Marek Kowalski na najwyższym stopniu podium Biegu Westerplatte stawał dwukrotnie – w 2016 i 2017 roku. Bez cienia wątpliwości można więc stwierdzić, że biegacz z Żukowa zapisał obszerną kartę w historii najdłużej nieprzerwanie organizowanego biegu ulicznego na dystansie 10 kilometrów w Polsce. W dodatku pobił rekord trasy w czasach, kiedy zainteresowanie Biegiem i frekwencja podczas imprezy sięgały zenitu!
Czy wokół Biegu Westerplatte rzeczywiście rozpościera się specjalna aura? Co czuje biegacz na linii startu tej imprezy oraz na mecie, finiszując na pierwszym miejscu? Czy trudniej wygrać te zawody po raz pierwszy, czy obronić tytuł? I czy ma zamiar „ustrzelić” kiedyś „hattrick” zwycięstw Biegu Westerplatte? Na te i inne pytania odpowiedział nam dwukrotny triumfator imprezy, Marek Kowalski. Zapraszamy!
Co czuje biegacz stając na starcie Biegu Westerplatte? Czy rzeczywiście, jak podkreślają uczestnicy, to impreza inna niż wszystkie? Co ją wyróżnia?
Myślę, że Bieg Westerplatte jest rzeczywiście wyjątkową imprezą i składa się na to kilka czynników. Na każdym dużym biegu, gdzie na starcie staje kilka tysięcy zawodników, a na trasie mija się wielu kibiców, czuć atmosferę biegowego święta i ta otoczka dodaje motywacji. To jedna rzecz, ale nie jedyna, bo przecież w innych dużych miastach także są rozgrywane wielkie biegowe imprezy. Myślę, że wątek historyczny, który nieodłącznie towarzyszy biegowi, to kolejny z elementów składających się na to, że to inna impreza niż wszystkie. Rozgrzewka z widokiem na napis „NIGDY WIĘCEJ WOJNY” zapada w pamięć. Do tego bym dodał bliskość morza, piękno Gdańska i wyjątkowych trójmiejskich kibiców – miałem okazję biegać prawie w każdym miejscu w Polsce, ale nigdzie nie słyszałem takiego dopingu i nie widziałem tylu ludzi na trasie co w Trójmieście. Zarówno w Gdańsku jak i w Gdyni kibice zawsze stają na wysokości zadania. To wszystko powoduje, że biegacz na starcie jest podekscytowany i czuje, że bierze udział w czymś wielkim. Dla mnie osobiście starty w Biegu Westerplatte były wyjątkowe także z tego względu, że biegałem „u siebie”. Jak wspominałem startowałem w wielu miejscach w kraju, więc zawsze miło było pobiec blisko domu, po znajomych ulicach i spotykając masę znajomych osób.
Jak z perspektywy czasu wspominasz swoje zwycięstwa w Biegu Westerplatte? Co zapadło Ci w pamięć z tych startów, podczas których stawałeś na podium?
Bardzo się tymi zwycięstwami cieszę do dzisiaj i zajmują ważne miejsce w mojej biegowej historii. Zwycięstwo w dużym, prestiżowym biegu to wyjątkowe doświadczenie. Bieg Westerplatte ma bardzo bogatą historię i cieszę się, że mogłem się w niej zapisać. Że na liście zwycięzców wszystkich edycji widnieje moje nazwisko. Kilka rzeczy, które mi zapadło w pamięć już wymieniłem, czyli atmosferę, kibiców, tłumy biegaczy. Pamiętam też, że wygrywając pierwszy raz pobiłem rekord trasy, która została w kolejnym roku zmieniona, więc mam nadzieję, że rekord nie zostanie już pobity. Rywalizowałem wtedy z moim rywalem, ale przy tym serdecznym kolegą, Łukaszem Kujawskim. Po kilku kilometrach się urwałem i samotnie zmierzałem do mety z dużą przewagą. Byłem wtedy w dobrej formie. Rok później powtórzyłem sukces, ale w dużo większych bólach. Znów ścigaliśmy się z Łukaszem, ale tym razem do samego końca. Wynik był dużo słabszy, ale byłem wtedy po kontuzji, więc tym bardziej się cieszyłem, że mimo wszystko wyszedłem z tej walki zwycięsko. W kolejnym roku niestety kontuzja już uniemożliwiła mi start.
