Malejąca satysfakcja radością biegu – paradoks wykluczeniowy, tak pozwolę sobie nazwać ten twór, który powstał w mojej głowie w trakcie porannego treningu.
Bieganie, ciało podąża zapamiętanym rytmem, nogi kręcą się samoistnie, zgodnie z zasadą wprawionego w ruch koła. Taka aktywność daje możliwość skupienia się na myślach, które powstają i znikają w głowie jak bańki mydlane. Wiele z nas mogłoby się doktoryzować w tej dziedzinie, jak zauważył to pewien mężczyzna, co najważniejsze – chyba miał rację.
Zastanawiam się głośno czy trening kobiecy różni się od treningu mężczyzny?
Rzesza silnych i nieustępliwych pań, które uważają, że bieg to bieg i płeć nie ma znaczenia, zapewne odpowie jednoznacznie, NIE. Skłaniam się ku opinii, uważając siebie za równie silną, że skoro mózg kobiety odbiera otaczający ją świat przez pryzmat uczuć, to tak – nasze bieganie musi wyglądać inaczej niż nakierowany na zadanie stawiania prawej i lewej nogi, mechaniczny bieg mężczyzny. Oczywiście kieruję się wielkim uproszczeniem i schematem, oceniając w ten sposób panów, ponieważ oni niejednokrotnie nie pozostają obojętni na bicie swego serca.
O tym, że kobieca natura to emocjonalny rozum, dzięki któremu mocniej dotykamy i poznajemy otaczający nas świat, wiedziałyśmy już na początku.
Znane jest powiedzenie, cicha woda brzegi rwie, wykorzystywane niejednokrotnie przez nasze ateńskie koleżanki. Owe nieskoordynowanie i wymykające się spod kontroli ekscytacje kobiece, stały się pretekstem do potraktowania pań, jako istot słabych i potrzebujących pomocy mężczyzny. Kontrola nad decyzjami rangi wyższej, przeszła całkowicie na stronę opiekuna. Rolą dziewcząt było przysposobienie się do pełnienia roli matki oraz wydanie na świat potomka o zestawie mocnych cech. Zminimalizowanie roli do płodzenia dzieci i pielęgnowania domu stało się głównym obowiązkiem, który trzymał chwiejne nastroje młodych niewiast w czterech ścianach. Nijakość kobiet, ich transparentność i byt na granicy bycia/niebycia w oczach mężczyzny, musiały ujrzeć światło dzienne. Wypłynąć cichą rzeką prawdy o ich skrywanej inteligencji.
Śmiałe koleżanki „zza płotu” mając większą swobodę w wyrażaniu własnej opinii, nie omieszkiwały jej wyrażać. Ubrane niejednokrotnie w kuse tuniki, uprawiały ćwiczenia fizyczne na równi z chłopcami. Dbały o swoją kondycję, aby przede wszystkim być matkami wielu silnych fizycznie dzieci, ale i wygrywać zawody sportowe towarzyszące Herajom.
Czy w dzisiejszych czasach któraś z nas biega z myślą o swoich nienarodzonych jeszcze dzieciach? Czy wychodzimy na trening z myślą pokonania 5 kilometrów, bo wtedy podobno dziecko rodzi się sprytniejsze, 10 kilometrów, bo narodzona córka będzie odważniejsza? Bierzemy udział w półmaratonie, bo syn wyrośnie na silnego, startujemy w maratonie, bo urodzimy herosa?
Obecne czasy wpłynęły na postrzeganie naszej kobiecości i choć nadal w większości pragniemy mieć zdrowe i rumiane bobasy, to jednak trajektoria unoszącego się nad ziemią adidasa, skierowana jest w kierunku wytrzęsienia zgromadzonych tu i ówdzie nadliczbowych godzin za pracowniczym biurkiem. Wspomniane wcześniej nieustępliwe panie zacierając ręce, odezwałyby się gwarnie, że to generalizowanie i że one, idealnie skrojone na miarę, nie mają takich myśli. Hipokryzją byłoby przyznanie im racji. Każda z nas, nawet ta perfekcyjna, a może i właśnie przede wszystkim ona – myśli o sobie i chociaż raz zdarzyło jej się stanąć przed lustrem w domowym zaciszu. Przejrzeć swoje zasoby i surowym okiem ocenić narastające mankamenty. Oczywiście wraz z rosnącą liczbą kilometrów na koncie, maleją owe zasoby i to chyba jedyny przypadek, kiedy manko sprawia nam taką satysfakcję.
