25.04.2010 wystartowałem już drugi raz z rzędu w maratonie Górnej Łaby, czyli Oberelbe Marathon www.oberelbe-marathon.de
Była to już 13 edycja tego malowniczego biegu, który słynie ze swoich krajoznawczych walorów i sam siebie nazywa Der Landschaftsmarathon, czyli maraton krajoznawczy. Na starcie biegu maratońskiego usytuowanego u podnóża twierdzy Königstein w tzw. Szwajcarii Saksońskiej stanęło ponad 1100 biegaczy z kilkunastu krajów. Licznie reprezentowany był nasz kraj, a do faworytów biegu należeli Bartosz Mazerski (PB 2:18) i Jarek Janicki (nasz znany ultras, który tu wygrywał ostatnio 3 razy z rzędu). Również męski rekord trasy należał do polskiego biegacza. Bartosz miał biec na nowy rekord trasy, Jarek w tym układzie realnie mógł liczyć (tylko) na 2 miejsce.
Moje oczekiwania odnośnie biegu spełniły się co do joty. Wiedziałem, że nie „czuję” tego maratonu, że nie ma luzu w nogach, że nie wiem nawet, na jaki bieg mnie stać. Wydolnościowo czułem się bardzo dobrze, ale wiedziałem, że mogę mieć problemy z wytrzymaniem biegu mięśniowo. Start odbył się zgodnie z planem o 9:40, tym razem bez żadnych niespodziewanych wypadków jak rok temu, gdzie przez wypadek na torach wystąpiło godzinne opóźnienie.
Od początku biegu swoim tempem pobiegli Bartosz z Jarkiem oraz goniący ich Niemiec. Ja się umiejscowiłem na końcu ok. 17 osobowej grupki, w której biegła prowadzona przez osobistego pacemakera 1 kobieta. Pierwsze kilometry upływały równym tempem ok. 4min/km. Lekko podwiewało z przodu i z boku, dlatego biegłem sobie na końcu oszczędzając siły, nie wystawiając się na wiatr.
Po 5km po pierwszym punkcie z napojami był mały podbieg i zdziwiłem się, że zrobił takie wrażenie na tej dziewczynie, natomiast 2 podbieg 2-3km dalej wyjaśnił sprawę. Ciężko dysząc zaczęła zwalniać i musiałem biec dalej swoim tempem. Nasz grupka rozbiła się już na 1 podbiegu, część biegaczy przyspieszyła o ok. 10sek/km, ja zaś zostałem z 3-4 biegaczami i tą dziewczyną 30-40m za nimi.
Jednak już po 2 podbiegu chcąc zachować tempo musiałem dalej biec sam. Przez 2km dochodził mnie kolejny biegacz i razem pokonaliśmy ok. 7km, od czasu do czasu zamieniając kilka słów. Między 12 a 17km były źle ustawione oznaczenia km, co mnie nieźle zdziwiło, bo rok temu wszystko było w porządku. Kilometry wychodziły raz w 3:44, a raz w 4:19. Na szczęście przydał się Garmin, choć i bez niego biegliśmy równym tempem, ciągle ok. 4min/km. W międzyczasie doszedł do nas jeszcze Holender i biegliśmy już we trójkę. Pierwszym trudnym momentem w biegu było ok. 2km kostki brukowej na pętli po Pirnie. Doszło do tego kilka ostrych zakrętów i 2-3 wredne podbiegi na kostce. Na 20km odebrałem od mojego support teamu butelkę z izotonikiem. I w tym momencie szok, bo te śmieszne 500g przygniotło mnie do ziemi. Kolejne km wyszły po ok. 4:10. Dopiero jak wypiłem trochę izotonika to prędkość się poprawiła. Na pętli po mieście odpadł 1 biegacz i biegłem dalej z Holendrem. Na półmetku 1:24:41. Trochę wolniej niż rok temu, ale cały czas z kursem na złamanie 2:50. Jednak w tym momencie skończyły się odcinki w lesie i zaczęła się walka ze słońcem i wysoką temperaturą. Pogoda była idealna na spacer, rower albo na kibicowanie. Może jakby prędzej było kilka takich ciepłych dni, to organizm lepiej zniósłby warunki w czasie biegu. Tak właśnie było rok temu i wówczas mimo niemal identycznej pogody, aż tak mnie słońce nie sponiewierało. Tempo siadło do 4:10-12min/km, zaczęły mnie boleć przyczepy mięśni czworogłowych, krok stał się cięższy i zaczął się prawdziwy maraton. Holender już biegł jakieś 100m przede mną. Jeszcze międzyczas na 30km (2:02:22) dawał teoretyczne szanse na bieg w okolicach 2:52-53, ale wiedziałem, że to tylko wyliczenia na papierze. Prawdę, mówiąc brałem duży margines na bardzo ciężką końcówkę i już wtedy myślałem „tylko” o przybiegnięciu poniżej 3h. Po prostu wiedziałem, że nie utrzymam wysokiego tempa do końca. Między 30 a 36km wlokłem się już po ok. 4:20. Potem na jakimś odcinku z brukiem 36km wyszedł w 4:40 – nogi bolały mnie już niemiłosiernie.
Najgorsze były ostatnie 3km. Przygrzany przez słońce, w międzyczasie wyprzedzony przez któregoś z biegaczy, przetruchtałem ten odcinek. Biegłem tylko siłą woli, bo nogi już kompletnie nie kręciły. O ironio losu, ale właśnie na ostatnich 4-5km „wyprzedziłem” 3 biegaczy, w tym Holendra, którego złapały skurcze. Meta była zlokalizowana na stadionie i resztą sił zmusiłem się do czegoś co miało przypominać finisz, tak, żeby wyglądać choć trochę jak biegacz, a nie niedzielny jogger.
Czas 2:57:47 na mecie dał mi 11miejsce w klasyfikacji generalnej i 3miejsce w M35.
Maraton wygrał zgodnie z oczekiwaniami Bartosz Mazerski poprawiając na końcówce rekord trasy o 9sek – 2:25:00. Drugi przybiegł ok. 4.5min później Jarek Janicki z czasem 2:29:29. Tu należy wspomnieć, że Jarek biega na wysokim poziomie maratony jako trening pod biegi ultra i tydzień przed tym maratonem, przebiegł maraton na trudniejszej pod kątem profilu trasie w czasie 2:34.