Co jest trudniejsze: wygrać tak dużą imprezę po raz pierwszy, czy obronić tytuł podczas kolejnego startu? Czy nastawienie psychiczne się różni w tych dwóch okolicznościach?
Mówi się, że trudniej utrzymać się na szczycie niż na niego wejść. W moim przypadku było podobnie, bo jak wspomniałem za pierwszym razem wygrałem z dużą przewagą, a drugie zwycięstwo było niepewne do ostatnich metrów. Wynikało to jednak z aktualnej formy. Przed obroną tytułu miałem długą przerwę w treningach z powodu kontuzji Achillesa i z tego względu nie byłem przygotowany optymalnie. Nastawienie psychiczne w moim przypadku bardziej zależne było od tego w jakiej byłem dyspozycji. Kiedy jest się w formie i „noga się kręci” nabiera się pewności siebie i żaden rywal nie wydaje się straszny. Kiedy formy nie ma wkrada się niepewność i stres jest większy. Mimo to ja zawsze starałem się po prostu pobiec najlepiej jak byłem w stanie i zrobić swoje, nie oglądając się na innych.
Wśród startujących w Biegu Westerplatte można zobaczyć uczestników w prawie każdym wieku, o różnym stopniu wytrenowania, z odmiennym stażem biegowym. Czym różni się podejście do zawodów biegacza, który tak jak Ty, walczy o zwycięstwo, z podejściem biegacza, dla którego samo przebiegnięcie dystansu 10 kilometrów jest sukcesem?
Rzeczywiście przekrój biegaczy jest bardzo zróżnicowany i to jest piękne, że jest taka różnorodność na starcie, a wszystkich łączy jedna pasja. Każdy startujący ma swój cel. Dla jednego będzie to zwycięstwo i bieg poniżej 30 min, inny chce pobiec godzinę, poprawić życiówkę, złamać jakąś barierę lub po prostu ukończyć swój pierwszy bieg w życiu. Myślę, że zasadnicze różnice między czołówką biegaczy a kimś, kto chce po prostu ukończyć bieg to cel, taktyka i to, ile z siebie jesteśmy w stanie dać. Walcząc o zwycięstwo patrzy się uważnie na rywali, obiera jakąś strategię. Można narzucić tempo licząc, że inni nie wytrzymają i uda się uciec, można chować się przed wiatrem za plecami rywala i atakować na finiszu. Dobrze wytrenowany zawodnik jest w stanie zmusić się do większego wysiłku, ma większą odporność psychiczną na ból i zmęczenie. Potrafi dać z siebie dosłownie wszystko. Z kolei biegacze mający nastawienie przebiegnięcia dystansu skupią się bardziej na odpowiednim tempie, żeby nie było za szybkie i żeby dać radę do końca. Niektórzy chcą się dobrze bawić i pokonać cały dystans z uśmiechem na twarzy, często w gronie znajomych. Walcząc o zwycięstwo myśli się raczej o przetrwaniu kolejnego kryzysu niż uśmiechu. W zasadzie też się biegnie w gronie znajomych, ale chce się ich pokonać.
Swoimi zwycięstwami wpisałeś się do długiej historii Biegu Westerplatte. Czy rozważasz w przyszłości kolejny start w tej imprezie i walkę o trzecie zwycięstwo?
Tak, bardzo się z tego cieszę. To co się osiągnie zostaje z człowiekiem do końca życia. Bardzo możliwe, że pojawię się na starcie Biegu Westerplatte, ale raczej w roli trenera i pacemakera dla moich zawodników. Żałuję, że nie udało się powalczyć o trzecie zwycięstwo z rzędu. Odnowiła mi się wtedy kontuzja, z którą zmagałem się rok wcześniej. Wtedy jeszcze udało mi się wyleczyć i wygrać bieg. Rok później już niestety nie. To był przełomowy moment z mojej karierze. Problemy zdrowotne uniemożliwiły mi jej kontynuowanie na wysokim poziomie. Dziś skupiam się na swoich podopiecznych, na ich życiówkach i jak najlepszej formie, a także na rodzinie czy pracy. Od roku jestem ojcem, od paru lat pośrednikiem nieruchomości i prowadzę własną firmę. Trochę się pozmieniało. Niemniej nadal codziennie staram się wyjść na trening i nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Może np. wygram jeszcze Bieg Westerplatte w kategorii M60? Bieganie to nieodłączny element mojego życia od czasów podstawówki i butów na kołku zawiesić nie zamierzam.