skojarzyła mi się nazwa najnowszego modelu buta biegowego New Balance – Fresh Foam Zante. Miałem nadzieję, że moja z nimi przygoda nie zacznie się od piekła. Na szczęście trwała ona dłużej niż trzy dni i trzy noce, a każdy kolejny trening odkrywał nowe oblicze Zante. Czy na końcu czekał na mnie ideał godny Beatrycze?
Prolog – Fresh Foam? Pamiętam doskonale!
Zante to nie pierwszy model New Balance w Polsce, w którym wykorzystano podeszwę opartą na piance Fresh Foam. W zeszłym roku na naszym rynku zadebiutował model 980, który dość szybko trafił w moje ręce. Poniosła mnie wówczas wizja butów „maksymalistycznych”, zyskująca coraz większą popularność w Stanach Zjednoczonych i przypłaciłem to lekkim zawodem. Okazało się, że wbrew reklamom buty nie są tak miękkie i pluszowe, jak głosiły slogany reklamowe – były za to bardzo dynamiczne. Mówiąc ogółem, jeżeli wziąć w nawias zapewnienia producenta, ten but był naprawdę dobry, choć nie w ten sposób, w jaki tego oczekiwaliśmy.
Z tym większą radością przyjąłem wiadomość o nowej linii butów opartych na tej piance, które od początku reklamowane były jako dynamiczne i stworzone do szybkiego biegania. Fresh Foam, którą pamiętałem, dużo więcej wspólnego miała z wiatrem we włosach i ostrym przebieraniem nogami niż z pływaniem w pluszowych butach. Podeszwa to jednak tylko jeden element, a Zante od 980 różni niemal wszystko.
Chór wchodzi na scenę – dopasowanie
Zacznę od tej cechy, ponieważ od początku zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Stworzenie wygodnych butów to jedno, ale zrobienie takiego modelu, który dodatkowo świetnie trzymałby stopę podczas biegu, to inna sprawa. Najczęściej pierwsze nie łączy się z drugim: klasyczne treningówki są wygodne, ale przy wyższych tempach tracisz w nich pewność, z kolei startówki są dobrze dopasowane i węższe, a przez to mniej wygodne. Wszystko rozbija się o odpowiednie zestawienie szerokości buta na wysokości palców, dopasowania na wysokości łuku stopy i wysokości zapiętka. Jeżeli te elementy się zgrywają, otrzymujemy świetny produkt.
W przypadku NB Zante, jak już pewnie się spodziewacie, tak właśnie jest. Od pierwszej przymiarki czułem, jakby były one szyte właśnie dla mnie – miejsca na przodzie jest sporo, co pozwala na zdrową pracę palców. To cecha, którą rozpowszechniły buty minimalistyczne i na szczęście się przyjęła. Na wysokości łuku stopy Zante stają się bardzo dopasowane, co umożliwia dość klasyczny system sznurowania. Ciekawą cechą tego systemu jest fakt, że bardzo dobrze reaguje na pracujący podczas biegu łuk – nawet przy mocnym wiązaniu nie czuć dyskomfortu. Na koniec zostaje zapiętek: niski, w którym pięta nie leży zbyt głęboko, co stanowi wygodne rozwiązanie w przypadku dłuższych biegów. Należy oczywiście pamiętać o dobrym zasznurowaniu: jeżeli zawiążemy buta zbyt lekko, to żadne systemy się nie sprawdzą.
Scena druga – komfort
To kwestia nie tylko wspomnianego dopasowania, ale także materiałów, z których but jest wykonany. Cholewka NB Zante składa się z kilku elementów: za lekko wzmocnionym zapiętkiem trafiamy na siatkę o gęstszym splocie, która utrzymuje odpowiednią formę buta, z kolei cały przód tworzy lekka i przewiewna siateczka, która przywodzi mi na myśl tę wykorzystaną w legendarnych New Balance Minimus MT10. Wygląda trochę inaczej, ale poziom przewiewności jest podobny i znacznie wyższy od doświadczanego w poprzednich treningówkach NB (np. w świetnym modelu 890). W bardzo cienkich skarptach wyraźnie czuć było jak powietrze przecina buta.
Liczba przeszyć została zminimalizowana, a konstrukcja przodu wzmocniona paskiem materiału w miejscu, gdzie zazwyczaj mocno pracują palce. Z początku obawiałem się, że ten element będzie problematyczny, ale nawet podczas biegu z obitym paznokciem nie czułem dyskomfortu.
