Nie trudno zakochać się w piernikach, a nigdzie nie smakują tak dobrze, jak właśnie w Toruniu. Mieście, w którym historia pozostawiła po sobie tyle namacalnych śladów, które tworzą niepowtarzalną aurę i naprawdę niewiele trzeba, aby dać się jej ponieść. Wystarczy tylko kilka kroków po Starym Mieście, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. I tylko zegar na wieży ratuszowej zwiastuje nieustannie upływający czas, który na mieście Kopernika nie robi żadnego wrażenia.
Co mnie tu ściągnęło? Pasja. Gdyby nie moje zamiłowanie do biegania z pewnością byłbym uboższy o tyle wrażeń towarzyszącym moim biegowym wyprawom.
Niewiele brakowało, aby Toruń Marathon nie odbył się w ogóle, jednak upór organizatorów sprawił, że dane było spotkać się nam-biegaczom w tym pięknym mieście. Piotr Kaczmarek, dyrektor biegu, biegacz z zamiłowania wraz z grupą znajomych i wspierających go miłośników tego sportu, doprowadził jednak sprawę do skutku. Dzięki temu kontynuowana jest tradycja organizacji biegu, którego to mieliśmy już 34 edycję.
Do Torunia zawitaliśmy w sobotni wieczór, gdy obfitość opadów deszczu można było już tylko rozpoznać po licznych kałużach, a ciężkie wiszące chmury przebijane przez gotyckie toruńskie budowle tylko straszyły wisząc nad głowami licznych turystów na Starym Mieście. W biurze zawodów, zlokalizowanym w jednej z pobliskich rynkowi szkół, spędziliśmy kilka minut. Sprawnie odebraliśmy pakiety startowe, w skład których wchodziły tradycyjnie kilka ulotek, atrakcyjna koszulka okolicznościowa i numer startowy nieco inny niż zwykle. Każdy mógł go dowolnie spersonalizować wpisując dowolne hasło zamiast tradycyjnych cyferek. Drobiaz, a cieszył, szczególnie na trasie, choć jeszcze nie przywykłem do określenia „Stary Piernik” i podczas biegu zajęło mi chwilkę, aby skojarzyć, że okrzyki są kierowane właśnie do mnie.
Atrakcją, która sprawiła mi największą frajdę to półtoragodzinna wycieczka po Starym Mieście z przewodnikiem, który w ciekawy sposób przybliżył uczestnikom historię Torunia zatrzymując się przy najważniejszych budowlach, pomnikach, czy okalających go murach.
Wspomnę też o pasta party, podczas którego chyba po raz pierwszy najadłem się naprawdę do syta. Biegaczom została udostępniona restauracja w pensjonacie, gdzie zorganizowany był szwedzki stół. Może menu nie było zbyt rozbudowane, złożone z makaronu i dwóch rodzajów sosów, ale dania były naprawdę smaczne.
Niedzielny poranek. Było trochę stresu. Zawsze odczuwam go przed maratonem, bo pomimo, że był to mój siódmy tego typu bieg to nadal odczuwam przed nim respekt.
Prócz maratonu odbył się bieg na dystansie 10 kilometrów, który to biegacze pokonywali wspólnie z maratończykami kończąc go na odpowiedniej długości.
Wystartowaliśmy z jednej z uliczek Starego Miasta, które to opuściliśmy po około dwóch kilometrach biegu po czym przedostaliśmy się na drugi brzeg Wisły poprzez Most im. Józefa Piłsudskiego, skąd biegacze mogli podziwiać panoramę Starego Miasta. Uczestnicy szybko jednak wrócili na tą atrakcyjniejszą stronę miasta kolejnym mostem wzdłuż Trasy Wschodniej. Następne odcinki poprzez część urzędową Torunia – Na Skarpie, prowadziły mniej więcej po obrzeżach miasta. Ciekawym odcinkiem był na pewno Uniwersytet Mikołaja Kopernika, który przecinała trasa maratonu na wysokości 35 kilometra. Park Bydgoski zwiastował nam zbliżającą się metę. To był czas, aby przyspieszyć kto dysponował jeszcze siłami, albo wytrzymać w mocnym narzuconym tempie od samego początku biegu. Następnie zbiegliśmy w stronę brzegu Wisły i zaraz po wbiegnięciu na Bulwar Filadelfijski ujrzeliśmy widok, który pozwolił nabrać resztki sił: niebieski łuk oraz dużą metę z tłumem kibiców, których było słychać wyraźniej z każdym, ciężko już stawianym krokiem.
Organizatorzy niestety musieli się ograniczyć do przeprowadzenia trasy w zdecydowanej większości wzdłuż chodników i ścieżek rowerowych, jednak całość była obmyślana tak, że trasa nie korkowała się na żadnej z długości. Niestety Torunianie nie byli zbyt dużym wsparciem dla biegaczy. Kibiców było dość mało. Może miała na to wpływ niepewna pogoda, która w zasadzie sprzyjała biegaczom mimo pochmurnej, a pod koniec także deszczowej pogody. Było chłodno, ale bezwietrznie. Trasa maratonu dość kręta, jednak przewyższenia straszyły głównie prezentowane na prospektach i informatorze. W rzeczywistości różnice wysokości były na tyle małe, że nie stanowiły większego problemu dla większości biegaczy.
Z pewnością do osiągnięć organizatorów należy poprowadzenie maratonu w obrębie miasta za pomocą jednej pętli biorąc pod uwagę dostępną infrastrukturę. Meta zlokalizowana była na Bulwarach Filadelfijskich u podnóża murów okalających Stare Miasto. Tu zebrała się całkiem pokaźna liczba kibiców, którzy wspierali nie tylko swoich najbliższych, ale wszystkich wpadających na metę biegaczy. Na każdego czekała, woda, gorąca herbata oraz kanapki, czy drożdżówki. Organizatorzy przewidzieli chyba pogodę, bo można było się schować pod namiotami przed padającym deszczem.
34 edycja maratonu w Toruniu przeszła do historii. Po raz drugi z rzędu odbywa się dzięki prawdziwym pasjonatom, którzy przy bardzo skromnym udziale władz miasta oraz sponsorów wzięli ciężar organizacji na swoje barki. To miasto zasługuje na imprezę biegową wielkiego kalibru i wierzymy, że uda się nadać jej blask i już na stałe zagości, jako ważny punkt na biegowej mapie Polski.