Nie wiem, co było pierwotnym impulsem, dla którego Greczynki ruszyły na podbój igrzysk. Podejrzewam, że przyczyna nie leżała w cellulicie, obwisłej skórze, przysadzistej pupie, za szerokich biodrach, oponce na brzuchu czy ogólnej ciężkości. Nie wiem czy w ogóle owe niedoskonałości natury były wówczas zauważane. Myślę, że chęć niezależności i udowodnienia własnej wartości na tle rosnącej i niezwykle docenianej męskiej siły mogła przyczynić się do stworzenia pierwszych, kobiecych drużyn biegowych.
Lata wydeptywanych dróg i ślady pozostawionych stóp, które wybijały rytmiczną melodię kroku biegowego przeniosły nas do czasów, gdy poza rzeczywistą rywalizacją o olimpijskie złoto, większość pań biega, aby zachować zdrowie i nienaganną sylwetkę. Choć nadal jesteśmy w mniejszości, (co da się zauważyć śledząc listę startową od A do Z), to biorąc taką samą grupę reprezentatywnych panów – szala przechyliłaby się na naszą stronę. W stosunku do mężczyzn, zwracamy większą uwagę na swoje figury, a przynajmniej biorąc się za uprawianie tej dyscypliny sportu duża część z nas kieruje się takim oto argumentem. Takie założenie wpływa na to, że nasz trening rządzi się innymi prawami. Naszym celem jest zrzucenie zbędnych kilogramów czy ujędrnienie ciała, a nie wyrzeźbienie i zarysowanie mięśni, a w konsekwencji walka o podium. Malejąca nadprogramowa krągłość jest ową malejącą satysfakcją, która w trakcie biegu raduje nas najbardziej. Tak, tak – zdarzają się wyjątki, ale mówimy tu o ogóle i nikt nie twierdzi, co jest dobre, a co lepsze. Każdy powód do ruszenia się ze swojej gawry jest na wagę złota i oby tylko takie spory i dyskusje toczyły się między nami.
Systematyczność, umiejętność ułożenia priorytetów i konsekwencja, prowadzą do uśmiechu, który z treningu na trening nabiera większych rozmiarów. Wielką dumę odczuwamy, gdy zarysowuje się talia. Idziemy z uniesionym do góry, jędrnym biustem, gdy usłyszymy słowa – Ładnie wyglądasz. W takiej chwili wiemy, że warto było męczyć się na treningu. Nasza praca nie poszła na marne. Oczywiście to nie słowa z zewnątrz są celem samym w sobie.
Wiecie, co jest najpiękniejsze z radości kobiety biegającej…?
Wolność i wewnętrzne poczucie spełnienia!
Wolność od myśli, które rozkazują nam wyjść pobiegać. Czy nie możemy być takie jak nieskrępowane Greczynki? Celem jest pokonywanie swoich dotychczasowych sukcesów, pięcie się po drabinie biegowej wyżej i wyżej, bo chcemy, bo pragniemy, bo sprawia nam to satysfakcję i niesamowita frajdę…?
Gdy następnym razem nieznana siła będzie ciągnęła nas do pozostania na miękkiej kanapie, pomyślimy, że już niedługo przebiegniemy tę niewidzialną linię od słowa musisz do pragniesz. Ścianę odgradzającą od ciągłego zerkania na wskazówkę wagi, za którą dostrzeżemy nie do opisania pustkę w głowie, lekkość i oddech, który pcha nas podczas biegu do przodu…
Taka to nasza rozbiegana natura kobieca.
Piękna, bo nasza!