Cisza przed burzą – dizajn
Zanim przejdę do wrażeń z samego biegania, poświęcę chwilę na wygląd buta. Zante, które trafiły do mnie, były czarno-zielone, przez co widoczne z daleka. Podobno to kwestia gustu, ale nie spotkałem jeszcze osoby, która uznałaby te buty za brzydkie. Przypominają codzienne buty sportowe i bardzo mi to odpowiada.
Kulminacja – jak sprawdzają się podczas treningów?
Staram się nie sugerować recenzjami i hasłami reklamowymi, więc zamiast koncentrować się na testowaniu Zante w ich – podobno – naturalnym środowisku, czyli na szybkich treningach, zabierałem je z początku na dłuższe wybiegania. Biegi w okolicach 20-25 km z natury nie są przesadnie szybkie, dzięki czemu przekonałem się, że stworzenie maratońskiej wersji Zante (dedykowanej maratonowi rzymskiemu) nie było przypadkiem. Mimo, że nie są miękkie, to długie i wolniejsze treningi przebiegały w pełnym komforcie. Nie zdarza mi się biegać „na piętę”, gdzie pianki jest najwięcej i powinno być najbardziej miękko, a mimo to nie odczułem większego bólu mięśni niż zazwyczaj.
Nie mogłem jednak opanować się i na każdym treningu wyrywałem się ponad zakładane tempo, by sprawdzić Zante na pełnej mocy. Wówczas okazało się, że dynamika i twardość tych butów rzeczywiście procentują, gdy rozpędzamy maszynerię. Różnica była wyczuwalna już poniżej 4:30/km, a poniżej 4:00/km robiło się bajkowo. Nie dość, że podeszwa zapewniała maksymalnie szybkie wybicie, to cholewka pewnie trzymała stopę także na zakrętach, a bywają z tym problemy w modelach o szerszym przodzie. W końcu, gdy zebrałem się do szybkiego treningu, te wrażenia się potwierdziły. Podczas stumetrowych odcinków Zante ujawniły pełnię swej natury. Dobrze sprawdziły się także podczas jednostki siłowej – buty zazwyczaj nie płatają nam figli na podbiegach, ale przy zbiegach potrafią dziać się cuda. W najnowszych NB stopa nie przesuwała się nawet przy łamiących nogi tempach na mocno nachylonych ścieżkach.
Naturalnym środowiskiem tych butów jest oczywiście asfalt, ale grzechem byłoby nie sprawdzić ich na parkowych ścieżkach. Dość szybko okazało się, że suche trasy leśno-parkowe nie robią na nich specjalnego wrażenia – podeszwa zapewnia dobre trzymanie, ale deszcz i błoto mogą momentalnie to wszystko zniweczyć. Trudno uznać to za wielką wadę butów miejskich, ale na błocie latają jak łyżwy. Gdyby podobnie było na mokrym asfalcie, to należałoby się martwić, ale na szczęście na nim nie odbiegają od modeli, w których dotychczas zdarzało mi się biegać.
Trafiłem do Raju?
Fresh Foam Zante od początku przypadły mi do gustu. Dla kogoś, kto z radością przyjął minimalistyczny trend w bieganiu, będzie to doskonałe rozwiązanie na dłuższe treningi, gdy pod stopą przydaje się więcej pianki. Dla tradycjonalistów Zante będą świetnym wyborem na szybsze treningi i starty do maratonu włącznie. To but stosunkowo twardy, przez co dynamiczny, a zarazem zaskakująco wygodny i pewnie trzymający stopę.
Duża warstwa gumy na podeszwie powinna zapewnić mu długą żywotność. To miły kontrast wobec reszty producentów, którzy wagę buta starają się „ugrać” kosztem podeszwy, co negatywnie odbija się na wytrzymałości. 6-milimetrowy drop to dobry kompromis wobec wspomnianych minimalistów i tradycjonalistów. Na ten moment New Balance Fresh Foam Zante to mój faworyt niezależnie od planowanego biegu. Cieszę się, że NB poszedł z tą pianką właśnie w tym kierunku, bo trafił w dziesiątkę.
PS Buty miałem okazję wykorzystać także w pozabiegowych warunkach. Twarda i stabilna podeszwa dobrze sprawdza się na siłowni. Polecam je wielbicielom sztangi!